ďťż

Historie z życia wzięte

bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...

Moja córa, gdy jeszcze była pacholęciem, prosiła mnie często: ‼Tato opowiedz mi jakąś historię ale taką z życia wziętą!” Śmiesznie brzmiało to w ustach szkraba...a ojciec rad nie rad przypominał sobie jakąś, najlepiej śmieszną lub moralizatorską ‼historię z życia”. I tak mi zostało do dziś. Słucham ludzi i patrzę na nich, często mnie oni zadziwiają, a ja staram się zapamiętać i opowiedzieć komuś "historię" taką jak wczoraj:

Rysio i mój pies.

Rysio to taki osiedlowy pijaczek, czasem pożycza ode mnie złotówkę bo brak mu na piwo...wczoraj po południu już na sztywnych nogach podążał w stronę miejsca odpoczynku. Rysio nogi ma mocne, podobno dźwigał kiedyś ciężary, więc lepiej czy gorzej ale zawsze na dwóch kończynach się porusza.
Wyszedłem ze swoim pieskiem, duże słowo...to jamniczka 14 letnia, więc to ani pies straszny, a i wychowana na pacyfistkę, spokojna, przyjacielska. Z naprzeciwka zbliżał się Rysio...Zauważył mnie i zapałał chęcią przywitania.
-Witaj sąsiedzie - wybełkotał i starał się mnie przytulić swoimi łapskami sztangisty...tego moja psina nie wytrzymała i dalejże ujadać na Rysia.
Zacząłem psa uspokajać i strofować za mało przyjacielskie podejście do sąsiada, a Rysio na to spokojnie:
- Panie sąsiedzie, a na co jest pies?? Na to żeby szczekał, przeca!!

Zawstydził mnie Rysio i wzruszył. Okazał się większym przyjacielem mojego psa niż ja sam, dumnie nazywającym się ‼panem”

Pozdrawiam


To teraz linia kredytowa otwarta.:smile:
Hahah, z "linią kredytową" strzał w dziesiątkę! :D Dobra historia :)
Mam nadzieję ze Rysio nie czyta tego wątku bo bym go, po Waszych podpowiedziach, miał na utrzymaniu:mrgreen:


Wiesio mieszka samotnie w starej chałupie co to odziedziczył ją po rodzicach. Chałupina licha ale prąd ma przecież to XXI wiek, woda w studni a gaz w butli. To,że mieszka samotnie nie jest całkiem prawdziwe, bo zazwyczaj ktoś u niego nocuje, bywa że całymi latami. Kiedyś z Ukrainy na zarobek do prac dorywczych przyjechał Andriej. Andriej nie miał gdzie spać więc przygarnął go Wiesio i nawet dobrze się składało bo Wiesio pracował wtedy jako nocny stróż i Andriej spał w jego łóżku w nocy a Wiesio w dzień. Zapomniałem o telefonie stacjonarnym (było to jakieś piętnaście lat temu), a to telefon był powodem zakończenia ich znajomości, dokładnie to rachunek za rozmowy z" Ukrainą".Wiesio wybrnął z kłopotów bo przecież ma rentę. W dzieciństwie kobyła nadepnęła Wiesiowi na nogę tak nieszczęśliwie, że jedną nogę miał już zawsze krótszą, póżniej "poleciało" mu biodro. Ogólnie Wiesław był jednak sprawny, grał z nami nawet w piłkę, lecz zwykle stał na bramce. Do pracy Wiesiek jeżdził rowerem co nie było dla niego bezpieczne bo Policja wiedziała, że ma słabość do trunków a z renty zawsze może zapłacić. Straciłem rachubę ile to już razy: pięć, siedem, czy więcej ? W sąsiedniej wiosce pojawiła się młoda rodzina z trójką dzieci, wynajmowali równie starą chałupę jak Wiesiowa. Niestety rodzice pracowali tylko dorywczo więc nie starczało dla dzieci a co mówić o papierosach tanim winie i o pieniądzach na komorne. Właściciel nie miał już do nich cierpliwości więc wyrzucił ich rzeczy na drogę, poszła won ! Wtedy żył jeszcze Jerzyk, kóry połamał sobie obie nogi uciekając przed Policją z własnego domu( była zima, skoczył przez okno na lód), on też miał kobyłę więc załadował majdan tych ludzi i zawiózł ich do Wiesia, mieszkali tam dłuższy czas. U Wiesia mieszkało i mieszka do dziś sporo ludzi, ale najlepsza przygoda Wiesiowi przytrafiła się z żoną świętej pamięci Mirka. Ta żona zachowywała się często jak nie żona, znikała Mirkowi z domu czasem na kilka dni. Ona zaniedbywała własne dziecko, które urodziło się zdrowe mimo, że oni nie byli już młodzi i te warunki. Pewnej nocy Wiesio przebudził się w nocy żeby ugasić pragnienie, wyciągnął rękę po butelkę a tu zgroza namacał długie włosy, potem jakieś cycki. żerwał się jak oparzony w środku nocy z krzykiem pewny, że to znowu zjawy które coraz częściej zaczęły przychodzić ale nigdy tak namacalnie. Kończę bo pojadę rowerem sprawdzić co u Wiesia. Ciąg dalszy nie musi nastąpić. To wszystko dzieje się tu i teraz, jest prawdziwe.
Nooooo.....Teraz tylko patrzeć jak rozsławiony w cyberprzestrzeni dom Wiesia stanie się obiektem "pielgrzymek" żądnych wrażeń turystów. :wink: Po dziesiątej wizycie i pozowaniu do zdjęć w stylu "jacy z nas dobrzy znajomi" Wiesio wspomni o zapłacie za pozowanie i znowu będzie, że Wiesio podrabiany, że nie taki dziki, że w domu ma za czysto...:wink: Więc może dobrze, że "ciąg dalszy nie musi nastąpić"...
Opowieść cudna. Mnóstwo tam takich historii - tak zwyczajnych, że aż nierealnych.
Dzięki asia999. Byłem u niego, jest niedobrze, była to pora obiadowa w niedziele, śladów obiadu nie było. Generał leżał w łóżku razem z prawdziwą laską tzn. drewnianą, jego biodro daje o sobie znać. Generał, bo tak nazywamy Wiesia ma jakieś półtora metra w kapeluszu, chyba przez tą kobyłę bo jego brat i siostry są raczej wysocy. Matka Wiesia zginęła od pioruna jak był mały. Druga matka całe życie żałowała, że wróciła na wieś, pracowała w ośrodku należącym do URM i miała tam wszystko, w naszej wiosce prawie nic.Generał robi się czarny na twarzy, dygoce, na wszystkie dolegliwości zażywa jedno lekarstwo, za 5,5zł flaszka.Z kąta wylazł Piotrek, który rezyduje u Wiesia już kilka lat, też żle wygląda, podobnie jak Wiesio ma podpuchnięte oczy.U nas mówią, że to skutek rozpuszczonych podrobów (wątroby, trzustki) .Wielebny powiedział mi, że pomaga się tym, którzy sami szukają pomocy, oni nie szukają.Przypuszczam, że jak są na głodzie to czują zbliżającą się otchłań więc robią wszystko by nie czuć. Turyści nie znajdą ich domu choć istnieje, możliwe że oni właśnie na nich czekają, może mieszkają razem żeby oszukać samotność. Rok temu w łóżku Wiesia zmarł jego młody kuzyn, Jerzyk ten od połamanych nóg sam wybrał śmierć, kilku pozabijały samochody tak jak Edzia. W dorosłym życiu nic, nierealne marzenia i nic, nic więcej.
Dzisiaj spotkałem Wiesia choć wcale go nie szukałem. Leżał na drodze "przykryty" rowerem, nie mógł wstać, czerwone rany na głowie porąbanej...

Pozbierałem liche zakupy do lichej siatki, posadziłem na bagażniku w sposób taki jak damy sadza się na koniu, do domu było już niedaleko. Jaki on jest lekki, jedną ręką trzymałem rower a drugą Wiesia i tak dobrnęliśmy do chałupy.
Mamrotał, że jestem super gościo,że się odwdzięczy, on tylko po zakupy i wszystko było grzecznie ale kogoś tam spotkał . W zimnej izbie czekały na niego jego pieski, jeden zupełnie malutki, miał dla nich mleko, nalałem do puszki po konserwie. Bieda z tym Wiesiem a miało nie być cdn.
Rysio, jak już był wypity, a kiedy nie był, włączał sobie radyjko, głośno, i zasypiał. Pora dnia czy nocy nie robiła mu różnicy. A że to blokowisko, więc niosło się i niosło. Nie wszyscy, jak Rysio mają same wolne soboty, więc niektórych wybijało to ze snu i z nerwów. Mnie czasem też. Dlatego kiedy tylko Rysia spotykałem, ochrzaniałem go za te nocne muzykowanie. Ale czy coś to da, kiedy Rysio świata nie widzi a i pewnie nie słyszy?
Dnia któregoś spotykam go, jak zwykle, albo i bardziej, nakręconego, chwilę rozmawiamy o świecie dookoła i o jego, Rysia pijaństwie:
- Rysiu, ty się wykończysz jak tak będziesz chlał, a zimą to cię śnieg przykryje i jak nikt nie zdąży to zemrzesz. Pijesz chyba Rysiu za dużo – tak mu prawię bez sensu.
A Rysio, dumny z siebie, szelmowsko mrużąc zapite oczy odpowiada:
- Ale już, kurwa, nie gram!
Faktycznie, od kilku dobrych tygodni nie słychać było nocnego muzykowania.
Nie komentujcie, proszę, że Rysio przepił radio. Wolę się łudzić…

Pozdrawiam
Może po prostu lubi sąsiadów i zrozumiał, że źle robił. Trzymajmy się takiej wersji ;)
Jestem z ognistym smokiem 4x4 we właściwym wątku. Było tak : ta kobieta co mieszka samotnie w polu jakieś czterysta metrów za Wiesiem ( a ju ż sam Wiesio mieszka za wsią) zawsze jest pomijana przy odśnieżaniu, bo nikt do niej nie chce jechać. Kierowcy piaskarek (pługów) mówią, że nie da się póżniej nawrócić i zostaje kobiecina na zimę zdana na łaskę pogody. Ona ma chorego męża, którego już z rok nikt we wsi nie widział, kogo to musi obchodzić. Dzieci Adam i Ewa mieszkają w Gdyni i ich nie widziano już lata. Oni nazywają się Wróblewscy, Wiesio- Bęczyński, za nimi kiedyś był Wiśniewski, Kucharski, jeden tylko Prpkop wyłamał się ze -wski . Prokop przeżył Monte Cassino, (pochowali go w mundurze ze wszystkimi orderami!) , brat mojego dziadka nie przeżył, ale mam w rodzinie Virtutti Militari. Wiśniewski w 39-tym tyle się nawojował, że przy pierwszym spotkaniu z Niemcami zaległ jak wszyscy, ziemia wokół gotowała się od bomb. W chwili oddechu pozostało podnieść ręce do góry i oflag do końca wojny.Ale zaraz... miało być o ognistym smoku, no to pojechałem udeptać ten śnieg na drodze do jej chałupiny. Do widzenia.
Przyszła jesień i plucha.
Idę ulicą a naprzeciwko mnie, chwiejnym jak zwykle krokiem, idzie Rysio...ale nie sam!! Obok Rysia idzie zmoknięta psina, bo deszcz coraz większy, i morduje się ona z kawałkiem drąga. Niesie go w pysku, wlecze, środek ciężkości badyla robi z psa wariata...drąg wypada z pyska, lecz już po chwili jest przez psa podniesiony i wleczony dalej, za Rysiem.
- Rysiu, taka paskudna, psia pogoda! Dałbyś psu spokój i nie kazał mu targać tego badyla! – mówię, gdy drogi nasze się zeszły.
- To nie pies, to suka – warknął Rysio i poszedł dalej. A jego pies, a właściwie suka, za nim, karnie wlokąc drąga za sobą.

Pozdrawiam

Pierwszego stycznia wybrałam się na wędrówkę w góry. Jakoś trzeba było zacząć ten Nowy Rok ;)
Była to też okazja by być na Mszy w górach.
Pogoda cudna, widoki na Tatry super, na Babią i Pilsko też.

Kiedyś ktoś nauczył mnie, że w górach każdemu kogo się mija na trasie, nalezy powiedzieć "dzień dobry" albo "cześć".
I kiedy już schodziłam z gór, mijam starszą panią, mówię "dzień dobry". A pani do mnie "cześć". Idę spokojnie a Pani za mną jeszcze krzyczy:
" Powiem Ci, że taka miła jesteś i kulturalna to rzadkość i jeszcze taka ładna dziewczyna " ;)
Stoję przy schodach warszawskiego Metra i widzę, że jakiś młodzieniec próbuje przenieść rower przez bramki biletowe. No to ja do niego - nie lepiej windą? A On zdziwiony "ŁINDOŁ?".
Po rosyjsku bym się dogadał. Angielskiego nie znam. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że zagranicznemu rowerzyście proponowałem wejście oknem. :mrgreen: :oops: A ja nadal nie wiem jak powinienem się do niego zwrócić.
Dobre!! :grin:Zupełnie jak z tymi dwoma anglikami, którzy chcieli zamówić herbatę do pokoju nr 2:
- Two tea to room two, please - poprosił jeden z nich kelnerkę w restauracj hotelowej. Na to ona:
- Param pam pam pam!!
Pozdrawiam
Jeśli autor się nie obrazi, to zamieszczę też moją historię.
W sumie jak się obraził, to i tak nie ma znaczenia, bo już zamieściłem. Ale mogę skasować...

2 listopada wybrałem się z żoną i prawie 5 letnią córką na Cytadelę w Poznaniu. Są to pozostałości fortu pruskiego, na którego zboczach znajduje się cmentarz. Są tam zarówno kwatery cywilne, jak i wojskowe (m.in. Powstańców Wielkopolskich, ale też żołnierzy Armii Czerwonej i innych...). Wybraliśmy się tam wieczorem, zaopatrzeni w kilka zniczy, żeby zapalić je na mogiłach zbiorowych. Po drodze córka zapytała mnie na czyich grobach zapalimy znicze, odpowiedziałem, że na grobach ludzi, którzy zginęli na wojnie. A co to jest ta wojna? W jak najprostszych słowach (dla pięciolatki) opowiedziałem o żołnierzach, którzy napadli na Polskę i o żołnierzach, którzy ginęli żeby Polska była wolna. Tak doszliśmy do celu.
Atmosfera na samym cmentarzu była niesamowita - było już ciemno, wokół mnóstwo płonących zniczy (wyglądających w oczach mojej córki jak lampiony z bajki o Roszpunce) i cisza. Chociaż miasto zaraz za drzewami. Zapaliliśmy znicze na mogile ofiar Żabikowa, fortu VII, represji stalinowskich...
Podeszliśmy do grobu dr Wojtaszka (organizator ruchu oporu w Poznaniu podczas II WŚ), zapaliliśmy znicz. Standardowo musiałem przeczytać napisy na pomniku i wyjaśnić kto tu leży. Mieliśmy już odejść, gdy córka mi się pyta
- A ten pan tutaj śpi?
- Tak
- A mogę mu zaśpiewać piosenkę o Polsce? Na pewno mu będzie miło.
- No pewnie, że możesz

kilka sekund później ciszę przerwało "Jeszcze Polska nie zginęła..."

Jej cichy, dziecięcy głos w tej aurze był tak niesamowity, że nie miałem śmiałości dołączyć. Nieliczni spacerowicze przystawali. Odśpiewała tyle ile umie - pierwszą zwrotkę i refren. Jak skończyła, miałem wilgotne oczy.
Dobrze, że było ciemno.

Mam nadzieję, że adresaci to słyszeli, bo temu poświęcili swoje życie. Żebyś kiedyś mała dziewczynka mogła głośno, chociaż po cichu, zaśpiewać hymn Polski.
.
(...)

kilka sekund później ciszę przerwało "Jeszcze Polska nie zginęła..."

Jej cichy, dziecięcy głos w tej aurze był tak niesamowity, że nie miałem śmiałości dołączyć. Nieliczni spacerowicze przystawali. Odśpiewała tyle ile umie - pierwszą zwrotkę i refren. Jak skończyła, miałem wilgotne oczy.
Dobrze, że było ciemno.

Mam nadzieję, że adresaci to słyszeli, bo temu poświęcili swoje życie. Żebyś kiedyś mała dziewczynka mogła głośno, chociaż po cichu, zaśpiewać hymn Polski.
Po przeczytaniu tekstu też oczy mi zwilgotniały. Ktoś powie, że teraz powinno się śpiewać "Odę do radości" a ja nadal czuję się Polakiem i "Mazurek Dąbrowskiego" bardziej wchodzi mi do serca.

Dziękuję Ci i gratuluję, Masz super córkę.
Wzruszająca historia, dzięki Ci za nią.
Pozdrawiam
Alchem, jestem pod wrażeniem. Powiedziałeś tą historią bardzo wiele, dzięki.
Na pierwszej stronie pisałem o Wiesiu i o tym, że jego chata jest czymś w rodzaju schroniska dla bezdomnych i zagubionych. Pisałem też, że częstym, niemal stałym bywalcem bywał Piotrek. O Piotrku od wczoraj mówimy świętej pamięci Piotrek. Pojawił się znowu u Wiesia na same święta, był w fatalnym stanie. Wiesio położył go do łóżka i obserwował z niepokojem. Wszystko wskazywało, że to ostre zapalenie płuc i że bez pomocy lekarskiej może być zle. W zasadzie to zle już było więc Wiesio w drugi dzień świąt zadzwonił na pogotowie. Zmarzł bo było około 10 w nocy czekając na karetkę na skrzyżowaniu. Przyjechali choć pomylili drogę, zabrali Piotrka. Podobno dostał jakąś małą kroplówkę i receptę na leki. Po 11 w nocy wylądował na ulicy, bez pieniędzy, z zapaleniem płuc ale z receptą w ręku. Do domu Wiesia dotarł około pierwszej w nocy. Rano Wiesio nie zdzierżył, przyszedł do mnie, znależliśmy numer do siostry Piotrka. Siostra przyjechała i nie bez trudu i wymówek ze strony personelu umieściła brata w szpitalu. Piotrek wytrzymał jeszcze jakąś dobę i umarł. Pogrzeb we wtorek w Sylwestra.
Smutne..., choć pewnie nie bez pozytywnego znaczenia jest to, że jednak nie był na tym swoim finiszu życia całkiem sam.

Piotrek wytrzymał jeszcze jakąś dobę i umarł. Pogrzeb we wtorek w Sylwestra. Los zachichotał sobie raz jeszcze...Rysio, bohater moich historii z życia wziętych zmarł w Sylwestra, może nawet w czasie pogrzebu Piotra?
Staliśmy przed klatką schodową i gapiliśmy się w nekrolog...Rysio...żył lat 53..przechodząca z laską w ręku staruszka zatrzymała się...przeczytała...

- Szkoda Rysia, powiedziała. Przychodził czasem do mnie i pomagał posprzątać mieszkanie...za nic, ot tak za darmo. Dobry to był człowiek.

Zadumaliśmy się...czy o nas ktoś kiedyś powie "dobrzy to ludzie byli"?
Pogrzeb Piotrka /żył 48 lat/rozpoczął się o 14.oo i przyznaję, że doznałem dziwnego uczucia gdy w kościele przy trumnie zobaczyłem jego kilku braci z których każdy miał coś z Piotra a jeden był wręcz sobowtórem.
Nie wiem o której zmarł Rysio...zresztą jaka to róznica...jest jednego dobrego człowieka mniej obok mnie.
Pozdrawiam
Życie ciężkie jest i krótkie.

Życie ciężkie jest i krótkie. Tak,tak,a w życiu piękne są tylko chwile....:sad:
W ubiegłą sobotę Odwiedziłem dalekich krewnych. Oczywiście nie obyło się bez alkoholu. Bardzo się zdziwiłem gdy na stole ujrzałem drogie wino. Ci krewniacy, to czworo starszych osób z których najmłodsza ma 67 lat. Mieszkający we wsi pod lasem, niedaleko Wołomina. Zdziwiony oglądam butelkę i tu ciotka zaczęła snuć opowieść:

"Ubiegłego roku, o zmierzchu usłyszałam dzwonek do furtki na posesję. Ki czort niesie o tej porze! Nie dość że już się sciemniało, to jeszcze na dodatek był ziąb i chlapa. Ale nic to, idę do ogrodzenia zobaczyć kto?
Poczłapałam i co widzę, stoi chłopaczysko ze psem na rękach i prosi aby pozwolić zadzwonić do matki, bo mu komórka się rozładowała. A on wyszedł z psem na spacer i zabłądził. Nieufnie popatrzyłam na niego. No bo to różne się po świecie kręcą. Popatrzyła ja, podumała. No ale widzę co chłopczyna, jeszcze dzieciuch zmoknięty, z zimna trzęsie się jak galareta. Ledwo trzyma psinę na rękach, a zwierzak niemały, kudłaty jak baran a ubłocony, niemiłosiernie. No to se myślę, raz kozie śmierć. Otwieram furtkę i nakazuję - chodź do chałupy bo tu zamarzniesz i się przeziębisz. A On zaczyna, że nie, że nie chce, że nie wypada, że Chce tylko z mamą się skontaktować. No to ja nerwa podłapałam. Co, mówię? Jazda do chałupy! Jeszcze mi się tu wykończysz i co ja wtedy pocznę. Wykręcał się, nie chciał. Ale w końcu wszedł. Przyszedł, zadzwonił do matki. Dałam mu gorącej herbaty, Kazałam się rozebrać i się wykąpać, aby się rozgrzał. Zrzucił tylko kurtkę nie chciał się kąpać poprosił tylko aby pozwolić mu umyć psa. No to pozwoliłam, przecie stworzenie Boże, co miałam nie pozwalać.
Po jakiejś godzinie przyjechała jego matka, przywiozła suche odzienie i jakieś koce. Chłopczysko się przebrał, omotali zwierzaka w suche szmaty zabrali do auta podziękowali i pojechali."

A co miała wspólnego z tym butelka wina zapytacie? Ja bynajmniej zadałem to pytanie ciotce.
CDN.
A widzisz, niedaleko Wołomina też ludzie mieszkają:-P

Pozdrawiam.

A widzisz, niedaleko Wołomina też ludzie mieszkają:-P

Pozdrawiam.
A przynajmniej w Zielonce:-)
Pozdrawiam

Opowiadaj Duchu dalej!!

A widzisz, niedaleko Wołomina też ludzie mieszkają (..). Dzięki Wojtku. Powiem więcej to nie zwykłe ludzie, aż Ludzie.

Na moje pytanie odpowiedział wujek:
"Jakoś tak w połowie stycznia wracam ja z mszy, widzę a pod bramą jakiś samochód stoi. Zdziwiony bo nikt z rodziny takiego nie posiada, w niedzielę to i nikt z urzędu. Podchodzę bliżej, patrzę jakaś obca baba z młodym chłopakiem. Nic to myślę - pewnie jehowe, bo to one, parami chodzą. No to jeszcze bliżej podszedłem i mówię - nikt tu wiary mieniał nie będzie. Niech sobie z Bogiem jadą i ludziom spokój dadzą.
Na to paniusia zdziwiona "Ja nikogo do zmiany religii nie namawiam, ja przyjechałam pani Jadzi podziękować". To teraz ja się zdziwiłem, nie jehowe i chcą dziękować Jadźce? Za co?
A Ona znowu: "Bo Pani Jadzia mi syna uratowała. Zbaraniałem, Jadźka jakiegoś chłopca ratowała? Gdzie i kiedy? Ale nic udaję, że wiem o co chodzi. Zaprosiłem do mieszkania i mówię. Za chwilkę siostra wróci to pani z nią porozmawia. Pięciu minut nie było i baby wróciły z kościoła. Patrzę a tu Jadźka z Tą obcą się całuje. Myślę, znają się - pół biedy, nie jest źle. I ten młody podał Jadzi tą butelkę i oboje dziękowali."

Druga z ciotek zaczęła:
"Po odmówieniu pacierzy wracamy domu, Stasiek jak zawsze pognał po skończeniu mszy. Stoi ładny samochód przed posesją. Pewnie do Staśka ktoś przyjechał. Wchodzimy do domu i zdziwiłam się bardzo, bo Jadzia zaczęła się witać z obcymi. Jeszcze bardziej się zdziwiłam jak zaczęli dziękować Jadzi."

W końcu okazało się, że to był to zeszłoroczny zbłąkaniec z Matką którzy po roku od owego zdarzenia przyjechali podziękować za wybawienie z opresji. Mało tego Ciotka była tak pewna zwyczajności owego zdarzenia że nie opowiedziała reszcie domowników o nim. A Wujek ze swoją żoną oraz babka, w tym czasie zwyczajnie jak to u starszych ludzi bywa spali i nic nie wiedzieli.
Z późniejszych opowieści wynikło. Chłopak, warszawiak, nastolatek póść na spacer z psem. Wsiadł se na przystanku PKP Warszawa Powiśle do SKM-ki i wysiadł W Sulejówku. Poszli przed siebie lasami. W międzyczasie pogoda się zmieniła zaczęło padać, chłopak zabłądził. W międzyczasie stwierdził, że ma wyczerpaną komórę. Mało tego jego pies, nienawykły do tak długich spacerów, zaniemógł. Zwyczajnie położył się i przestał iść. Wziął więc chłopczyna psa na ręce i dobrnął do jakiejś wsi. Zaczął chodzić od furtki do furtki ale nikt nie chciał mu pomóc. W końcu trafił do moich krewnych. W tym czasie jego matka zaniepokojona brakiem kontaktu z synem zadzwoniła na policję, że syn jej zaginął. Jakież było jej zdziwienie, gdy wreszcie późnym wieczorem otrzymała wiadomość od dziecka ale z obcego numeru że jest i ma przyjechać po niego. Jeszcze bardziej była zdumiona gdy usłyszała nazwę wsi. Szczęśliwa , że dziecko żyje zabrała ze sobą ubranie jakieś koce i przyjechała. Mówiła, że pomogła nawigacja GPS, bo inaczej tak szybko by owej miejscowości nie znalazła. Po roku postanowili matka i syn przyjechać i podziękować kobiecie za gest dobroci.
Zastanawiało mnie, jak można zabłądzić w terenie gdzie mieszka tylu ludzi? Tam w zasadzie wieś, dotyka wsi. Opowiem słowami Ferdka Kiepskiego "są rzeczy na świecie, które fizjologom się nie śniły"
I jeszcze jedno, spytałem czy ciocia czuję się bohaterem? Odpowiedziała:
"Jestem zwyczajną wiejską babą, postąpiłam tak jak każdy zwyczajny człowiek powinien zrobić"
Wybrałem się dzisiaj na przejażdzkę UAZem i myślę sobie - robię tylko efekt cieplarniany bo przecież nie mam konkretnego celu. Jadę sobie przez las, przez grobelkę, skręciłem do knajpki i trochę zabałaganiłem ale celu jak nie było tak nie ma. Straciłem trochę grosza, bo wiecie- bilard i to tamto. Pora obiadowa się zbliżała, to myślę czmycham do domu tak żeby się nikt nie połapał. Wracam i jestem na skraju mojej wsi, która nie tyle jest ludna co rozproszona na dużym obszarze a tu w lesie przy rzece stoi auto na warszawskich numerach. Co u licha, kochankowie jacyś czy co? Nie wypadało zaglądać do środka to minąłem i rozglądam się po okolicy i jest! - chodzi sobie człowiek z wykrywką. Podjechałem na skróty i witam, witam mówię -
- coś się poszczęściło- pytam.
-dobre stanowisko -odpowiada i pokazuje "srebrnego rzymka" z II wieku, zachowany prawie idealnie.
Porozmawialiśmy i okazalo się, że znalazł ich w tym rejonie już wiele i nie tylko to.
- do diaska, co jeszcze - zapytałem.
Tu mój znajomy w zaufaniu powiedział mi co jeszcze i stwierdził, że mógł być tutaj w pobliżu garnizon! Ludzie to mi podziałało na wyobraznię. Moja rodzina wywodzi się z tej kolonii spod lasu i prawie wszyscy jesteśmy trochę czerniawi a niektórzy to mają nawet rzymski profil. W domu przed lustrem stwierdziłem, że raczej trudno będzie coś udowodnić. Z drugiej strony to obecna kolonia przy lesie to potomkowie carskich żołnierzy, którzy w 1904-5r. byli na wojnie rosyjsko-japonskiej gdzieś w Mandżurii. No no, jak to wszystko działa na wyobraznię no no,
- no i znalazłem swój cel.
:-P... dobre... Partyzant jak to Partyzant... tu maskę p.gaz zawiesi na drzewie... tam się przez chaszcze przećmorzy ... nawet uazem efekt cieplarniany wspomoże .... ale żeby Mandżuria.... grunt to jakiś odpowiedni motyw.... gdyby można było, to napisałbym... lubię to...
Wczoraj w pracy trafiliśmy na małą przeszkodę.Ot tak na oko jakieś 10m/3 kamyk w miejscu gdzie miała stanąć stacja trafo.Na koparkę trochę za duże na ręczne rozkucie szans brak.Na to mój szef z całkowitym spokojem odpalił kompresor wręczył mi młot i nakazał wiercić dziurę ot taką na 80cm głęboką a sam poszedł do auta.Wrócił po chwili niosąc taką cienką reklamówkę z marketu rodem i małą zieloną skrzyneczkę. Okazało się że w reklamówce spoczywa ni mniej ni więcej kilka lasek dynamitu a skrzyneczka to po prostu zapalnik elektryczny.
Trochę ciepło mi się zrobiło kiedy zobaczyłem że resztę tego wybuchowego badziewia chowa bezpośrednio pod moim fotelem w aucie.Jakieś takie mało przytulne to siedzenie się zrobiło i strasznie niewygodne :-)
Chałupa Wiesia tak jak już pisałem jest dość licha. Wiesio ma skromne wymagania, hoduje trochę ptactwa, ma też groznego stróża.
Nie zwracajcie uwagi na buty, on ma bardzo niską rentę.

Załącznik 34152Załącznik 34153Załącznik 34154Załącznik 34155
Groźny stróż ma rozczulająco "groźne" spojrzenie ;)
A ptactwo na nieszczęśliwe nie wygląda - widać gospodarz z Wiesia dobry dla inwentarza :)

fajna ta rzymsko - mandżurska historia
coraz ciekawiej jawi się ta Twoja miejscowość Partyzancie :)))
Każde dobre słowo dla autora jest jak słodycz miodu a słowa Asi i Przemka to jak miód od niebiańskich pszczół. O swojej miejscowości mogę powiedzieć, że wielu ludziom się podoba choć w Bieszczady stąd daleko. Dodam do tego co już powiedziałem, że w lesie niedaleko od wspomnianych znalezisk mamy kurhany przedchrześcijańskie, które kiedyś dawno temu były badane. One się spłaszczyły tak, że ktoś obcy nawet się nie domyśla.
Dawno temu, gdy byłem kilkunastoletnim chłopcem niespodziewanie odwiedził mnie cudowny wujek z Warszawy, o którego istnieniu dotąd nie słyszałem. On miał już prawie osiemdziesiąt lat, nazywał się tak jak mój dziadek ze strony mamy, wywodził się z kolonii pod lasem. Lucjan(jego imię) opowiedział mi o weteranach z carskiej armii i o tym, że gdy był w moim wieku to dopiero pojawiały się słuchawkowe radia, więc młodzi całymi wieczorami bardzo chętnie słuchali opowieści tych starych Polaków. Wyjaśniło się dlaczego mój kolega i jego siostra (ona zawsze mi się podobała) mają tak bardzo śniadą cerę i ciemne loki - ich pradziadek żonę poznał gdzieś daleko na Wschodzie i ona zamieszkała z nim u nas pod lasem.
Żeby nie zanudzać na koniec powiem, że nasz Jaśniepan miał telefon we dworze już podczas I wojny a za jego spichlerzem austriacki żołnierz-Ślązak przez kilka godzin powstrzymywał natarcie Rosjan aż do czasu gdy zginął z rąk Polaka w służbie rosyjskiej. Ten ostatni też narażał życie co potwierdzali kiedyś liczni świadkowie, tak mówi kronika szkoły.
Oczywiście ten żołnierz powstrzymywał natarcie nie gołymi rękami tylko strasznym karabinem maszynowym.
fajnie pobyć sobie niebiańską pszczołą :mrgreen: , i to w tak doborowym towarzystwie :grin:
coraz ciekawsze te Twoje opowieści Partyzancie...:)))
Śmierć w rodzinie zmieniła moje plany urlopowe...zająłem się uroczystością żałobną, ale potrzeba odpoczynku stała się jeszcze silniejsza. Skróciłem trochę trasy, odwołałem niektóre rezerwacje i wyruszyłem w góry z kilkudniowym opóźnieniem...
W niedzielę przed południem doszedłem do wiaty...jak na złość, choć do tej pory nie spotkałem nikogo na szlaku, w wiacie siedział człowiek. Piszę, jak na złość, bo właśnie za kilkanaście minut miała rozpocząć się msza za Zmarłego, a ja pełen wyrzutów, że jestem w górach a nie w kościele, chciałem choćby chwilą zadumy, w spokoju i samotności uczcić Jego pamięć. Chciałem choćby z daleka uczestniczyć w mszy.
Nieznajomy jadł śniadanie, rozmawialiśmy trochę, opowiadał o swojej fascynacji górami i...o swoim życiu na Syberii. W innych okolicznościach słuchałbym z zaciekawieniem, ale teraz zerkałem na zegarek, bo południe i początek mszy był tuż tuż, a on mówił, mówił, mówił.
Zaczynałem się niecierpliwić, być zły...gdy już dochodziła 12-ta nie wytrzymałem. Przeprosiłem mojego przygodnego towarzysza o chwilę ciszy, bo właśnie rozpoczyna się msza za...
- Nic nie dzieje się bez powodu – powiedział – jestem księdzem, misjonarzem na Syberii.
I modliliśmy się razem, w wiacie wśród lasu, gór...i ‼wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie a światłość...”
Nawet nie wziąłem od Tomka adresu, telefonu, nawet mu nie podziękowałem...
...kontakt z nim jednak udało mi się nawiązać, choćby po to by wysłać mu życzenia w srogie, syberyjskie Boże Narodzenie
Moja babcia jest najstarszą mieszkanką naszej miejscowości, rocznik 1913!!! Kiedyś nie przepadała za kotami teraz jest zupełnie inaczej i z wzajemnością. Różnica między nimi ponad sto lat:
Załącznik 35226

Moja babcia jest najstarszą mieszkanką naszej miejscowości, rocznik 1913!!! Kiedyś nie przepadała za kotami teraz jest zupełnie inaczej i z wzajemnością. Różnica między nimi ponad sto lat:
Załącznik 35226
Trochę podobna do mojej babci, ale moja to smarkula. Całe 10 lat młodsza.
Z uśmiechu pozytywna energia aż bije :)))
Nie ma to jak Babcia :)))
Siedliśmy kiedyś w Górnych z kumplem pod wiatą i znikąd pojawił się Ataman...a jak Ataman to i Baranek..od słowa do słowa poszło kilka winek, potem cóś mocniejszego, Baranek usnął, Ataman zadumał...w międzyczasie dosiadło się do nas dwóch starszych gości, turyści znaczy się. Mówią, że po latach wrócili w Bieszczad, bo na studiach tu bywali.
Otek(kumpel) się pyta "a co studiowaliście?" a Oni, że zagadka...że na literę "P" i że na pięć liter...Łeb mi sie kiwał ale przecież odpowiedź prosta: :"Pedagogika" mówię, a oni, że nie...no to nadzieja w Otku...a on się tylko lekko uśmiechnął i mówi: "Polio".......
Miałem jechać w Karkonosze... a życie pisze swój własny scenariusz i wcale nie ogląda się na plany... Sobota do południa była słoneczna do chwili, kiedy wyższość nad wszystkim wzięły życiowe wieści.... dzisiaj był pogrzeb... tak jakoś nauczony kolejami losu nawet to zniosłem, jak to ludzie mawiają dzielnie... ale teraz ,kiedy czwarty dzień mija, jakoś dziwnie się rozklejam... i coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że czasu to my nie wiele mamy...
Trafnie to powiedziane..ano nie mamy .:-(
Takie małe rozważanie……

‼Wobec śmierci człowiek gwałtownie głupieje, nigdy jej nie zrozumie. To dobry znak, kolejny dowód na to, że my jesteśmy z innej gliny, że naszym przeznaczeniem jest życie. Ilekroć przechodzę bramę cmentarza czuję jak staję się totalnie bezbronny, bez tych wszystkich społecznych fatałaszków, które trzeba nosić na codzień. To na cmentarzu trzeba szukać prawdy o życiu. Wsłuchać się w tych, którzy - gdyby jeszcze raz mieli czas - nie wypełnialiby go pewnie duperelami, generowaliby jedyne dobro, które jest się w stanie przenieść na tamtą stronę - miłość. Dlatego warto chyba często o śmierci myśleć - przypominać sobie że i relacje i praca i pieniądze, to wszystko musi zwiększać miłość, inaczej nie ma żadnego sensu, o czym przekonamy się na łożu śmierci, gdy dotrze do nas, że nie będzie już kolejnego dnia zebrań, że nie przyjdzie już kolejny wyciąg z banku. Myślę, że zmarli to ludzie, którzy kochają jak wariaci, już wiedzą, że tylko to się liczy. Na cmentarzu można się ogrzać, samemu ogrzać kogoś dobrą myślą. Powiedzieć: dziękuję. Ten dzień powinien być tak naprawdę jednym wielkim Dniem Dziękczynienia. Tym właśnie powinna kończyć się każda żałoba. Różne rzeczy mówimy ludziom za życia, czasem nawet po śmierci warto im podziękować za to życie, za to że byli ważni, że to naprawdę dla kogoś miało znaczenie, że byli. ‼

Szymon Hołownia
"Spotkało się życie i śmierć. Śmierć zapytała - dlaczego wszyscy cię kochają, a mnie nienawidzą?
Życie odpowiedziało: bo ja jestem pięknym kłamstwem, a ty bolesną prawdą"

- to jeden z pierwszych wpisów, jaki pojawił się w księdze kondolencyjnej po śmierci Anny Przybylskiej .

przemolla ... trzymaj się

W Polsce powiatowej(przy drogach) rozpoczyna się wojna propagandowa i nie rezygnują nawet ci, którzy w ostatnich wyścigach zostali wycięci piłą mechaniczną:

Załącznik 36467

...rozpoczyna się wojna propagandowa i nie rezygnują nawet ci, którzy w ostatnich wyścigach zostali wycięci piłą mechaniczną: Fotka konkursowa :-), gratulacje za sprawne oko.
Dawno, dawno temu, gdy jeszcze zgłębiałem tajniki królowej nauk, spotkaliśmy się w kilka osób u Marka, by pouczyć się do kolokwium. Nagle ściemniło się i nadeszła burza. Co ja mówię burza, to był kataklizm. Pioruny biły raz za razem, dom trząsł się w posadach...aż nagle, jeden z piorunów trafił...może w dom, może w drzewo obok domu, trafił tak, że skóra zjeżyła się na karku, a huk był niesamowity.
Wśród nas była Ania, dziewczę dziewicze, ułożone niesamowicie poprawnie, po prostu święta Ania. I wtedy, gdy tak huknęło, rąbnęło...ujrzeliśmy w świetle błyskawicy ogromne przestraszone oczy Ani i usłyszeliśmy jej głos:
" Ale p..[ (Regulamin, punkt 17.2)] ...!!"
I nikt się nie zdziwił jej słowom...bo na prawdę p...[(Regulamin, punkt 17.2)]...
Skoro Ania tak powiedziała to rzeczywiście musiało niezle p...nąć. A tak na marginesie to w komentarzu o wilkach i... miałeś rację i nie powinieneś być karany na zasadzie, że wyjątek potwierdza regułę.

" Ale p..[ (Regulamin, punkt 17.2)] ...!!"
I nikt się nie zdziwił jej słowom...bo na prawdę p...[(Regulamin, punkt 17.2)]...

Skoro Ania tak powiedziała to rzeczywiście musiało niezle p...nąć. Coraz mniejszą mam ochotę na zaglądanie na to forum.
Ja też, bo nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
Panowie, aż mi się chce zacytować Tuwima !!

Po interwencji bartolomea, przypomniała mi się historia z życia, autentyczna, wiec ją opisałem, jako przykład na to, że czasem zakląć trzeba, ba, nikt się temu nie dziwi.
Z drugiej strony, mogłem, tak jak w "Historii..." wyrazić się bardziej dyskretnie, zawoalowanie. Mądry, zrozumie jak "w jaka to melodia?", po pierwszej nucie.
Przyjąłem 5 punktów, a moja "Historia..." nie była chęcią dyskusji z regulaminem, Adminem czy Moderatorem. I nie chciałbym, by była powodem do nieporozumienia, jakie się szykuje.
Pozdrawiam

Ja też, bo nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Rozwiniesz?
Teraz to jestem zmuszony rozwinąć. Jestem zdania że w tej konkretnej sytuacji Cremcheese miał prawo zareagować bardzo emocjonalnie co wyraził dość dobitnie. Z uwagi na okropieństwo przyczyny gniewu nie tylko mnie tym nie uraził to nawet zaimponował. Sądzę że kolega zareagował błyskawicznie i nie było jego intencją łamanie zasad. Wystarczyłoby koleżeńskie upomnienie bo punkty karne świadczą jako uznanie go za swego rodzaju winowajcę a winowajcami bezsprzecznie są tu te potwory. Na wyrażenie swojego sprzeciwu użyłem niefortunnego sloganu więc przepraszam jeżeli nim kogoś uraziłem.
Oj dajcie spokój, to tylko forum a tłumaczycie się jak przed sądem tudzież urzędem skarbowym :) Przeklinanie nie jest ładne, oczywiście jest wyrazem emocji (lepiej emocji niż przecinka) ale w sytuacji gdy forumowicz pisze jedno zdanie i w tym zdaniu akcentuje to swoje przekleństwo to ten post nadaje się tylko do usunięcia. A za chwile po upomnieniu w następnym, tym, poście przeklina znów i to akcentuje :D Wariatkowo :) Co innego gdy mamy jakieś opowiadanie, dłuższy tekst i tam gdzieś jakaś jedna k się przewinie dla zobrazowania emocji to według mnie spoko.
Oj tam a nie można tego potraktować jako czyn popełniony pod wpływem wzburzenia usprawiedliwiony okolicznościami? Powinny być przewidziane jakieś kontratypy w regulaminie :) Mnie też się cisnęły na usta niecenzuralne słowa po obejrzeniu filmu dlatego rozumiem wzburzenie ale czasem trzeba być powściągliwym i nie dać się sprowokować.
Jeżeli masz słabe nerwy i nie chcesz zburzyć sobie ugruntowanej teorii na temat otaczajacego Cię świata, lepiej nie oglądaj tych zdjęć i nie poznawaj prawdziwej historii pochodzenia tamtych kamiennych budowli a raczej znaków(z wątku niecodzienne spotkania na szlaku, ma sie rozumieć). Dla każdego kto mieszka w moich stronach i był już świadom w roku 1978 jasne jest, że za tymi znakami stoją przedstawiciele obcej cywilizacji:

Załącznik 36749

Załącznik 36750

Załącznik 36751 ...ostrzegałem;).
Ciarki mnie przeszły po plecach...a szczególnie ten 3011...
Założyłem wątek, żeby dzielić się życiem, a nie żeby nim straszyć, partyzancie !!;)
(oczywiście to żart z mej strony...każda opowieść jest z życia wzięta...a przynajmniej tak nam się wydaje;))
Wiesio jest bohaterem większości moich opowieści. W obecnej chwili Wiesio leży w szpitalu i ma się całkiem dobrze. Prawdą jest, że tylko leży bo jest obolały ale za to już po tygodniu jakby odmłodniał. Niepotrzebnie był najodważniejszy w całym towarzystwie i gdy zabrakło alkoholu to tylko on podjął ryzykowna decyzję pojechania rowerem do sklepu na sąsiednią wieś. Na tej wiosce za sklepem znajduje się ten sławny pomnik obok którego schowana jest kapsuła czasu. Wiesio był bliski rozwiązania zagadki ponieważ dojeżdżając do skrzyżowania z nowo oddaną drogą 747(wiedzie ona do nowego mostu w kamieniu) nie zachował należytej ostrożności, być może zawiodły go hamulce i było ślisko.
Ta nowa droga ułatwia komunikację z Lublina w kierunku Wisły. Powstało kilka obwodnic pożydowskich miasteczek takich jak Bełżyce, Chodel czy Opole Lubelskie. Teraz przypomniała mi się anegdota jak pewien lokalny polityk(w Opolu) spojrzał na plan spotkań z ważnymi mieszkańcami w tym dniu i miał pierwsze z Bartlerem następne z Goldmanem a ostatnie z Cyrklerem. To nie cały arsenał pamiątek bo wystarczy dobrze przyjrzeć się ludziom żeby wiedzieć, że kilkaset lat wspólnej historii pozostawiło ślad w genach. Wiesio tak jak my wszyscy nie jesteśmy pewni czy jesteśmy czyści rasowo i cieszymy się, że Niemcy są naszymi przyjaciółmi.
Ostatecznie po całym zajściu Wiesio upadł dopiero kilometr dalej gdy nabył już upragniona butelkę. To prawda, że kierowca ciężarówki chciał wezwać karetkę, rower był cały połamany. Wiesio stanął jednak na nogi i przekonał przygodnych świadków, że nic mu nie jest. Słabo Wiesiowi zrobiło się już po zakupach w sklepie, wtedy upadł. Do domu przywiózł go znajomy "kolarz" który za notoryczną jazdę rowerem po spożyciu właśnie wrócił po paru miesiącach z ośrodka wypoczynkowego. On posadził Wiesia na bagażniku swojego roweru i Przyprowadził 2,5 kilometra do domu. Po dwóch dniach Wiesio wyrażnie osłabł i wtedy zapadła decyzja żeby wezwać pogotowie. Gdy pojawiłem się w szpitalu Wiesio spał, gdy się przebudził dziwnie rozglądał się po suficie i scianach bo nie bardzo wiedział gdzie jest a raczej co ja tam robię. Rozmowa przebiegła nam w miłej atmosferze.
jedna z lepszych reklam społecznościowych znaczy z życia
https://www.youtube.com/watch?v=0oWBj2WmaCc
...aż ciarki przeszły...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl