bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...
Hej,
moe jaka gar bieszczdzkich opowieci znalazla by si dla upadych na duchu...
odnowienie leksykonu...
jakies nowe wiersze Szaszko, Agajotku...
ckliwe wspomnienia take mio widziane...
Piotrze Sz moe miaes jak przygode na stokowce lub po zapadnieciu zmroku... a Inni?
Dla podtrzymania na duch dla Oli i nie tylko....
Jest to jeden z kilku dni spdzonych w Bieszczadach podczas majowego "ykendu" w 1987 roku :
.......Mamy zamiar pj tras Wetlina - Jawornik - Paportna - Rabia Skaa - Czoo - Moczarne - Wetlina. Podchodzc pod Jawornik odnosimy wraenie, e wszyscy ludzie ze schroniska id w tym samym kierunku co my. Drepczemy tak gsiego , krok za krokiem docierajc w ten sposb do przeczy midzy Jawornikiem a Rabi Skal. Tutaj mj wsptowarzysz si buntuje, proponujc zmian trasy. Zgadzam si ochoczo nie chcc i w tumie. Odbijamy w prawo, w d, w kierunku na Rybnik ( wwczas obowizujca nazwa Beskid ) . Docieramy do potoku Rybnik. Brak listowia na drzewach ukazuje nam widoki jakich w okresie letnim bylibymy pozbawieni .Wzrok co rusz rejestruje nowe kadry otoczenia. Czuj si jak w amoku, nie wiem ju na co mam patrze, a co fotografowa. Soce swymi promieniami maluje przecudne obrazy, odbijajc si w krysztaowo czystej wodzie potoku, tworzc przedziwne i niesamowite refleksy. Zauwaamy spor ilo ladw jeleni, ich samych nie udaje nam si zaobserwowa. Zapewne zachowywalimy si "za gono" i dane nam byo sysze tylko ich szybkie ucieczki. Soce pokonao ju znaczn cz swojej drogi na nieboskonie, a my dotarlimy do niewielkiej polanki na ktrej ustawione byy retorty do wypau drewna .Obecno ich od duszego czasu sygnalizowaa charakterystyczna wo dymu wydobywajcego si z ich wntrza. Prawie bezwietrzna pogoda spowodowaa, i dym snu si najpierw pionowo do gry, a nastpnie zgodnie z zawirowaniami prdw powietrza wykonywa zawie ewolucje, malujc na bkitnym niebie biao-sino-szare oboki.
Pracownicy trudnicy si wypaem drewna byli nieco zaskoczeni naszym widokiem, ktry zakci im sielank jakiej zaywali .Na pozdrowienie odpowiedzieli niemale chrem " kei diabe was tu przygno " i zaoferowali przyczenie si do sielanki. Dzikujc za zaproszenie udalimy si dalej w drog w kierunku Smereka. Monotoni marszu przerwa nam widok rowej barwy, z odcieniem bieli i fioletu, kwiatostanu wawrzynka wilczeyko.
Sta tam i promienia sowim piknem, niczym paw z rozoonym ogonem.
Nie chcc wraca dalej stokwk postanawiamy skrci w prawo , idc pod gr, drog utworzon przez zrywk drewna. Szo si cakiem przyjemnie, z lewej majc wysoki las, a z prawej mocno wyronity modnik. Po okoo pgodzinnej marszrucie zauwamy na mokrej glinie cakiem wiee odciski ap niedwiedzia. Po kilkudziesiciu metrach do tych ladw doczaj takie same, tyle e mniejsze. Jak nic, mamusia z malestwem wybraa si na spacer wieczorow por. No c przyszo nam chadza t sam drog, tylko szkoda e do zmierzchu zostao tak niewiele czasu. Droga zaczyna zawa si do maej cieynki, przebijajc si z trudem u gstwinie., a my cigle idziemy po tych ladach. Powoli zaczyna robi si mroczno,
i wiemy ju e do Wetliny dotrzemy o zmroku. Dodajemy sobie "otuchy" mwic co by byo gdyby itp. Kompan mj podnosi z ziemi, wydawaoby si solidn ga, pocieszajc mnie z umiechem na ustach, e moe ona pomoe, wykonujc przy tym gwatowny ruch ramionami, A "nasza bro" rozpada si w tym momencie na par czci.
Wybuchamy miechem. Ja natomiast stwierdziem, i pjd bardziej z duchem czasu i lamp byskow po lepiach bestii bd byska, a mam w zapasie 80 byskw. Tak sobie idziemy i snujemy banialuki co by nam raniej byo, a mamuk misia z maym od nas odstraszy i za wieczernic nie posuy. Nie wiadomo kiedy, wkroczylimy na polank, rozleg si przeraliwy dwik mccy cisz panujc wok nas. Nad gowami poczulimy gwatowny ruch powietrza i co unioso si w gr. Zamarlimy w bezruchu. Mrok. Serce w gardle. Nawet o lampie zapomniaem. A tu rwnomiernie, powoli pynnymi ruchami wznosi si w przestworza orze , ktrego wystraszylimy. Na polanie tej bya usytuowana ambona myliwska, w jednym jej kracu, a w drugim wyoono padlin na przynt, zapewne na wilki. Osobnik ten , czyli orze, spoywa spokojnie swj posiek, a my mu przeszkodzilimy, napdzajc sobie strachu nawzajem. Po chwili wytchnienia , ju bez niespodzianek i przeszkd dotarlimy pn por do schroniska, gdzie przywitao nas charakterystyczne zawoanie "kipiatok " i kolejka po we pyn.
Na ostatni wieczr w Wetlinie zostalimy zaproszeni przez gospodarzy na pogaduchy i herbat. Herbata bya jak na owe czasy typu "gruziska" lub jaki inny "ulung", ale eby nadawaa si do picia, Grayna dodawaa do niej suszone patki r, ktre wwczas rosy przed schroniskiem. Przy stole w recepcji siedziao ju par osb, doczajc do towarzystwa dugo w noc wspominalimy minione dni i opowiadalimy wraenia z pobytu w Bieszczadach. Wrd obecnych siedzia , jak si przedstawi - Stanisaw - ywo uczestniczcy w dysputach i zainteresowany tym o czym si mwio. Takie wieczorne spotkania zawsze daway moliwo poznania czego o czym jeszcze nie syszelimy , lub kogo , kogo z sympati si wspomina. Tak te si stao tym razem, tylko e wiadomo kogo wtedy poznaem, uzyskaem dnia nastpnego podczas rozmowy z "Mam" Ostrowsk przy poegnaniu. By to Stanisaw Kos autor przewodnika po Bieszczadach z ktrego korzystaem......
Witam!
Miaem podobn przygod, mniej wicej w tej samej czci Bieszczadu. Byem wtedy wraz z kumplem i dwiema dziewcztami. To byo w 92 albo 93 roku, bo sta ju pomnik po katastrofie migowca z milicjantami. Szlimy z Cisnej czerwonym szlakiem do Smereka. Pogoda bya liczna i nic nie zapowiadao zmiany. W poowie podejcia pod Roki zachmurzyo si i zacz pada deszcz. Przez las nie byo wida, czy dugo jeszcze popada, wic szlimy dalej. Przy wyjciu na polanki pod Maym Jasem okazao si e chyba zacza si tygodniwka. Naradzilimy si co robi, bo chodzenie w mokrej trawie po pas nie naley do przyjemnoci. Do czsto bywaem wwczas w „Schronisku u Stacha” w Roztokach Grnych, wic wiedziaem, e jest tam przysta gdzie mona wysuszy przemoczone ubranie. Zaproponowaem "szybki" skrt. Do dyspozycji byy wtedy tylko mapy w skali 1:75000. Na mapie bya narysowana cieka od rdeka na przeczy pod Jasem do szlaku niebieskiego wychodzcego w Roztokach Grnych. No to idziemy. Po pewnym czasie strumyk zrobi si coraz szerszy, a ciany wwozu coraz wysze (adekwatne byoby tu zdjcie zamieszczone przez MarkaM wyej). Po jakiej godzinie zauwayem niewyrane miny moich znajomych, wic zaproponowaem krtki odpoczynek. Mariola opara si o drzewo i ... runo. Trzeba byo i dalej. Wwz zakrca a kolega szed pierwszy. Usyszelimy krzyk i niesamowite przeklestwa. Okazao si, e rzeczka za zakrtem rozlana bya na ca szeroko wwozu i kolega chcc j przeskoczy polizgn si i wpad do niej do gry nogami (czyli plecakiem do wody). Wyglda jak niezgrabny uczek machajcy bezradnie nogami i rkami. Nie mogem si powstrzyma i miaem si do ez. Oczywicie plecak cay zamk kolega si obrazi. Dopiero po godzinie dotarlimy do polany, gdzie ukaza si nastpujcy widok: jak okiem sign mga. To przechylio szal goryczy i usyszaem, e wicej ju tu nie przyjad. Wg mapy naleao i w prawo. Ale znajomi byli coraz mniej ochoczo nastawieni do wdrwki i nie wierzyli e za 500 m jest szlaban a po lewej stronie schronisko. Na szczcie u Stacha zawsze mona byo liczy na ciepy piec i gorc herbat. Obecnie schronisko to nazywa si „Cicha dolina” i w niczym nie przypomina tajemniczej i przesyconej duchem Bieszczadu stranicy WOP. Tamte czasy si nie wrc a nowi waciciele najbardziej lubi liczy pienidze. Z drugiej strony moe to by dobry przykad i w grach nie naley zbacza z oznakowanych szlakw i na si z mieszczuchw nie robi traperw.
pozdrawiam
J.Lupino
ps.
Do zobaczenia 14 wrzenia w Dwerniku.
Mona tylko pozazdroci SB, e ju tam jest.
Serdeczne dziki panowie, zawsze to troche tak, jakby juz jedn nog by tam.
Lupino, musze Ci powiedzie, e moi znajomi mieli podobne spostrzeenia co do rozlewania si tego wskiego strumyka i cian po bokach -w zeszym roku na jesieni...tyle, ze juz schronisko nie te...
pozdrawiam, :D
moe kto jeszcze podzieli sie wspomnieniami?
>moe kto jeszcze podzieli sie wspomnieniami?
Cos mnie "natchnienie" cakiem opuscio ostatnimi dniami :(
Ale, poniewa o przygodach na szlaku juz byo, to ja z innej beczki - w dobie zblizajacej si zimy:
Z pamitnika narciarza... ;)
Zimowe ferie 1987, moe '88. Siedz w Komaczy, od kilku dni mrz do
-32C, ale da si y. Zwlekam si z zka, mamy dzis z Jackiem jecha do Karlikowa na wycig. Spogldam za okno - nic nie widac. Zadymka, widoczno 5m - nie jedziemy do Karlikowa, ale za to mrz pusci. Na feriach dzie bez nart, jest dniem straconym, wic pomimo, i przez okno nie wida czy poczciwy wycig komaczaski dzi ruszy, postanawiamy i to sprawdzi. Chodzi. Takich wariatw jak my jest jeszcze kilku. Uroku zabawie dodaje wielkie drzewo rosnce na rodku wycigu, wyaniajce si przy takiej widocznoci par metrw przed narciarzem :) Tak spdzamy czas do obiadu, po czym tradycyjnie, aby zaoszczdzic drogi idziemy od grnej czci wycigu drog w las, prawie do szczytu Dyszowej. Stamtd "grzejemy" w stron skad przyszlismy. Taki manewr pozwala na uzyskanie do duej prdkoci juz w gornej czsci wyciagu, a co za tym idzie mozemy bez wysiku dojecha grzbietem, a do drogi biegnacej z Komaczy do Preuk, kawaek poniej schroniska, na drodze ostry "zwrot" w lewo i tu juz slalomem pomiedzy wysypanym na drog popioem "lecimy" prosto na most przez Osawic. Par ruchw "yzw" i jestesmy przy kociele, a std drog tez z gry - kto kombinuje ten zyje ;)
Przestao sypa, wic po obiedzie idziemy na przeciwlegy do wycigu stok.
nieg skrzypi pod butami, co rusz z drzew spadaj drobniutkie patki trcone przez wiatr, bd zmarznite ptaki. "Czapy" na pobliskim swierkach wygladaja cudnie. I ta cisza. Przed nami przebiega lis, nie spieszy si, zatrzymuje i chwil nam przyglda, potem z duzym wysikiem biegnie do lasu - snieg po tak obfitych opadach jest wyjtkowo gboki i puszysty - lisek skacze jak kangur, aby posuwa sie do przodu.
Jestesmy na stoku otoczonym z dwch stron lasem, a z gry modnikiem wierkowym, lediwe widocznym spod olbrzymich zwaw sniegu. Zakadamy narty i pieczoowicie ubijamy snieg, wchodzc do gry "boczkiem" i 'jodeka". Przed "cian" modnika dochodzimy do wniosku, e chyba przejdziemy ten lasek i zjedziemy w przeciwn stron - do cerkwi prawosawnej, dugo tamtego stoku jest nieporwnywalna. Najpierw jednak prbujemykilka razy zjechac tutaj. Gdy ju si nam znudzio cige wychodzenie, mamy w kocu i na tamt strone. Postanawiam jednak, e jeszcze raz sobie "mign". W dolnej czci, po prawej, pynie potoczek, stok koczy si "wskim gardem" otoczonym lasem. Tradycyjny rozped "yw" i pedz w d. Co tam po drodze pokrzykuj jeszcze do Jacka i spogldam do tyu. Jestem juz praktycznie na dole, jednak to krtkie spojrzenie w ty kosztuje mnie sporo - z du predkoci wpadam w geboki snieg, poza "nasz" ubita tras. nieg jest gbszy ni myslaem i nastepuje niesamowite hamowanie - po prostu zatrzymuje mnie on "w miejscu". Bl w kolanach. W uamku sekundy decyduje sie na przewrt w przd i tym ratuj by moe oba kolana przed zamaniem. Pozwalaja mi na to krotkie narty (160cm), ktorych uzywam, bo na takich najlepiej robi si rzne "piruety" i inne "wygibasy", z pewnoci na ponad 2m nartach cos takiego by nie przeszo. I tu pojawia si nieszczsny potoczek. Robic przewrt sia wrzuca mnie do potoka, pynie on tu wskim parowem, jakby na zo mi dopasowanym do mnie :) Upadam na plecy prosto w potok, narty wbijaja sie w snieg. Cholera nie mog si poruszyc - wbiem si pomiedzy scianki parowu, ktrym pynie potok. Jacek bedzie mia ubaw. Nic to - szamotam si dalej - nie ma szans, jeszcze gdyby narty si wypiey to co innego. Ale zaraz, kto to dokrci na "chama" bezpieczniki w wizaniach, wasnie tak, aby nie miay prawa si wypi i testowa skuteczo tego zabiegu walac motkiem po butach, co pozwolio sprawdzi czy si aby nie wypn, czyzby ja? :) Tymczasem zaczyna si dziac cos dziwnego, bo robi mi si mokro na plecach i tak jako zimno. Przeciez podemn pynie potok, tylko czemu jest go coraz wiecej? Nagle uzmysawiam sobie, e moje plecy robia teraz za kolejn bieszczadzk zapor, nie taka dua jak ta soliska, ale zawsze co... ;) Robi si niewesoo, bo wody rzeczywicie przybywa i zaczynam j ju czuc za konierzem. Sysze jak Jacek "drze" si na p Komaczy, e on nie bedzie zjedza, bo mu si nie chce wchodzi z powrotem i zebym przesta si wygupia. Myl - trudno. Nie bed si wydziera - wezm go na przeczekanie. Po kilkunastu minutach sysz charakterystyczny odgos sunacych po sniegu nart. Jest Jacek. Ciesze si, e wreszcie bed mg wyj. Tymczasem on odpiewuje "Gdy strumyk pynie z wolna" i rechocze- mam ochot nastpnym razem testowa bezpieczniki jego gow. Wreszcie wypina mi narty i pomaga wyj. Jestem wcieky, tylko jeszcze nie wiem na co. Rzucam narty w krzaki i id co zje z mocnym postanowieniem, e nie bd ju jedzi. Po godzinie wracam po narty. S - moje kochane... :)))
cdn...(?)
Tak wracajc do tego jeszcze par razy myslami, doszedem do wniosku, e gdybym by sam, mogoby to si kiepsko skoczy - tam zim nikt nie chodzi. Woda zapewne nie podeszaby na tyle wysoko, ebym mial z tego powodu problemy, ale jakie zapalonko puc byoby bankowo.
Zdrowia
Piotr
P.S. duzo mamy narciarzy na Forum?
Dla podtrzymania na duchu moge tylko powiedziec: juz niedlugo tam bedziemy...! Cos dziwnego sie ostatnio ze mna dzieje. Bo pora roku jest ta sama, jak wtedy, kiedy bywalam w Bieszczadach. I sa podobne zapachy w powietrzu. Ide sobie, wciagam powietrze w pluca.. i nagle pod czaszka eksploduje jakis obraz z bieszczadzkiej wyprawy. Zupelnie niespodziewanie. Jest tak realistyczny, ze mam wrazenie, ze kiedy otworze oczy, wokol siebie zobacze poonine... Czuje wiatr we wosach!
A w smaku kefirku sniadaniowego czuje obietnice smaku owczego sera...
Zapach dymu z ogniska, smak leajska, licie opianu, zapach mokrego bukowego lasu, siana, konskiej siersci, skorzanego siodla... Wszystko mi sie z Bieszczadami kojarzy.
To chyba jakas bieszczadzka obsesja.
Jeszcze tylko dwa tygodnie... Az dwa tygodnie!
Czy to przygoda ? Pikna burza na wetliskiej , ja w rodku a pioruny biy jak oszalae, mylaem tylko o metalowym kubku przytroczonym do plecaka , to bya cakiem udana majowa wyprawa.
Pozdrawiam.
Miaam ju dawno wystukia wszystkim gorce podziekowania, ale mam jakis ogolny wstrt do klawiatury ostatnio, wic czynie to dzi!
Kochani, jestecie po prostu Wspaniali!
Jeli Piotr nazywa brakiem natchnienia takie zajmujce opowiadanie, to ja chciaabym go posucha jak waciwa muza przychodzi.
Jacku musisz by bardzo przywizany do swojego kubka..?
pozdrawiam wszystkich, a kto moe niech wspomni na kongresie o przymusowo przebywajcych w miecie!!!
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl brytfanna.keep.pl
moe jaka gar bieszczdzkich opowieci znalazla by si dla upadych na duchu...
odnowienie leksykonu...
jakies nowe wiersze Szaszko, Agajotku...
ckliwe wspomnienia take mio widziane...
Piotrze Sz moe miaes jak przygode na stokowce lub po zapadnieciu zmroku... a Inni?
Dla podtrzymania na duch dla Oli i nie tylko....
Jest to jeden z kilku dni spdzonych w Bieszczadach podczas majowego "ykendu" w 1987 roku :
.......Mamy zamiar pj tras Wetlina - Jawornik - Paportna - Rabia Skaa - Czoo - Moczarne - Wetlina. Podchodzc pod Jawornik odnosimy wraenie, e wszyscy ludzie ze schroniska id w tym samym kierunku co my. Drepczemy tak gsiego , krok za krokiem docierajc w ten sposb do przeczy midzy Jawornikiem a Rabi Skal. Tutaj mj wsptowarzysz si buntuje, proponujc zmian trasy. Zgadzam si ochoczo nie chcc i w tumie. Odbijamy w prawo, w d, w kierunku na Rybnik ( wwczas obowizujca nazwa Beskid ) . Docieramy do potoku Rybnik. Brak listowia na drzewach ukazuje nam widoki jakich w okresie letnim bylibymy pozbawieni .Wzrok co rusz rejestruje nowe kadry otoczenia. Czuj si jak w amoku, nie wiem ju na co mam patrze, a co fotografowa. Soce swymi promieniami maluje przecudne obrazy, odbijajc si w krysztaowo czystej wodzie potoku, tworzc przedziwne i niesamowite refleksy. Zauwaamy spor ilo ladw jeleni, ich samych nie udaje nam si zaobserwowa. Zapewne zachowywalimy si "za gono" i dane nam byo sysze tylko ich szybkie ucieczki. Soce pokonao ju znaczn cz swojej drogi na nieboskonie, a my dotarlimy do niewielkiej polanki na ktrej ustawione byy retorty do wypau drewna .Obecno ich od duszego czasu sygnalizowaa charakterystyczna wo dymu wydobywajcego si z ich wntrza. Prawie bezwietrzna pogoda spowodowaa, i dym snu si najpierw pionowo do gry, a nastpnie zgodnie z zawirowaniami prdw powietrza wykonywa zawie ewolucje, malujc na bkitnym niebie biao-sino-szare oboki.
Pracownicy trudnicy si wypaem drewna byli nieco zaskoczeni naszym widokiem, ktry zakci im sielank jakiej zaywali .Na pozdrowienie odpowiedzieli niemale chrem " kei diabe was tu przygno " i zaoferowali przyczenie si do sielanki. Dzikujc za zaproszenie udalimy si dalej w drog w kierunku Smereka. Monotoni marszu przerwa nam widok rowej barwy, z odcieniem bieli i fioletu, kwiatostanu wawrzynka wilczeyko.
Sta tam i promienia sowim piknem, niczym paw z rozoonym ogonem.
Nie chcc wraca dalej stokwk postanawiamy skrci w prawo , idc pod gr, drog utworzon przez zrywk drewna. Szo si cakiem przyjemnie, z lewej majc wysoki las, a z prawej mocno wyronity modnik. Po okoo pgodzinnej marszrucie zauwamy na mokrej glinie cakiem wiee odciski ap niedwiedzia. Po kilkudziesiciu metrach do tych ladw doczaj takie same, tyle e mniejsze. Jak nic, mamusia z malestwem wybraa si na spacer wieczorow por. No c przyszo nam chadza t sam drog, tylko szkoda e do zmierzchu zostao tak niewiele czasu. Droga zaczyna zawa si do maej cieynki, przebijajc si z trudem u gstwinie., a my cigle idziemy po tych ladach. Powoli zaczyna robi si mroczno,
i wiemy ju e do Wetliny dotrzemy o zmroku. Dodajemy sobie "otuchy" mwic co by byo gdyby itp. Kompan mj podnosi z ziemi, wydawaoby si solidn ga, pocieszajc mnie z umiechem na ustach, e moe ona pomoe, wykonujc przy tym gwatowny ruch ramionami, A "nasza bro" rozpada si w tym momencie na par czci.
Wybuchamy miechem. Ja natomiast stwierdziem, i pjd bardziej z duchem czasu i lamp byskow po lepiach bestii bd byska, a mam w zapasie 80 byskw. Tak sobie idziemy i snujemy banialuki co by nam raniej byo, a mamuk misia z maym od nas odstraszy i za wieczernic nie posuy. Nie wiadomo kiedy, wkroczylimy na polank, rozleg si przeraliwy dwik mccy cisz panujc wok nas. Nad gowami poczulimy gwatowny ruch powietrza i co unioso si w gr. Zamarlimy w bezruchu. Mrok. Serce w gardle. Nawet o lampie zapomniaem. A tu rwnomiernie, powoli pynnymi ruchami wznosi si w przestworza orze , ktrego wystraszylimy. Na polanie tej bya usytuowana ambona myliwska, w jednym jej kracu, a w drugim wyoono padlin na przynt, zapewne na wilki. Osobnik ten , czyli orze, spoywa spokojnie swj posiek, a my mu przeszkodzilimy, napdzajc sobie strachu nawzajem. Po chwili wytchnienia , ju bez niespodzianek i przeszkd dotarlimy pn por do schroniska, gdzie przywitao nas charakterystyczne zawoanie "kipiatok " i kolejka po we pyn.
Na ostatni wieczr w Wetlinie zostalimy zaproszeni przez gospodarzy na pogaduchy i herbat. Herbata bya jak na owe czasy typu "gruziska" lub jaki inny "ulung", ale eby nadawaa si do picia, Grayna dodawaa do niej suszone patki r, ktre wwczas rosy przed schroniskiem. Przy stole w recepcji siedziao ju par osb, doczajc do towarzystwa dugo w noc wspominalimy minione dni i opowiadalimy wraenia z pobytu w Bieszczadach. Wrd obecnych siedzia , jak si przedstawi - Stanisaw - ywo uczestniczcy w dysputach i zainteresowany tym o czym si mwio. Takie wieczorne spotkania zawsze daway moliwo poznania czego o czym jeszcze nie syszelimy , lub kogo , kogo z sympati si wspomina. Tak te si stao tym razem, tylko e wiadomo kogo wtedy poznaem, uzyskaem dnia nastpnego podczas rozmowy z "Mam" Ostrowsk przy poegnaniu. By to Stanisaw Kos autor przewodnika po Bieszczadach z ktrego korzystaem......
Witam!
Miaem podobn przygod, mniej wicej w tej samej czci Bieszczadu. Byem wtedy wraz z kumplem i dwiema dziewcztami. To byo w 92 albo 93 roku, bo sta ju pomnik po katastrofie migowca z milicjantami. Szlimy z Cisnej czerwonym szlakiem do Smereka. Pogoda bya liczna i nic nie zapowiadao zmiany. W poowie podejcia pod Roki zachmurzyo si i zacz pada deszcz. Przez las nie byo wida, czy dugo jeszcze popada, wic szlimy dalej. Przy wyjciu na polanki pod Maym Jasem okazao si e chyba zacza si tygodniwka. Naradzilimy si co robi, bo chodzenie w mokrej trawie po pas nie naley do przyjemnoci. Do czsto bywaem wwczas w „Schronisku u Stacha” w Roztokach Grnych, wic wiedziaem, e jest tam przysta gdzie mona wysuszy przemoczone ubranie. Zaproponowaem "szybki" skrt. Do dyspozycji byy wtedy tylko mapy w skali 1:75000. Na mapie bya narysowana cieka od rdeka na przeczy pod Jasem do szlaku niebieskiego wychodzcego w Roztokach Grnych. No to idziemy. Po pewnym czasie strumyk zrobi si coraz szerszy, a ciany wwozu coraz wysze (adekwatne byoby tu zdjcie zamieszczone przez MarkaM wyej). Po jakiej godzinie zauwayem niewyrane miny moich znajomych, wic zaproponowaem krtki odpoczynek. Mariola opara si o drzewo i ... runo. Trzeba byo i dalej. Wwz zakrca a kolega szed pierwszy. Usyszelimy krzyk i niesamowite przeklestwa. Okazao si, e rzeczka za zakrtem rozlana bya na ca szeroko wwozu i kolega chcc j przeskoczy polizgn si i wpad do niej do gry nogami (czyli plecakiem do wody). Wyglda jak niezgrabny uczek machajcy bezradnie nogami i rkami. Nie mogem si powstrzyma i miaem si do ez. Oczywicie plecak cay zamk kolega si obrazi. Dopiero po godzinie dotarlimy do polany, gdzie ukaza si nastpujcy widok: jak okiem sign mga. To przechylio szal goryczy i usyszaem, e wicej ju tu nie przyjad. Wg mapy naleao i w prawo. Ale znajomi byli coraz mniej ochoczo nastawieni do wdrwki i nie wierzyli e za 500 m jest szlaban a po lewej stronie schronisko. Na szczcie u Stacha zawsze mona byo liczy na ciepy piec i gorc herbat. Obecnie schronisko to nazywa si „Cicha dolina” i w niczym nie przypomina tajemniczej i przesyconej duchem Bieszczadu stranicy WOP. Tamte czasy si nie wrc a nowi waciciele najbardziej lubi liczy pienidze. Z drugiej strony moe to by dobry przykad i w grach nie naley zbacza z oznakowanych szlakw i na si z mieszczuchw nie robi traperw.
pozdrawiam
J.Lupino
ps.
Do zobaczenia 14 wrzenia w Dwerniku.
Mona tylko pozazdroci SB, e ju tam jest.
Serdeczne dziki panowie, zawsze to troche tak, jakby juz jedn nog by tam.
Lupino, musze Ci powiedzie, e moi znajomi mieli podobne spostrzeenia co do rozlewania si tego wskiego strumyka i cian po bokach -w zeszym roku na jesieni...tyle, ze juz schronisko nie te...
pozdrawiam, :D
moe kto jeszcze podzieli sie wspomnieniami?
>moe kto jeszcze podzieli sie wspomnieniami?
Cos mnie "natchnienie" cakiem opuscio ostatnimi dniami :(
Ale, poniewa o przygodach na szlaku juz byo, to ja z innej beczki - w dobie zblizajacej si zimy:
Z pamitnika narciarza... ;)
Zimowe ferie 1987, moe '88. Siedz w Komaczy, od kilku dni mrz do
-32C, ale da si y. Zwlekam si z zka, mamy dzis z Jackiem jecha do Karlikowa na wycig. Spogldam za okno - nic nie widac. Zadymka, widoczno 5m - nie jedziemy do Karlikowa, ale za to mrz pusci. Na feriach dzie bez nart, jest dniem straconym, wic pomimo, i przez okno nie wida czy poczciwy wycig komaczaski dzi ruszy, postanawiamy i to sprawdzi. Chodzi. Takich wariatw jak my jest jeszcze kilku. Uroku zabawie dodaje wielkie drzewo rosnce na rodku wycigu, wyaniajce si przy takiej widocznoci par metrw przed narciarzem :) Tak spdzamy czas do obiadu, po czym tradycyjnie, aby zaoszczdzic drogi idziemy od grnej czci wycigu drog w las, prawie do szczytu Dyszowej. Stamtd "grzejemy" w stron skad przyszlismy. Taki manewr pozwala na uzyskanie do duej prdkoci juz w gornej czsci wyciagu, a co za tym idzie mozemy bez wysiku dojecha grzbietem, a do drogi biegnacej z Komaczy do Preuk, kawaek poniej schroniska, na drodze ostry "zwrot" w lewo i tu juz slalomem pomiedzy wysypanym na drog popioem "lecimy" prosto na most przez Osawic. Par ruchw "yzw" i jestesmy przy kociele, a std drog tez z gry - kto kombinuje ten zyje ;)
Przestao sypa, wic po obiedzie idziemy na przeciwlegy do wycigu stok.
nieg skrzypi pod butami, co rusz z drzew spadaj drobniutkie patki trcone przez wiatr, bd zmarznite ptaki. "Czapy" na pobliskim swierkach wygladaja cudnie. I ta cisza. Przed nami przebiega lis, nie spieszy si, zatrzymuje i chwil nam przyglda, potem z duzym wysikiem biegnie do lasu - snieg po tak obfitych opadach jest wyjtkowo gboki i puszysty - lisek skacze jak kangur, aby posuwa sie do przodu.
Jestesmy na stoku otoczonym z dwch stron lasem, a z gry modnikiem wierkowym, lediwe widocznym spod olbrzymich zwaw sniegu. Zakadamy narty i pieczoowicie ubijamy snieg, wchodzc do gry "boczkiem" i 'jodeka". Przed "cian" modnika dochodzimy do wniosku, e chyba przejdziemy ten lasek i zjedziemy w przeciwn stron - do cerkwi prawosawnej, dugo tamtego stoku jest nieporwnywalna. Najpierw jednak prbujemykilka razy zjechac tutaj. Gdy ju si nam znudzio cige wychodzenie, mamy w kocu i na tamt strone. Postanawiam jednak, e jeszcze raz sobie "mign". W dolnej czci, po prawej, pynie potoczek, stok koczy si "wskim gardem" otoczonym lasem. Tradycyjny rozped "yw" i pedz w d. Co tam po drodze pokrzykuj jeszcze do Jacka i spogldam do tyu. Jestem juz praktycznie na dole, jednak to krtkie spojrzenie w ty kosztuje mnie sporo - z du predkoci wpadam w geboki snieg, poza "nasz" ubita tras. nieg jest gbszy ni myslaem i nastepuje niesamowite hamowanie - po prostu zatrzymuje mnie on "w miejscu". Bl w kolanach. W uamku sekundy decyduje sie na przewrt w przd i tym ratuj by moe oba kolana przed zamaniem. Pozwalaja mi na to krotkie narty (160cm), ktorych uzywam, bo na takich najlepiej robi si rzne "piruety" i inne "wygibasy", z pewnoci na ponad 2m nartach cos takiego by nie przeszo. I tu pojawia si nieszczsny potoczek. Robic przewrt sia wrzuca mnie do potoka, pynie on tu wskim parowem, jakby na zo mi dopasowanym do mnie :) Upadam na plecy prosto w potok, narty wbijaja sie w snieg. Cholera nie mog si poruszyc - wbiem si pomiedzy scianki parowu, ktrym pynie potok. Jacek bedzie mia ubaw. Nic to - szamotam si dalej - nie ma szans, jeszcze gdyby narty si wypiey to co innego. Ale zaraz, kto to dokrci na "chama" bezpieczniki w wizaniach, wasnie tak, aby nie miay prawa si wypi i testowa skuteczo tego zabiegu walac motkiem po butach, co pozwolio sprawdzi czy si aby nie wypn, czyzby ja? :) Tymczasem zaczyna si dziac cos dziwnego, bo robi mi si mokro na plecach i tak jako zimno. Przeciez podemn pynie potok, tylko czemu jest go coraz wiecej? Nagle uzmysawiam sobie, e moje plecy robia teraz za kolejn bieszczadzk zapor, nie taka dua jak ta soliska, ale zawsze co... ;) Robi si niewesoo, bo wody rzeczywicie przybywa i zaczynam j ju czuc za konierzem. Sysze jak Jacek "drze" si na p Komaczy, e on nie bedzie zjedza, bo mu si nie chce wchodzi z powrotem i zebym przesta si wygupia. Myl - trudno. Nie bed si wydziera - wezm go na przeczekanie. Po kilkunastu minutach sysz charakterystyczny odgos sunacych po sniegu nart. Jest Jacek. Ciesze si, e wreszcie bed mg wyj. Tymczasem on odpiewuje "Gdy strumyk pynie z wolna" i rechocze- mam ochot nastpnym razem testowa bezpieczniki jego gow. Wreszcie wypina mi narty i pomaga wyj. Jestem wcieky, tylko jeszcze nie wiem na co. Rzucam narty w krzaki i id co zje z mocnym postanowieniem, e nie bd ju jedzi. Po godzinie wracam po narty. S - moje kochane... :)))
cdn...(?)
Tak wracajc do tego jeszcze par razy myslami, doszedem do wniosku, e gdybym by sam, mogoby to si kiepsko skoczy - tam zim nikt nie chodzi. Woda zapewne nie podeszaby na tyle wysoko, ebym mial z tego powodu problemy, ale jakie zapalonko puc byoby bankowo.
Zdrowia
Piotr
P.S. duzo mamy narciarzy na Forum?
Dla podtrzymania na duchu moge tylko powiedziec: juz niedlugo tam bedziemy...! Cos dziwnego sie ostatnio ze mna dzieje. Bo pora roku jest ta sama, jak wtedy, kiedy bywalam w Bieszczadach. I sa podobne zapachy w powietrzu. Ide sobie, wciagam powietrze w pluca.. i nagle pod czaszka eksploduje jakis obraz z bieszczadzkiej wyprawy. Zupelnie niespodziewanie. Jest tak realistyczny, ze mam wrazenie, ze kiedy otworze oczy, wokol siebie zobacze poonine... Czuje wiatr we wosach!
A w smaku kefirku sniadaniowego czuje obietnice smaku owczego sera...
Zapach dymu z ogniska, smak leajska, licie opianu, zapach mokrego bukowego lasu, siana, konskiej siersci, skorzanego siodla... Wszystko mi sie z Bieszczadami kojarzy.
To chyba jakas bieszczadzka obsesja.
Jeszcze tylko dwa tygodnie... Az dwa tygodnie!
Czy to przygoda ? Pikna burza na wetliskiej , ja w rodku a pioruny biy jak oszalae, mylaem tylko o metalowym kubku przytroczonym do plecaka , to bya cakiem udana majowa wyprawa.
Pozdrawiam.
Miaam ju dawno wystukia wszystkim gorce podziekowania, ale mam jakis ogolny wstrt do klawiatury ostatnio, wic czynie to dzi!
Kochani, jestecie po prostu Wspaniali!
Jeli Piotr nazywa brakiem natchnienia takie zajmujce opowiadanie, to ja chciaabym go posucha jak waciwa muza przychodzi.
Jacku musisz by bardzo przywizany do swojego kubka..?
pozdrawiam wszystkich, a kto moe niech wspomni na kongresie o przymusowo przebywajcych w miecie!!!