ďťż

Jak Bertrand bez blizny zoperował nogę Chrystusowi. Zapraszam do letniego ognia

bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...

Osoby:
bertrand236- to ja;
Renatka – Moja lepsza połowa. Pastor ma swoją katastrofę J
Polej
Hania – żona Poleja
Jeremi – syn Poleja
Małgosia – siostra Poleja
Ania – córka Małgosi
Ala – siostra Poleja miłośniczka kotletów schabowych.
Maciej - poznańczyk

Ten wyjazd zaczął się w Sylwestra 2013. Właśnie wtedy razem z Polejem i jego żona zaczęliśmy snuć plany wakacyjne. Nadmieniam, że plany te snuliśmy w pięknych okolicach Międzychodu – czyli w Pyrlandii.
Wczesna wiosną ustaliliśmy termin wyjazdu. Cała rodzina Polejów miała przyjechać do Wetliny 31.08.2014, a my z Renatką 02.08 2014. W tak zwanym międzyczasie okazało się, ze mam za dużo niewykorzystanego urlopu. Szef zmusił mnie do dodatkowego tygodnia. Postanowiłem przyspieszyć urlop. Proponuje Małgosi i Ani wcześniejszy wyjazd w Bieszczad. Zarezerwowałem pokoje w Ciśnie (taka jest oryginalna odmiana) w Szymkówce u Ani i Krzysztofa Antoniszaków. Małgosia z córką z oporami, ale pzryjęły moje warunki. Twardo się upierałem, że za transport z Poznania do Cisnej należy się kawa i ciach w Słodkim Domku w Lesku. Długi z Sopotu wie, ze to zacna oferta…
CDN


Mam nadzieje Robert, że tym razem paliwa Ci nie zabraknie i ognisko długo będzie płonąć.
.... to ja może po drewno skoczę....;)
żeby nie było niedomówień, potwierdzam zacność oferty, a przy okazji również zacność oferenta ;)


Przepraszam Was wszystkich, ale w tym tygodniu cały Świat runął mi na głowę. Musi upłyąć dużo wody w Sanie, żebym przyszedł do siebie. Obiecuję, że ta opowieść będzie miała ciąg dalszy tylko musicie uzbroić się w cierpliwość

Pozdrawiam
Trochę Świat mnie przywalił, ale powoli otrząsam się z niego. Dam radę….

Dzień 1 25.07.2014
W godzinach wieczornych odbieram Małgosię i Anię z dworca PKP w Poznaniu. Jeszcze jakaś kawa u nas, i tak około 23:00 wyruszamy w daleką drogę do Cisnej. Ania zasypia naten tychmiast, jeszcze nie wyjechałem poza granice Poznania. Małgosia mówi , że jeszcze NIGDY nie zasnęła w podróży. Renatka zażyła Ave Maryja i poczęstowała tabletką Małgosię. W okolicy Ostrzeszowa w karawanie rozlegało się równomierne chrapanie trzech niewiast. Jadę sobie powoji bez pośpiechu. W trosce o dobre samopoczucie zatrzymuję się na stacji benzynowej w Piotrkowie Trybunalskim. Budzę panie. Oprócz Ani są zaskoczone, że tak mocno spały. Po załatwieniu swoich spraw wsiadły do auta i zasnęły natychmiast. Nie robią na nich żadnego wrażenia dziury w asfalcie. Mijam kolejne miasta. Kielce, Tarnów zostają za mną. O dziwo za Tarnowem nastąpiło ogólne przebudzenie. Jest wczesna pora, ale jest już jasno. Może, dlatego kobiety się pobudziły. Między Pilznem, a Jasłem szybka przekąska. Karawan dalej podąża w kierunku dobrze sobie znanym, ale w Krośnie skręcam z trasy. Ponieważ Małgosia i Ania nigdy nie widziały drewnianego Kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny postanowiłem im go pokazać. Tutaj ukłony w stronę joorga, bo to on mi o tym kościele powiedział. Mimo, że byłem w nim po raz kolejny, to ponownie zrobił on na mnie ogromne wrażenie. Nie mówiąc już o Ani i jej mamie. Po zwiedzeniu kościoła i zostawieniu skromnych datków ruszamy dalej. Zapomniałem dodać, że tej samej nocy w tym samym kierunku podążał Barnaba. Ale inną drogą on jechał. Spotkanie miało nastąpić w Słodkim Domku i tak też się stało. Małgosia kupiła bilety na podróż i miło spędziliśmy tam kilka chwil. Ania kupiła sobie nawet bilet na dalszą drogę. Berdo bieszczadzki pies Barnaby o mało nie oszalał z radości na nasz widok. Barnaba pojechał do Cisnej, a my do Leska na zakupy. Trzeba w głuszy coś jeść, a jak wiadomo w Ciśnie nie ma sklepów spożywczych… Wpadliśmy też do jedynej słusznej księgarni. Tam z dumą zauważyłem, że na poczesnym miejscu są wystawione przewodniki syna. W końcu wracamy do samochodu i mkniemy dalej. W Białogrodzie (kiedyś taką nazwę usłyszałem od autostopowiczki) chcę kupić mapy w Gminnym Ośrodku Informacji Turystycznej. Jest sobota godzina południowa, są wakacje, czyli są turyści, ale to jest przecież ‼WOLNA SOBOTA”. Chwała za to wójtowi gminy…. Wyjeżdżając z rynku zauważam, że otwarte są drzwi do cerkwi. Co więc robię? Tak, daje po hamulcach i już po chwili jesteśmy w środku. Oprowadza nas Wolontariusz. Dużo opowiada o cerkwi, jej odbudowie i planach na przyszłość. Ponieważ byliśmy jednymi zwiedzaczami, to trudno nam było wyjść. Widocznie mało ludzi wchodzi do środka i gościu się nudzi. Wydostajemy się z cerkwi i bez przeszkód dojeżdżamy do Cisnej. W bramie wita nas Ania Antoniszak. Od razu wzbudza u Małgosi i Ani dużo sympatii. Jest wzruszona, że pamiętaliśmy o jej imieninach. Dzisiaj wszak Anny jest. Okazuje się, że nasze pokoje są jeszcze nie gotowe ale Ania parzy nam kawę i spokojnie czekamy. W pewnej chwili z daleka słyszymy głos zdenerwowanego Krzysztofa. Co mówi i jak mówi zdenerwowany nie pozbawiony klejnotów chłop z Bieszczadu nie muszę wyjaśniać. Dziewczyny zmroziło…. Facet miał prawo być zdenerwowany, na drugi dzień po imieninach każdy źle się czyje i dosłownie cokolwiek może wywołać u niego frustrację. Wręczyłem mu imieninową flaszkę i poszliśmy się rozpakować.

CDNZałącznik 35379Załącznik 35380Załącznik 35381Załącznik 35382Załącznik 35383
Od maja nie nie byłem na forum. Wpadłem i ujrzałem jaśniejący ogień. Tak więc, jak ćmę amok mnie ogarnął i wpadłem do ogniska. Lubię "Szymkówkowe" klimaty. Jak jestem w Bieszczadach zawsze zatrzymuję się u Antoniszaków. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Ponieważ zostało jeszcze trochę dnia do wykorzystania, postanowiłem zabrać kobiety na wycieczkę. Zwłaszcza, ze Małgosia z Ania tam nie były. Wracamy w kierunku Białogrodu i tuż za nim skręcam w lewo. Najpierw zatrzymuję się przy kapliczce, nad którą znajduje się cmentarz i miejsce po cerkwi. Chwila zadumy na cmentarzu i jedziemy dalej. Na wysokości domu, w którym kiedyś pracował Ekspert i Forumowicz Roku skręcam w prawo. Mijam ruinę i ścieżkę ‼Śladami Wincentego Pola”. Tuż za cmentarzem, który znajduje się po lewej stronie drogi skręcam w szutrową drogę w prawo. Droga ta delikatnie pnie się w górę. Osiągam cel i dalej trzeba ‼z buta”. Radzę dziewczynom zmienić obuwie. Robią to, aczkolwiek niechętnie. Ścieżka prowadzi nas do lasu. Jest sakramenckie błoto. Teraz dziewczyny rozumieją dlaczego radziłem zmienić buty. Lubię to miejsce. Teraz tuż przy ścieżce jest las, a kiedyś była to wieś. Podobno niedawno stwierdzono, że zachowały się ślady 54 chałup. Tych śladów jest tam rzeczywiście sporo. Są podmurówki, są piwniczki, są studnie. Wszystko zarośnięte. Trochę sobie pochaszczowałem, żeby zobaczyć te miejsca, chociaż piwniczki i studnie są również tuż przy ścieżce. Dochodzimy do cmentarza, na który trzeba wspiąć się pod górę. Renatka i Małgosia zostają na ścieżce, a ja z Anią idziemy. Cmentarz jest wykoszony. Widoczne jest również miejsce, w którym stała drewniana cerkiew. Duchom mieszkańców wioski chyba się nie podoba, że nawiedziliśmy cmentarz, bo zesłały na nas burzę. Ona się do nas dopiero zbliża, ale postanowiliśmy wrócić do samochodu. Zdążyliśmy przed deszczem. Zanim dojechałem do asfaltu zaczęło lać. Zgłodnieliśmy. W Cisnej podjechaliśmy do ‼Szynku na Zamościu”. Jest to miejsce, gdzie naprawdę dają znakomite jedzenie w przystępnej cenie. Gorąco je wszystkim polecam. Objedzeni wracamy do ‼Szymkówki”. Tak właśnie minął pierwszy dzień…Jutro niedziela.
A może osoba numer 6 na mojej liście i osoba nr 7 ;) wreszcie się zarejestrują na forum i coś dopiszą. Wiem, że czytają forum namiętnie...
Pozdrawiam
Bertrand napisał :
Ciebie Kolego to powinna armia zatrudnić do szyfrowania. Łatwiej już Enigmę złamać.
Czy pisząc w tym cytacie miałeś na myśli miejsce, gdzie bociany zerwały się z gniazda na widok aktualnego Forumowicza Roku na rowerze ?

Ciebie Kolego to powinna armia zatrudnić do szyfrowania. Łatwiej już Enigmę złamać. Eee, przecież pisze bez owijania, przejrzyście. No chyba że ktoś w Bieszczadach nie był, forum nie czytał... :twisted:

Bertrand napisał :

Ciebie Kolego to powinna armia zatrudnić do szyfrowania. Łatwiej już Enigmę złamać.
Czy pisząc w tym cytacie miałeś na myśli miejsce, gdzie bociany zerwały się z gniazda na widok aktualnego Forumowicza Roku na rowerze ?
Taki szyfrant w wojsku, porażka by była. Z tego co wiem Browar w wojsku nie był, a odczytał dobrze (a może dlatego, że nie był?)
W każdym razie to tam gdzie te bociany uciekały przed pedałami... ;)

Pozdrawiam
Nie wywołuj tu genderu i ... tego tam.. Relacjonować proszę...... bo..
bo czekam ;)
Się pisze...

Wstajemy rano, ale niezbyt wcześnie rano. Śniadanie jemy w naszym pokoju i tak już będzie do końca pobytu w Szymkówce. Po śniadaniu zamawiamy u gospodarzy obiadokolację i wyruszamy na Mszę Św. do cerkwi, która teraz kościołem jest. Znowu karawan wspina się na te same serpentyny, co wczoraj. Po drugiej stronie góry na postumencie stoi płaskorzeźba głowy oficera Nie mogę się nadziwić, że jeszcze stoi… Mijam schronisko, które bardzo lubi jeden z naszych kolegów forowiczów. Jeszcze przed ‼Leśnym Dworem” swoją drogą pięknie wyremontowanym skręcam w prawo. Droga równa, jak stół, nie to, co kiedyś. Mijamy Krzywy domek, co dawno już sczerniał i nie jest taki ładny oraz wodospad. Droga pnie się pod górę, ale karawan daje radę. Na górze, jak to na górze ładne widoki i nic więcej. Droga opada aż do samego brodu. Co to za bród, po którym można przejść suchą nogą? Woda płynie pod i w betonowych płytach. Kiedyś to i rurę wydechową można było w nim urwać, a teraz co? Oj zmienia się Bieszczad! Przejeżdżamy przez trzy brody i parkuję pod cerkwią znaczy się na dole. Teraz już tylko pod górę i jesteśmy na miejscu. Po Mszy Św. Krótka rozmowa z miejscowym proboszczem, zwiedzanie cerkwi i odjazd.

CD Jutro
No...:lol:
no pięknie :grin:
Witam
osoba nr 7 melduje się :) i informuję, że jestem już zalogowana na forum. A teraz z radością czytam zaszyfrowaną wersję naszych wspólnych wędrówek.
może mało aktywna ale pozdrawiam serdecznie
Witam na forum :-)
Pozdrawiam
Wracamy w stronę brodów, a nawet dwa przejeżdżamy. Tak dla odmiany po Mszy Św. trzeba odwiedzić Wiatrak Lucyferów. Przed trzecim brodem się zatrzymuję. Przechodzimy przez potok i idziemy ścieżką. Ścieżka ta jest oznaczona na drzewach znakami kapelusza. I tak się zastanawiam: są w Bieszczadzie szlaki turystyczne, są szlaki kapliczkowe, są szlaki tak zwane ścieżki spacerowe i jest szlak kapeluszowy, ale, po jaką ch…rę? Może jeszcze jakiś Zakapiorski powstanie? Od strony, w którą my podążamy, co chwilę jacyś ludzie idą. Znaczy się Wiatrak Lucyferów robi się coraz popularniejszy. Brniemy po błocie pod górę. Nagle naszym oczom ukazują się ciekawe tropy. Ktoś przed nami szedł tą droga na bosaka. Z błota wystają kamienie, korzenie, ale nic to. Jak da się w klapkach w Tatrach, to można na bosaka w Bieszczadzie. Po drodze dziewczyny spożywają to, co rośnie na krzewach i obserwują bacznie otoczenie. Ja wolałbym zrobić z tego nalewkę… Tuż przed celem naszej wędrówki naprzeciwko nas idzie mała grupka młodych ludzi. Butów odpowiednich do chodzenia w terenie nie ma nikt, za to już wiemy czyje tropy podziwialiśmy wcześniej. Był to młodzieniec w wieku około 20 lat. Nawet się nie sililiśmy na jakąkolwiek uwagę- głupoty podobno nie da się wyleczyć. Po chwili naszym oczom okazał się cel naszego spaceru. Nawet wody w Wiatraku było więcej niż zwykle widziałem. Kto chciał to wchodził do środka, kto nie chciał podziwiał z dołu. Po jakimś czasie postanowiliśmy wracać. Tym razem jak to zwykle czynię w pewnym momencie skręcam w lewo w bardziej zarośniętą ścieżkę. Po lewej stronie ukazuje się nam piwniczka z owalnym sklepieniem. Ciekawe, czy to była ziemianka, czy może chałupa stała nad nią? Jeszcze tylko przeprawa przez potok i jesteśmy przy karawanie.
Chwila zastanowienia dokąd jechać i zawracam. Znowu przez dwa betonowe niby brody. Jadę cały czas prosto, aż droga się nie skończy. W miejscu, w którym kiedyś stała cerkiew i została rozebrana, bo woda miała ją zalać, ale nie zrobiła tego skręcam w prawo. Po lewej stronie stoi budynek, w którym już podków nie robią. Po jakimś czasie mijam cmentarz, który jest na zboczu. Jedziemy coś przekąsić. Od wielu lat darzę dużym sentymentem ‼Bar pod gontami”. Jedzenie zawsze było tam przepyszne, a obsługa po lepszym poznaniu się przemiła. Bar ten ma jeszcze jedną wielką zaletę: jest czynny cały rok, a nie tylko w sezonie jak wiele tego rodzaju przybytków w Bieszczadzie. O dziwo nie ma starszej Pani. Obsługuje sama młodzież. Dziewczyny zamawiają naleśniki z jagodami, a ja tradycyjnie żurek. Siadamy na zewnątrz, bo w lokalu duszno strasznie. W pewnej chwili o mało nie spadłem z krzesła. Z głośnika tuż nad naszymi głowami wydarła się niewiasta ‼zamówienie nr9 proszę odebrać”. Ło matko było to straszne. Kiedyś donoszono żarełko do stolików bez wrzasków albo ludzki głos zapraszał do odebrania posiłku. W końcu doczekaliśmy się i my. Naleśniki były małe i z niewielka ilością jagód. Nie to co kiedyśâ€Ś A żurek był podany w temperaturze zbliżonej do zimna. Może wystygł od jajka, które w nim było, bo było bardzo zimne… Zwróciłem uwagę dziewczynie z obsługi a ona moja uwagę przekazała młodemu mężczyźnie na zapleczu. O Sole mio (słowa te zastępują w tym miejscu ogólnie stosowany przerywnik przez ludzi kaleczący język polski), jak on ją wyzwał. Miał do niej żal, że nie umiała się nam odszczeknąć. Ten bar został wymazany przeze mnie z mapy Bieszczadu. Jeszcze tam wstąpię i jak będzie Starsza Pani to będę tam jadł w przeciwnym razie uciekam.
Teraz jedziemy w stronę Cisnej. Mijamy dwie smażalnie pstrągów i nowy bar tuż przed drewnianym mostem. Czy ktoś z siedzących przy tym ognisku w nim jadł? Jeżeli tak, to proszę o opinie. Zatrzymuję się przy sklepie. Dalej idziemy pieszo w lewo. Chciałem kobieto jeszcze pokazać cmentarz ale nie ten koło dzwonnicy. Ten na górze. Idziemy drogą (a jakże asfaltową) lekko pod górę. Przy ostatnim domu starszy Pan radzi nam wejść na łąki i łąkami iść do góry, bo droga błotnista bardzo jest. Zawsze mówiłem, że należy słuchać starszych, więc schodzimy na łąki. Pierwszy wylazłem na przełęcz i uwaliłem się pod drzewem. Za chwilę przyszła Ania. Po jakimś czasie myślałem, że ułożyli tu gdzieś tory kolejki, bo usłyszałem straszne sapanie. Ani chybi parowóz. Po chwili okazało się, ze to Renatka i Małgosia dochodząâ€Ś Niebo zaczęło robić się ciemne. Nic to – mówię dziewczynom idziemy do wsi, która kiedyś nazywała się ‼zimne miejsce”, czy jakoś tak. Słychać zbliżające się grzmoty, a na cmentarz jeszcze daleko. Renatka postanowiła wracać. Za Nią po chwili Ruszyła Małgosia, a my z Anią jeszcze idziemy w stronę cmentarza. W końcu my też zawracamy. Grzmi, gdzieś nad Soliną, a my, nie zmoczeni schodzimy błotnistą drogą. Starszy pan który, radził nam iść przez łąki nadal siedzi przed domem. Zagadnąłem go i rozpoczęła się długa opowieść. Człowiek ten pamiętał tragedię z 7 i 8 lipca 1946 roku. Pokazał nam miejsce, w którym stał ten dom. Obiecujemy sobie, że jeszcze kiedyś przyjedziemy do niego, żeby poopowiadał nam. Jeszcze tylko wizyta na cmentarzu. Pokazuję dziewczynom, gdzie jest mogiła Ukraińców… Wracamy do karawanu i on zawozi nas do Szymkówki. Jemy tam obiadokolację, która przeszła nasze oczekiwania. W bardzo przystępnej cenie bardzo dużo dobrego jedzenia. Na koniec kawa. Już wiemy, że do końca naszego pobytu w Szymkówce będziemy się tu stołować. Ania gotuje wspaniale, a Krzysztof mówi, że to jego szkoła. Nie wiem, gdzie leży prawda, ale serdecznie polecam. Po kawie jeszcze spacer do centrum i to koniec dnia.

(...)
Wracamy do karawanu i on zawozi nas do Szymkówki. Jemy tam obiadokolację, która przeszła nasze oczekiwania. W bardzo przystępnej cenie bardzo dużo dobrego jedzenia. Na koniec kawa. Już wiemy, że do końca naszego pobytu w Szymkówce będziemy się tu stołować. Ania gotuje wspaniale, a Krzysztof mówi, że to jego szkoła. Nie wiem, gdzie leży prawda, ale serdecznie polecam. Po kawie jeszcze spacer do centrum i to koniec dnia.
Krzysztof jest autorem dwóch książek kucharskich. Ania to wszystko, co On w terenie zebrał i przelał na papier w kuchni sprawdziła. Więc jakaś prawda w tym jest.;)
Czekam na ciąg dalszy.

...Starszy pan który, radził nam iść przez łąki nadal siedzi przed domem. Zagadnąłem go i rozpoczęła się długa opowieść. Człowiek ten pamiętał tragedię z 7 i 8 lipca 1946 roku. Pokazał nam miejsce, w którym stał ten dom. Obiecujemy sobie, że jeszcze kiedyś przyjedziemy do niego, żeby poopowiadał nam. zapewne z Nim rozmawiałem kiedyś (początek lat 80 ) ...pan opowiadał szeptem, jakby konspiracyjnie wręcz...Wtedy chodziłem tamtędy często ,z Obłazów do sklepu w Terce . A w ''zimnym miejscu " przysiadałem często. paląc papierosa .
Cieszę się, że też coś dorzucacie do ognia....
Pozdrawiam
...wiesz Bertrand , przesiadując '' w zimnym miejscu" ZAWSZE czułem się jakoś nieokreślenie dziwnie - jakiś niepokój czy coś ....próbowałem sobie to racjonalnie tłumaczyć - że ''zdymałem się " na podejściu .Dopiero ów Pan wyjaśnił .PÓŻNIEJ już nigdy tam nie siadywałem....

...wiesz Bertrand , przesiadując '' w zimnym miejscu" ZAWSZE czułem się jakoś nieokreślenie dziwnie - jakiś niepokój czy coś ....próbowałem sobie to racjonalnie tłumaczyć - że ''zdymałem się " na podejściu .Dopiero ów Pan wyjaśnił .PÓŻNIEJ już nigdy tam nie siadywałem.... Możesz rozwinąć o co chodzi?
....można o tym poczytać tutaj....powiedzmy, że z tej drugiej strony ...http://www.apokryfruski.org/kultura/...zyzna/terka-2/
To wiem, ale co to ma wspólnego ze Studennym?
... Tomas pisał o zimnym miejscu... czyli o Studennym....
No wiem o czym pisał Tomas ale mord miał miejsce w Terce, a nie w Studennym.
Chodzi mi o fragment wyjaśnienia "pana" i jego związek ze Studennym właśnie.
Bertrandzie, dorzuć drwa do ognia, bo zimno tak jakoś
Kolego!
zaczynam rozumieć Paradoks polegający na tym, że emeryci na nic nie mają czasu. Od kiedy jestem bezrobotny też czasu mi brakuje...
Do rzeczy:
Dzień następny zaczął się około godziny 9:00. A co? Nie wolno? Pogoda jest śliczna więc nie warto marnować dnia. Po śniadaniu jeszcze tylko kawa i już jesteśmy gotowi do drogi. Wyjeżdżając z Szymkówki skręciłem w prawi i pojechaliśmy przed siebie. Zaraz po przejechaniu torów kolejki zatrzymaliśmy się przy sklepie, coby uzupełnić różne zapasy. Jedziemy drogą w kierunku mniej lub więcej zachodnim. Droga ta jest na południe od szlaku będącego częścią Biegu Rzeźnika. Następny przystanek robię tuż za Światełkiem Włóczykija. Przy drodze stoi kościółek wybudowany staraniem i pracą między innymi Kija. Kościółek nówka sztuka. Kilka fotek i karawan prowadzi nas dalej. Po prawej stronie mijamy wylot doliny w której znajduje się dosyć znana wieś. Wieś ta znana jest przede wszystkim z tego, że odbył się tam KIMB na którym nie było Bertranda. Poza tym nad wsią tą gospodarzyła kiedyś dziewczyna, która została uhonorowana tytułem Debiutanta Roku. We wsi tej gospodarzy też baca, który robi pyszne sery (nawet, gdy jest w stanie wskazującym na..), żyją bracia, którzy są rzeźbiarzami dobrze znanymi Satyrykowi Roku i żyją w niej wyznawcy aż pięciu religii. Nie skręcamy do wioski tylko jedziemy dalej. Kiefy po prawej ręce mam cmentarz to skręcam w lewo. Przed groźnie brzmiącym drogowskazem: Kimadło Wampira skręcam w lewo. Robimy sobie krótki przystanek na małym przystanku. Przystanek ten robi na mnie smutne wrażenie, ale Gosia stwierdza, że gdyby miała kasę, to chętnie by go kupiła. Nie mówiła w jakim celu, a ja jej nie uświadamiałem, że Bar który tu kiedyś był padł był. Jedziemy dalej ale już nie asfaltem a szutrem w kierunku Wesołego Haszkowa. Zostawiam karawan na rozstaju dróg i dalej idziemy pieszo. Prowadzę dziewczyny na najpiękniejszy moim zdaniem cmentarz w Bieszczadzie. Każdy może mieć inne zdanie ale Renatka i ja mamy właśnie takie. Nagle Małgosia zrobiła zamach na życie Renatki. Niby przypadkiem zahaczyła się o swoje sznurowadło i pooooleciała na Renatkę. Ta z kolei podparła się kijkiem, żeby się nie przewrócić. Kij aluminiowy nie wytrzymał ciężaru dwóch kobiet i się złamał ze złości na takie obciążenie. Gosia zapewnia do dziś, że to było przypadkowe, ale ja swoje wiem. Zostawiliśmy kij w dwóch kawałkach przy drodze i poszliśmy na cmentarz. Sporo czasu spędziliśmy pośród krzyży i nagrobków…

... Zostawiliśmy kij w dwóch kawałkach przy drodze i poszliśmy na cmentarz... Hmm...
Mam nadzieję, że chwilowo. U nas wrzuca się takie rzeczy do żółtych worków...

Hmm...
Mam nadzieję, że chwilowo. U nas wrzuca się takie rzeczy do żółtych worków...
Nie popędzaj....:twisted: Nie skończyłem relacji.

Pozdrawiam
Ufff, czyli chwilowo :-)
Ale nie czekaj zbyt długo z dalszą opowieścią, bo tu chyba do tej operacji się zbliżamy (?).
Mówisz masz...

Nawet najzacniejsze miejsce trzeba opuścić. Z cmentarza kierujemy się starą drogą na południe. Po drodze oglądamy sobie florę i faunę. W końcu stosowna tablica oznajmia nam, że jesteśmy na końcu świata. O ile sobie dobrze przypominam, znak drogowy z podobnym napisem znajduje się za Daszówką. Oznacza to, ni mniej ni więcej, że w Bieszczadzie są dwa końce Świata. Co to może oznaczać?
Jeżeli idziemy z jednej strony i dochodzimy do końca Świata, albo idziemy z drugiej strony i też dochodzimy do końca Świata, to może oznaczać tylko jedno Świat zaczyna się i kończy się w Bieszczadzie! :grin: Podziwiamy cokoły, na których kiedyś stały metalowe krzyże. Nie możemy sobie wyobrazić, że przed wojną stało tu 110 domów i żyło prawie 700 ludzi. Miejsce to tętniło życiem, a dziś cisza i spokój… Dochodzimy do jedynej chaty. W środku dwie dziewczyny zapraszają nas do zwiedzania. Zdejmujemy buty na tarasie i zwiedzamy (no może nie rozumiem, dlaczego nie wszyscy). Chata dysponuje około 30 miejscami noclegowymi na poddaszu. Do dyspozycji są materace i koce, strych podzielony jest słupami podpierającymi dach oraz dwoma kominami, które podobno całkiem sprawnie ogrzewają pomieszczenie sypialne. Na dole stoi na środku izby piec, a ogromny, drewniany stół może gromadzić wszystkich chatkowiczów. W chatce nie ma prądu-oświetlenie ogólne zapewniają świeczki, indywidualne-własne latarki. Na parterze, znajdują się pomieszczenia gospodarzy, mała kuchnia gdzie nie ma jednak pieca, za to jest kominek. Łazienka gdzie nie ma bieżącej wody, jest za to wanna z odpływem, do której nosi się wodę ciepłą z kotłów stojących na piecu, a zimną ze strumienia. W chatce jest pod dostatkiem garnków, patelni sztućców itp. Obok chatki miejsce na ognisko i możliwość rozbicia swego namiotu. Co mnie zaskoczyło negatywnie? Kiedyś jak się tu przychodziło, to mieszkańcy częstowali gorącą herbatą miętową. Zmieniają się obyczaje… Wychodzimy na taras i biwakujemy, przy tym co każdy przyniósł ze sobą. Co ja przyniosłem widać na zdjęciu. Bardzo fajnie nam się tam siedziało. Zabieramy puste opakowania ze sobą i tą sama drogą wracamy do karawanu. Po drodze podnosimy leżące przy ścieżce szczątki kija i zanosimy je do karawanu. Teraz karawan kieruje się na zachód. Po przejechaniu kilkuset metrów przejeżdżamy pod mostem, którego szerokość nie pozwala na wyminiecie się samochodu osobowego i roweru. Parkuję tuż za okazałym budynkiem…
Za budynkiem jest mizerna wiejska droga, za to przed elegancka kilkupasmowa twarda droga. Siadamy sobie na ławce przed budynkiem i zastanawiamy się, dlaczego tu tak cicho i pusto jest. Znalazłem nawet otwarte pomieszczenie, w którym pracuje umundurowany mężczyzna. Okazało się, że kieruje on ruchem tutaj. Zadałem mu pytanie - Kiedy nadjedzie pierwszy pojazd? Okazało się, że w październiku. Fajną ma gość robotę, rękawów sobie nie wyrywa, bo mamy koniec lipca. Postanowiliśmy zobaczyć dziurę w ziemi. Część z nas idzie twardą drogą. A część poboczem. Kilkadziesiąt metrów od budynku okazuje się, że ta kilkupasmowa droga, to lipa jest. Wszystkie pasy zeszły się w jeden. Może przy budynku bramki postawią i będą kasować? Ale czy przy takim ruchu, to się opłaci? Dochodzimy do dziury. Dziurę tą kopano dość dawno, bo zaczęto w 1870, a zakończono w 1874. Najpierw była wąska, ot tak, żeby się zmieścił. Potem ją poszerzono, a potem znowu zwężono. Złośliwi ludzie dziurę niszczyli, ale była odkopywana. Znaczy się jest potrzebna. Różne źródła podają różną głębokość dziury. Ma ona mniej więcej od 416 m (Wikipedia, Twojebieszczady) do 642 m (Rewasz i Ruthenus). Może kiedyś, ktoś ją porządnie zmierzy? Postanowiliśmy wejść do niej. Z początku szło nam dobrze, ale z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej. Jeszcze nie doszliśmy do miejsca, z którego widać koniec dziury, a Małgosia spanikowała. Nie, żeby bała się potwora, nietoperza, czy innego pająka. Ona po prostu nie lubi przebywać w dziurze nawet w przednim towarzystwie. Zawróciła, i ruszyła przed siebie aż jej kijki zafurkotały i tyle ją widzieliśmy. W stuczterdziestoletniej historii dziury, chyba nigdy z niej tak szybko nic nie wypadało jak Małgosia. Kiedy my wreszcie się z niej wyczołgaliśmy, Małgosia na nas czekała uśmiechnięta i zadowolona. Wracaliśmy ponownie tą sama drogą ale nie do budynku. Jeszcze kilkaset metrów przed nim poprowadziłem dziewczyny w lewo. Znajduje się tam bardzo fajne schronisko, gospodarstwo agroturystyczne? Wesołe Haszkowo. Prowadzi je Bieszczadzka Czarownica, której ojcem był znany Bieszczadzki Zakapior. Uważni czytelnicy forum wiedzą, o kogo mi chodzi, bo miała ona (jak to czarownica) w tym roku małą scysję z Piskalem. Scysja ta zakończyła się w maju w Bazie ludzi z mgły. Nie ciągnijmy więcej tego tematu. Buło minęło. Kiedy weszliśmy do obejścia nadleciała Czarownica. Oprowadziła chętnych po swoim obejściu. I koniecznie chciała nas czymś ugościć. Opowiedziała nam też kogo ona ze sobą to nie poswatała w swoim gospodarstwie…… Tego tematu tez nie będę ciągnął, bo nie chce plotek rozsiewać po świecie. Obiecała, że znajdzie Małgosi męża. Warunkiem jest, żeby Małgosia przyjechała na kilka dni. Pożyjemy, zobaczymy, ale kciuki trzymam. W Wesołym Haszkowie byliśmy niezbyt długo i wróciliśmy do karawanu. Karawanem pojechałem do szosy, co ją niesłusznie karpacką drogą zwą.

(...) Z początku szło nam dobrze, ale z każdym krokiem robiło się coraz ciemniej. Jeszcze nie doszliśmy do miejsca, z którego widać koniec dziury, a Małgosia spanikowała. Nie, żeby bała się potwora, nietoperza, czy innego pająka. Ona po prostu nie lubi przebywać w dziurze nawet w przednim towarzystwie. Zawróciła, i ruszyła przed siebie aż jej kijki zafurkotały i tyle ją widzieliśmy. W stuczterdziestoletniej historii dziury, chyba nigdy z niej tak szybko nic nie wypadało jak Małgosia.(...). Sądząc po ostatnim zdjęciu to autor zdjęć również pomykał niczym pośpieszny na Pierwszej Węgiersko-Galicyjskiej Koleji.
To była autorka. Znakomita większość zdjęć, które pozwoliłem sobie wrzucić do ogniska do tej pory jest autorstwa Ani.
Zgadzam się z przedmówcą, że musiałam bardzo się spieszyć żeby nadążyć z fotodokumentacją szybko przemieszczających się osób i obiektów (kijki) :smile:
Skręcam w prawo i niebawem skręcam w lewo. Mijam znajdująca się po lewej ręce zagrodę. Zagroda znana jest z płaskorzeźb o tematyce nie przeznaczonej dla dzieci. Jedziemy dalej przez malowniczą wieć. Opowiadam dziewczynom, jak to kiedyś spotkaliśmy tutaj hiszpańskiego szlachcica na rowerze. Pokazał on nam wtedy bardzo zacna agroturystykę, o klimatycznej nazwie. Podążamy dalej. Zatrzymuję się mniej więcej po środku wsi koło murowanej cerkwi z 1806 roku pod wezwaniem Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja (natomiast konsekracja odbyła się w 1846). Cerkiew jest w remoncie więc była otwarta. Zrobiła ona na nas smutne wrażenie. Tynki poskuwano na wysokość około 120 cm, mury będą zabezpieczone przed wilgocią. Przy pracach remontowych pracowało dwóch mieszkańców wsi. Nie napawało nas to optymizmem. Nie byłbym sobą gdybym nie zajrzał na cmentarz. Na cmentarzu znajdują się obok siebie groby z opisem literami łacińskimi i opisane cyrylicą. Następnie jedziemy dalej. Koł leśniczówki skręcam w prawo i zostawiam karawan na dużym placu służącym do załadunku drewna. Dalej już musimy się wspiąć pieszo na samą Szubienicę. Dziewczyny, co rusz spoglądały za siebie podziwiając coraz rozleglejsze widoki. Najpiękniejszy jednak widok rozciągał się ze szczytu Szubienicy. Najpierw wchodzimy do odbudowanego budynku, a później siadamy przed nim. Niestety nie ma już tutaj Koleżanki z forum. Nadal brakuje mi pelargonii, które znajdowały się przy oknach spalonego budynku. Siedzimy na ławce i spożywamy złocisty napój wyjęty prosto z lodówki. Ach, żyć nie umierać. W końcu trzeba wracać do karawanu. Po drodze Ania miała małą sprzeczkę z miejscowym ogierem, który był zazdrosny o swoją klacz. Wracamy do Cisnej. A w Cisnej na stole czaka na nas cegła. Kto nie wie, co to jest niech żałuje, a kto wie niech się oblizuje na samo wspomnienie.

(...) Opowiadam dziewczynom, jak to kiedyś spotkaliśmy tutaj hiszpańskiego szlachcica na rowerze. Pokazał on nam wtedy bardzo zacna agroturystykę, o klimatycznej nazwie.(...). Niesamowite, niespodziewane spotkanie !
A to wszystko dzięki tej płaszczyźnie forumowej.
Gdyby nie to forum, minęliśmy się bezimiennie.
Takie spotkania zostają na zawsze w kanonach . To nowa jakość którą nie sposób opisać.
p.s. taka myśl mnie naszła ... Bieszczady zyskują dwukrotnie dzięki spotkaniom forumowym.
Cieszę się tym co piszesz bo już za 3 dni szykuje się następne niesamowite spotkanie. tym razą zaplanowane
Sprzeczka z ogierem...jakieś szczegóły tego zdarzenia?:) Kto wygrał?:D
To już Ania niech dopisze...

pozdrawiam

To już Ania niech dopisze...

pozdrawiam
.... jeśli ma dopisać... to wygrała.... jeśli by przegrała musiałby napisać ogier:-P
Kobiety po porażkach z ogierami zwykle się podnoszą i są jeszcze silniejsze...czy się mylę?:) Jednak najciekawsze są szczegóły zwarcia:D
Jak Ania nic nie napisze na ten temat, to chłopaki na mnie nie liczcie…
Następnego dnia upał nie daje nam pospać. Wstajemy więc skoro tylko wybija godzina 9:00. Szybkie śniadanko, a po śniadanku kawka… Postanowiliśmy leniuchować. Pożyczamy od Krzysztofa dwa krzesełka i jedziemy nad wodę. Było tak gorąco, że nawet teraz nie chce mi się utrudniać relacji. Po prostu jedziemy nad rzekę nieopodal leśniczówki Zawój. Po drodze prawie na miejscu zatrzymuje się przy sklepie obok, którego stoi przesympatyczna wiata. Kupuję złocisty napój, dziewczyny tez cos tam kupują i po chwili siedzimy nad wodą. Jest cudownie. Z góry leje się żar, pod stopami zimna woda chlupocze i chłodzi, to co ma chłodzić. Dla takich chwil warto porzucić łaszenie po górach, krzaczorach i innych cmentarzach. Po pewnym czasie wydaje mi się, że robi się ciemniej. Spoglądam w górę i przed soba nad Szczyciskami widzę ołowiane niebo. Jakieś pomruki z tego nieba do nas dochodzą. Jeszcze trochę poleżeliśmy sobie na powietrzu, ale rozumiemy, że trzeba nam wracać do karawanu. Co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Postanowiliśmy z Renatką pojechać do Diabelskiej Doliny do samego Diabelskiego Zajazdu. Wszak kilkakrotnie spędzaliśmy tam urlop. Nie odważyłem się pojechać najkrótszą drogą przez Obłazy, tylko popędziłem naokoło, ale za to asfaltem. Póki, co nie pada. Po przejechaniu mostu w okolicy źródła Wilpla okazało się, że tutaj padało. Im bardziej na północ tym bardziej padało. Kiedy dojechaliśmy do Diabelskiego Zajazdu, to okazało się, że tam było oberwanie chmury. Trawniki, chodniki boisko wszystko pod wodą. Gospodarze jak zwykle mili opowiadali nam o swoich letnich i jesiennych planach. Pod koniec września miał się u nich odbyć plener ikonopisarstwa. Wernisaż z tego pleneru miał być po odpuście w Łopience. Małgosia i Ania były zachwycone tą miejscówką. Pogadaliśmy trochę i w drogę. Mam czas, mam pług w bagażniku, który obiecałem przekazać Muzeum w Myczkowie, no to jedziemy. O tym pługu napisze trochę później. Dziewczyny chłoną widoki, bo nigdy tu nie były a ja gnam przed siebie. Podjeżdżam pod Muzeum, a tu kicha. Muzeum zamknięte. Muszę to żelastwo wozić nadal. Wracamy w stronę Cisnej ale tylko trochę. Skręcam w lewo do metropolii. Ludziska chodzą wystrojeni, jak na molo w Sopotach. Nic sobie z tego nie robimy. My wyglądamy prawie jak zielone ludziki tego faceta, którego zębami w dupie straszył Jurek Bożyk. Jak zwykle wq tej miejscowości kawa i coś do kawy u Pana Leszka. Jak nie lubię tej metropolii, tak warto wpaść do Stanicy. Znowu lenistwo i świetna muzyka. W końcu trzeba się podnieść. Po drodze do Cisnej jeszcze tylko chwila na punkcie widokowym. Potem to już tylko kulinarna poezja Ani. Musicie trochę dorzucać do ognia, zwłaszcza proszę Anie i Małgosię. Ja się odezwę za kilkanaście dni. Nie napiszę dlaczego, bo nie chce was denerwować a nie zabieram ze sobą komputera…..
Jakieś wspólne ognisko w realu?
No i nie dojdzie do ogniska w realu. Musieliśmy szybko wrócić do domu. Zdrowie najważniewjsze jest. Kolorki już były...

Pozdrawiam
Następny upalny dzień. Postanowiłem zabrać dziewczyny nad akweny wodne o małym znaczeniu strategicznym. Po śniadaniu Krzysiek zapytał, dokąd jedziemy? Kiedy się dowiedział dokąd, to drążył temat, którędy tam pojadę? Odpowiedziałem mu, że wolę krótszą drogę ale mam obawy. Bałem się, że ‼zielone ludziki” zrobia mi krzywdę. Krzysiek wziął sprawę w swoje ręce i powiedział, że nie muszę ich się obawiać. O.K. Uwierzyłem mu. Pojechaliśmy dobrze już znana nam drogą, którą już opisywałem. Potem skręciłem w prawo i znowu jechałem przez dobrze znaną nam wieś. Na jej końcu droga się rozdwajała. W prawo na Bogatą przełęcz i prosto ku celowi naszej jazdy. Widziałem go ale wierzyłem Krzyśkowi i nie zwracałem na niego uwagi – pojechałem. Droga lepsza prawie jak przez wieś, a jechać po niej nie można. Nie rozumiem tego… Może ktoś mi to wyjaśnić? Wody duzo nie płynęło, więc te cztery brody pokonałem bez problemu. Zajechałem na parking i poszedłem do Pani Bożenki. Zapytałem, co ma do zaoferowania? Postanowiłem przed marszem wypić zupę z chmielu. Dziwiłem się, że żadna dziewczyna nie chciała podejść, ale to ich sprawa była. Kiedy wróciłem do samochodu przebrać buty drogą przejeżdżały dziwne zaprzęgi. Z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że żadnych awantur między Anią a końmi nie było. Ania jakoś była przyjaźnie usposobiona do zwierząt i bawiła się z miejscowym reprezentantem kotowatych. Ponieważ akweny czekały, więc dałem hasło do wymarszu. Wiem, że kiedyś były trzy, teraz są dwa więc nie chciałem zbyt długo czekać na dole, bo mogłoby się okazać, że pozostał jeden. Po drodze wstępujemy na pole biwakowe. Kicha! Naszych przyjaciół nie ma. Pewnie opalają się na molo…Na polu jednak jacyś ludzie są. Idziemy czerwoną droga w stronę akwenów. Jak wiadomo woda zawsze płynie w dół, więc akweny są u góry. Trzeba w ten upalny dzień iść pod górę. Szczęście, że podrodzaj mała Niagara się nam trafiła i mogliśmy w cieniu i chłodzie odpocząć.
Po odpoczynku ruszamy dalej. Nie skręcam w lewo… i nie interesuje mnie, co zostało i czy w ogóle coś zostało z pomnika. Czerwona droga prowadzi nas do celu. Co chwila z góry schodzą ludziska. A to starsi tacy w wieku Bertranda i tacy mali, których trzeba nosić. Niektórzy się kłaniają, a niektórzy milczą. Mijamy dzikie parowy i pozwalane mostki. Po chwili dochodzimy do tablicy informującej nas jak przypuszczam, że kilku wozaków Zwiezło tutaj tą grupę turystów, która schodziła w dół. Tylko po co taszczyli tak wysoko tablicę? Poszliśmy dalej i w końcu doszliśmy do mniejszego akwenu. Tam na zwalonym pniu zalegliśmy w ciszy i skupieniu. Po prostu Małgosię i jej córkę przytkało piękno okoliczności, w jakich się znalazły. W koncu zaczęliśmy rozmawiać na temat Poleja i reszty grupy, która ma dojechać w Bieszczad. Ponieważ nic więcej ciekawego tam nie było postanowiliśmy się wspiąć w górę coby zobaczyć większy akwen. Drogowskazy były mało precyzyjne, ale po mało wyczerpującym spacerku podziwialiśmy drugi akwen. Tutaj tak jak poniżej nie było budki z piciem, pomostu do skakania i wypożyczalni skuterów wodnych. Nie wiadomo, po co ludziska tu przychodzą. Większa woda jest przy zaporze i wszystko tam jest…. My sobie siadamy na brzegu, a Ania poszła dalej do pomnika leśnika, który stoi po drugiej stronie akwenu. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Bieszczadzie. Bywałem tutaj w różnych porach roku i zawsze było tu Pięknie (przez duże P). Tym razem turyści Ne zaśmiecili tego miejsca, a bywało tam różnie… Spędziliśmy tam naprawdę sporo czasu. Trzeba jednak schodzić w dół. Nie spiesząc się i odpoczywając po drodze dotarliśmy do karawanu. Tam zmiana obuwia na lżejsze i tym tazem wszyscy udajemy się do Pani Bożenki. Przepyszne flaki, pierogi z mięsem z sarny i zimne piwo, to było tym czego najbardziej wtedy potrzebowaliśmy. Do cywilizacji wracaliśmy okrężna drogą, której w żaden sposób cywilizowaną nazwać nie można. Po drodze jeszcze tylko rzut oka na most no i oczywiście na Chatę w …
Droga ta doprowadziła na s do bieszczadzkiego kurortu. Postaram się wymienić najważniejsze jej atrakcje; schronisko, klasztor, trzy świątynie, przynajmniej dwa cmentarze, no i kultowy bar Wanda. Była ona też przez chwilę stolicą republiki, a to już nie byle co! Mijamy najpierw świątynię rzymskokatolicką wybudowaną po wojnie. Potem minęliśmy po lewej stronie cerkiew greckokatolicką, której historia też jest ciekawa. Aby zamydlić oczy władzom PRLu budowano świetlicę, a następnie na niej postawiono cerkiew przywiezioną ze wsi Dudyńce. Potem po prawej stronie minęliśmy cerkiew prawosławną odbudowana po pożarze w 2006 roku. Niby taka sama, jak kiedyś, a jakże inna. Jechaliśmy odwiedzić miejscowego artystę. Kiedyś malował bieszczadzkie pejzaże, a teraz maluje piece. Po obejrzeniu starszych i nowych prac wyruszyliśmy w drogę powrotną do Cisnej. Po drodze zatrzymałem się przy cmentarzu. Są cmentarze, które lubię i są te, których nie lubię. Tego nie lubię, bo jeden ze stojących na nim krzyży budzi moja grozę. Miejscowość, w której jest ten cmentarz wzięła chyba nazwę od naszego KIMBowego wirtuoza gitary i gardła. Przez krzaczory dostaliśmy się na zarośnięty cmentarz. Kiedy wróciliśmy do auta, to cisza w nim była do samej Cisnej. A w Cisnej kolejna uczta przyrządzona przez Anię.
"Była ona też przez chwilę stolicą republiki, a to już nie byle co!"

-Zgadza się! Republika Komańczańska trwała całe 83 dni!
... w wioseczce, której mieszkam pod koniec lat siedemdziesiątych budowano stodołę, a w noc z soboty na niedzielę mieszkańcy dobudowali wieżyczkę z dzwonnicą i rano odbyło się wyświęcenie i pierwsza Msza... ;)

Aby zamydlić oczy władzom PRLu budowano świetlicę Skąd te wiadomości?


... w wioseczce, której mieszkam pod koniec lat siedemdziesiątych budowano stodołę, a w noc z soboty na niedzielę mieszkańcy dobudowali wieżyczkę z dzwonnicą i rano odbyło się wyświęcenie i pierwsza Msza... ;) Jest i w Bieszczadach kościół wybudowany w kukurydzy "w jedną noc".

Skąd te wiadomości?

Jest i w Bieszczadach kościół wybudowany w kukurydzy "w jedną noc".
Kościół w Nowosiółkach, wybudowany w 1975 r. "W świetle latarek, w polu kukurydzy, w jedną letnią noc"

Skąd te wiadomości?

....
Wiem, że jesteś Ekspertem w dziedzinie cerkwi. W tej chwili nie mam zbyt dużo czasu ale postaram się doszukać konkretnej odpowiedzi na Twoje pytanie. Cieszy mnie, że watek ten jest czytany. Pozdrawiam wszystkich "czytaczy" i proszę o więcej dyskusji...

Wiem, że jesteś Ekspertem w dziedzinie cerkwi. Nie jestem ekspertem, raczej hobbystą :wink: O budowie cerkwi w Komańczy słyszałem inną historię (murowana część miała był "fundamentem" lub "podmurówką" pod przenoszoną w to miejsce cerkiew drewnianą, co istotne przenoszoną za wiedzą i zgodą władz) stąd moje zaciekawienie.
Dla mnie jesteś...

Pozdrawiam
Bertrandzie dorzuć drew do ogniska bo się wyziębiło.

Skąd te wiadomości?

.....
Mam z tym problem. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na Twoje pytanie w materiałach, które mam w domu. Kiedyś wiozłem starszą Panią z Łupkowa do Komańczy do tej właśnie cerkwi. Może ona mi to powiedziała?

Pozdrawiam

Mam z tym problem. Też mi problem :wink: Ja nie chciałem Cię sprawdzać, tylko usłyszeć coś nowego - nie pamiętasz to nie pamiętasz. Nie szukaj już dalej tylko ciągnij opowieść! :mrgreen:
Wena mnie opuściła a w zamian za to nawiedziło mnie lenistwo…

Następny dzień jest dniem szczególnym. Po śniadaniu pakujemy swoje klamoty, ale zostawiamy je jeszcze w pokojach. Wsiadamy do karawanu i jedziemy pozbyć się żelastwa. Kilka lat temu łażąc po łąkach Bukowca (między parkingiem, a ptaszarnią) znalazłem pług. Niewiele się namyślając zataszczyłem go do samochodu i przywiozłem do Poznania. Ponieważ nie miałem pomysłu jak do spożytkować zalegał ci on kilka lat w moim garażu. Będąc w maju ma KIMBIE znalazłem nowe muzeum w Myczkowie. Muzeum Kultury Bojków. Obiecałem wtedy Kustoszowi tego muzeum Panu Staszkowi Drozdowi, że przywiozę mu z Poznania pług. Pan Staszek mocno wtedy zaoponował, że pługów z Wielkopolski to on nie potrzebuje. Kiedy usłyszał, gdzie go znalazłem, to oczy mu się zaświeciły. Tutaj trochę reklamy. http://myczkow-bojkowie.pl.tl/ Zachęcam wszystkich do odwiedzenia tego miejsca. Pan Stanisław jest świetnym gawędziarzem. (Moderatorzy mogą tą reklamę usunąć). Z Cisnej do Myczkowa prowadzi kilka dróg. Ja wybrałem tę nie najkrótszą, ale i nie najdłuższą. Pojechałem w stronę Białogrodu. Za sklepem, do którego chodzili często bywalcy chatki, którą sprzątała Anyczka skręciłem w prawo. Potem pojechałem szutrową droga w lewo. Małgosia po raz któryś stwierdziła, że jeżdżę drogami, którymi Polej by nigdy nie jechał w obawie o auto. Ale ta droga to prawie jak autostrada. Zatrzumałem się dopiero przy wiacie i kapliczce myśliwskiej. Nie wiem dlaczego, ale moja lepsza połowa nie lubi tego miejsca. Jest wiata, jest miejsce na ognisko - niczego sobie miejscówka. Następny przystanek na punkcie widokowym. Podziwiamy widoki na prawo i na lewo. Potem już tylko zjazd asfaltową drogą pełną pięknych widoków. Po drodze mijamy cerkiew i kapliczki. Nie skręcam do ruin murowanej cerkwi tylko na rozstaju dróg jadę w stronę muzeum. Po chwili jesteśmy w muzeum. Pan Stanisław stwierdził, że jestem pierwszą osobą, która coś obiecała i przywiozła. Zostało zapisane, gdzie pług został znaleziony i kiedy. Dziewczyny zwiedzały muzeum a ja się ‼spowiadałem”. Potem zostaliśmy poczęstowani przez gospodarza kawą z kozim mlekiem. Rozmowa zeszła na Zdzicha Pękalskiego. Dowiedziałem się, że Zdzisław Pękalski po długim pobycie w szpitalu i ośrodkach rehabilitacyjnych powrócił do domu. Postanowiłem go odwiedzić. Po drodze zatrzymałem się przy starym drewnianym kościele z 1586 roku z dobudowaną w 1983 roku wieżą. Dzisiaj ten kto tego nie wie nie uwierzy, że wieża ta to prawie nówka sztuka. Dojeżdżam do Hoczwi. Parkuję przed sklepem i wchodzimy na posesję państwa Pękalskich. Wita nas pani Maria. Oprowadza nas po pracowni i opowiada o chorobie męża. Pan Zdzisław leżał w łóżku. Wystraszyłem się na jego widok. Był to cień człowieka sprzed choroby. Nie mówił, miał niesprawną prawą rękę. Najważniejsze, że poznał zarówno Renatkę jak i mnie. W jego oczach można było wyczytać radość z naszych odwiedzin. Nie chcieliśmy Go męczyć i szybko wyszliśmy obiecując następna wizytę jesienią. Teraz już wiem że była to nasza ostatnia wizyta w tym roku. Jeszcze tylko pokazałem Małgosi i Ani Galerię Zdzicha i wyjechaliśmy do Cisnej. Chciałbym tutaj zamieścić prośbę Andrzeja Potockiego do wszystkich ludzi dobrej woli. Wiem, ze pan Potocki jest różnie odbierany przez użytkowników naszego forum, ale tu nie o niego chodzi ale o Zdzisława Pękalskiego.
Oto ta prośba: ‼Mój przyjaciel Zdzisław Pękalski, jeden z tych, który miał największy wpływ na sztukę powojennych Bieszczadów, jest bardzo poważnie chory i wymaga długotrwałej i kosztownej rehabilitacji. Proszę wszystkich ludzi dobrej woli o wsparcie finansowe jego leczenia i rehabilitacji. Pieniądze można wpłacać na konto Fundacji im. Stanisławy Bieńczak w Brzozowie numer 83 1240 2324 1111 0000 3323 0456 z dopiskiem ‼Na leczenie i rehabilitację Zdzisława Pękalskiego”.
Gdyby ktoś z czytelników miał jakieś pomoce (książki, programy komputerowe itp.) dotyczące leczenia afazji u dorosłych to proszę o kontakt na PW.
Po drodze otrzymujemy informację od Poleja, że dotarł z towarzystwem do Cisnej. Pędzę więc na spotkanie. Spotykamy się w Szymkówce. Pani Ania ugotowała na tą okazję obiad. Pożegnanie z Antoniszakami i wyjeżdżamy do Wetliny. Prowadzę ja ponieważ wiem, gdzie Poleje mają zamieszkać. Podjeżdżamy pod dom, którego połowę wynajęli nasi przyjaciele. Drewniana chałupa ładna z tarasem i pięknym widokiem na Hnatowe Berdo i nie tylko… My z Renatką zjeżdżamy do centrum do Alkowy. Pokój mamy ładny od strony rzeki. Trochę mnie przeraża to, że Alkowa jest zamykana o godzinie 22:00. Rozpakowujemy się zarówno w pokoju, jak i w kuchni. Coby się nie nudzić jedziemy późnym popołudniem do Polejów do Wetłyny. Tam przy pysznym trunku, którego nazwy nie pomnę snujemy plany na najbliższe dni…… Ala stwierdza, że dzisiejszy obiad był niezły ale daleko mu do kotletów schabowych było ;)
Po pierwsze primo: nie chciało mi się pisać
Po drugie primo: byłem zajęty szukaniem pracy
Po trzecie primo: w pewnym momencie nie wypadało rozpalać na nowo ogniska (jeszcze raz gratuluję coshoo!!!)
Po czwarte primo: znalazłem pracę i postanowiłem się zmobilizować (pamiętajcie o mojej słabej silnej woli).

Zacny trunek to ‼Feliksówka”.
Następnego dnia spotykamy się rano przy sklepie, w którym mieszkańców obsługuje się bez kolejki. Po zrobieniu stosownych zapasów wyruszamy w drogę. Ponieważ część naszej ekipy musi się zaaklimatyzować postanowiliśmy sobie zrobić lekką wycieczkę. Jedziemy zatem wielką szosą w stronę miejsca, w którym odbywały się pierwsze Festiwale Bieszczadzkie Anioły. Na rozstaju dróg skręcamy w lewo w stronę Jaśkowa. Dla nie wtajemniczonych Jaskowo na około 50 mieszkańców, nie ma sklepu i cerkwi też nie ma. Ba, cerkwi nigdy nie miało, a sklep był...Myślę, że sklep był do czasu jak skauci tam bywali. Skauci zniknęli i sklep też...Naprzeciwko miejsca, w którym stacjonowali skauci zostawiamy nasze auta. Zmieniamy buty na własciwe i wyruszamy. Najpierw przechodzimy na drugą stronę szosy, potem przechodzimy przez most przerzucony nad Jaśkowym Potokiem, następnie przechodzimy przez opustoszałe obozowisko, mijamy TOI TOJA i błotnistą ścieżką pniemy się pod górę. Młodsi z nas poszli przodem a Starszyzna posapując, pojękując osłaniała tyły. Kiedy wyszliśmy na łąkę błoto zniknęło. Na podniebnej przełęczy zrobiliśmy przerwę. Oficjalnie przerwa była na podziwianie widoków, a tak naprawdę dla wyrównania oddechu, tętna i sprawdzenia, czy z tyłu ktoś nas nie będzie atakował. Przed nami ale bardziej tak pod nami wije się wiejska droga, na której kiedyś tętniło życie. Teraz ona jest pusta. Schodzimy w dół do tej właśnie drogi. Droga jest prosta. Zbyt prosta jak dla mnie. Moim zdanie wytyczona była już po ‼dobrowolnym” jej opuszczeniu przez mieszkańców. Z pewnością opuścili swoja wieś za chlebem... Żyło tu przed wojna około 400 osób. Pola i sady musiały tętnić życiem. Teraz tutaj jest cisza i spokój. Tylko my i drzewa, które muszą pamiętać tamte czasy. Idziemy powoli, zastanawiając się nad zakrętami historii. Po lewej góruje nad nami zjedna z Magur, a po prawej górują cycki. Z góry leje się żar. Powoli dochodzimy do miejsca, od którego ostro w dół odbija wąska ścieżka. Ku mojemu zdziwieniu nie wszyscy z nas idą w stronę cerkwiska i cmentarza. Ja zawsze, kiedy jestem w tej wsi odwiedzam to miejsce... Po kilku minutach dochodzimy co celu. Jest to jedyne znane mi miejsce w Bieszczadzie, w którym cerkiew stała w dole. Ot takie zjawisko. Z cerkwi Św. Dymitra nie zostało nic. Są ruiny kaplicy i kilka nagrobków. Cisze zakłóca huk potoku, który w dole płynie. Po kilku minutach wracamy do reszty grupy. Idziemy dalej przez wieś. Kiedyś łaziłem po łąkach i znalazłem podmurówki po starych domach i resztki studni... Tak idąc powoli dochodzimy do przełęczy, na której kiedyś stało kultowe schronisko. Były w nim kozy i piwo też było. Teraz jest nowe, duże ale bez kóz i co ważniejsze bez piwa. Ala jest jednak zadowolona. Piwa nie ma ale schabowy jest... Skorzystała. Ja ku zazdrości reszty towarzystwa wyjmuję z plecaka puszkę napoju, którego Piskal nie lubi. Posilamy się. Niektórzy jedzeniem schroniskowym, niektórzy przyniesionymi specjałami. W schronisku oprócz piwa nie było też tłoku ale to plus tego miejsca.

Jest to jedyne znane mi miejsce w Bieszczadzie, w którym cerkiew stała w dole. Załącznik 36945
Ja bym tego dołem nie nazwał :smile:
:lol:
Poniżej jeszcze kilka obrazków z opisnej wyprawy:

https://www.youtube.com/watch?v=jYIjoKjPQvE
Gdybym wiedział, że Jeremi będzie filmował, to ubrałbym krawat ;):lol:
Robert wyglądałeś dostojnie, więc nie masz się czego wstydzić:-D

Załącznik 36945
Ja bym tego dołem nie nazwał :smile:
Patrząc na obrazek, to chyba masz rację...Wydaje mi się, że wieś była wyżej. Ale racji mogę nie mieć :-?

Pozdrawiam
Wieś była i wyżej i niżej:

Załącznik 37088

Więc w pewnym sensie można powiedzieć, że cerkiew była "w dole", czyli niżej od części chałup. Ale raczej nie stała fizycznie w dołku, powódź jej nie groziła :smile:

Ale to tylko takie dygresje na boku Twojej opowieści, mam nadzieję, że Ci nie wadzi jak się czasem wetnę :mrgreen:
Pojedli popili i wyszli ze schroniska. Pogoda piękna, więc zmęczeni jedzeniem zalegliśmy przed schroniskiem. Było cudownie. Leżymy i leżymy.... W końcu ktoś spojrzał w kierunku, z którego przyszliśmy, Nie mam tu na myśli schroniska. Na niebie zaczęły gromadzić się ciemne chmury, które poderwały nas na nogi. Raźno ruszyliśmy drogą w dół. Kiedy byliśmy na wysokości cmentarza zaczęło kropić. W miejscy w którym skręca się z drogi na ścieżkę prowadząca na przełęcz, część towarzystwa się zbuntowała. Oni po błocie w deszczu chodzić nie będą i pójdą dalej drogą. Chcąc nie chcąc musieliśmy z Polejem się poświęcić i ruszyliśmy w górę. To nic, że było mokro i błotniście. Szliśmy uparcie do przodu rozmawiając o Jaśku. Zastanawialiśmy się, dlaczego nie odbiera telefonu. Polej stwierdził, że nie chce odbierać. Ja uważałem, ze jest inaczej. Tak rozmawiając i ścierając wodę z twarzy dotarliśmy do samochodu. Wymiana butów i jedziemy po resztę towarzystwa. Jeremi z kobitkam już na nas czekali. Postanowiliśmy podjechać i sprawdzić, czy aby jaśka nie ma w rezydencji. Niestety drzwi zamknięte, a jaśkowego rydwanu przed rezydencja nie ma. Wracamy więc do Wetliny. Umawiamy się na wieczór, na grilla. Kiedy opuszczamy z Renatka Alkowę usłyszeliśmy od gospodarzy, że musimy wrócić przed godziną 22:00, bo drzwi będą zamknięte. O grillu i napitkach tam spożytych pisać nie mam zamiaru, ale zdążyliśmy przed zamknięciem bramy.

Wieś była i wyżej i niżej:

Załącznik 37088

Więc w pewnym sensie można powiedzieć, że cerkiew była "w dole", czyli niżej od części chałup. Ale raczej nie stała fizycznie w dołku, powódź jej nie groziła :smile:

Ale to tylko takie dygresje na boku Twojej opowieści, mam nadzieję, że Ci nie wadzi jak się czasem wetnę :mrgreen:
Jakby przy ognisku tylko jeden nawijał, to takie ognisko do niczego by było. wcinaj sie jak najwięcej.

Pozdrawiam
Czas dmuchnąć w popiół. Może się rozpali? Przypominam, że relację ta zacząłem w 2015 :oops:

Kolejny dzień jest dniem bardzo upalnym. Poza tym wiemy, ze w Bieszczadzie pojawił się Barnaba i o dziwo ma czas. W związku z tym Renatka i ja umawiamy się z Barnabą. Reszta grupy też postanowiła odpocząć nad wodą tylko, że inną. Jedziemy do metropolii z górą Betlejemką zwaną. Tam zabieramy Barnabę z jego dzielnym kompanem Berdo i jedziemy nad rzekę. Barnaba się trochę buntuje, bo twierdzi, że rzeka ta jest zwykłym ściekiem, ale ze względu na panujący upał bunt jego nie jest zbyt gwałtowny. Renatka i ja jesteśmy zadowoleni z tego pomysłu a Berdo jest wniebowzięty. Nad rzeką na leżakach czas płynie leniwie jak leniwie płynie rzeka. W końcu postanawiamy zmienić otoczenie i jedziemy do Zawozu. Nie decyduję się na wejście do zalewu. Zdaję sobie sprawę z ogromu jego zanieczyszczenia. Leżąc na leżakach spoglądaliśmy na niski poziom wody w zalewie. A wody było naprawdę mało. Kiedy zgłodnieliśmy udaliśmy się do baru ‼Ostatnia deska ratunku” na posiłek. Bar ten działa tylko w miesiącach letnich i oferuje całkiem dobre dania. Odwiedziliśmy też gospodarzy znajomego nam od wielu lat Gospodarstwa Agroturystycznego Zawóz 41. Wiem, że jest to reklama, ale z czystym sumieniem mogę polecić to Gospodarstwo. Dowiedzieliśmy się, że facet, którego pamiętamy, jako małego chłopca zostanie ojcem. Ot czas leci, tylko my się nie starzejemy. Po długiej rozmowie z gospodarzami wracamy do Polejów na ‼Feliksówkę”. Wieczorna porą odwiedzał ich ‼Chytrusek”. Przyzwyczajony on chyba był przez turystów do dokarmiania, bo zupełnie się nas nie bał.

Czas dmuchnąć w popiół. Może się rozpali? (...). Rozpali się, tylko trzeba dmuchnąć wzbogaconym powietrzem, takim w sam raz na jesienne wieczory.

Rozpali się, tylko trzeba dmuchnąć wzbogaconym powietrzem, takim w sam raz na jesienne wieczory. Robię, co mogę...

Następny dzień. Niedziela. Postanawiamy zobaczyć jak postępują prace przy budowie wieży widokowej. Wstyd mi to napisać, ale w środku sezonu, zwłaszcza w niedzielę pojechaliśmy samochodami do samej cerkwi. Niby zakazu ruchu nie ma, ale w sezonie staram się tam nie jeździć. Przede wszystkim chodzi mi o to, ze karawan wznieca dużo kurzu i żal mi tych ludzi, którzy muszą w tym kurzu maszerować drogą. Stało się i już. W cerkwi pojawiła się ambona na którą nijak nie da się wejść. Cerkiew robi się coraz bardziej udziwniona. Cepelia. Nie wszystko w niej pasuje. Zegar z Czechowic Dziedzic jest ‼fantastyczny”. Chwila zadumy w pustej jeszcze świątyni, wpis do księgi i wymarsz w drogę. Nie pamiętam, kto prowadził, ale chyba Polej albo Jeremi. Wydarli w górę niczym kozice. Upał sakramencki, pot zalewa oczy, owady wyczuły już ludzki pot i ludzką krew…Wysiłek podchodzenia łąkami pod górę wynagradza coraz lepszy widok na stronę, z której wyruszyliśmy i na drugą część doliny. W końcu dochodzimy do drogi, która ma nas zaprowadzić na przełęcz. Myśleliśmy, że w lesie będzie przyjemniej, ale nic z tego. W lesie było bardzo parno. Idąc wspomina wędrówkę tą droga w towarzystwie WUKI, Wojtka 1121, Krysi, Kasi i jeszcze paru osób. Wtedy przegrałem z Wojtkiem flaszeczkę nalewki. Wtedy natknęliśmy się na tropy pokaźnych rozmiarów miśka. Dzisiaj nie widać takich tropów. Tylko parę kopytnych zwierząt tędy się przemieszczało. Taka myśl mnie czasami nachodzi, że w Bieszczadzie może długo nie być opadów a na drodze można natknąć się na duże błoto. Tak było i tym razem. Ale co, tam błoto ono daje smaku wędrówce w Bieszczadzie! Dochodzimy do miejsca w którym leśnicy wybudowali wiatę. Wtedy wydawało mi się, że wiata w tym miejscu jest zupełnie niepotrzebna, bo kawałek dalej jest kapliczka w której w razie potrzeby można się schronić. Dziś mam już większą wiedzę i zmieniłem zdanie. Obejrzeliśmy sobie prawie skończona wiatę. Teren wokół niej był nieuporządkowany, a dojście do wiaty jeszcze utrudnione. Po krótkim odpoczynku ruszamy w stronę kapliczki. Kapliczka ma mały feler. Trochę podniósł się grunt przed drzwiami i trudno je otworzyć na całą szerokość. W środku od dłuższego czasu bez zmian. Wychodzimy na łąki na przełęczy. Tutaj część ekipy oświadcza, że dalej nie idzie. Część jest niezdecydowana, co robić. Ja oświadczam, że wyruszam na niedoceniana przez wielu turystów górę.

Cerkiew robi się coraz bardziej udziwniona. Cepelia. Nie wszystko w niej pasuje. Zegar z Czechowic Dziedzic jest ‼fantastyczny”. Ta konstrukcja na ścianie to zegar? A na jakiej zasadzie on działa bo ze zdjęcia tak za bardzo nie mogę wywnioskować...
To nie jest zegar. zegar wisi na ścianie pod chórem. Pasuje tam jak pięść do oka.
Pozdrawiam
A zegar wygląda tak: http://forum.bieszczady.info.pl/show...ht=bertrandowa
Aaaa...rzeczywiście pasuje...
A ta niebieska konstrukcja to chyba ambona, która miała być zrekonstruowana? Dawno w Łopience jak widać nie byłam :( ...co właśnie mi uświadomiła iskierka łopienkowa z ogniska bertrandowego ;)
Cieszę się, że się dosiadłaś do ognia.
Pozdrawiam
Poruszam się ścieżką / drogą zrywkową oznaczoną na drzewach pionowymi krechami koloru bordowego. Po chwili dobiegają do mnie głosy z tyłu. To Polej, Jeremi i Ania postanowili do mnie dołączyć. Jakiś czas pniemy się razem pod górę, ale oni są młodsi i zostawili mnie z tyłu. Zresztą po co się spieszyć, lubię powoli chodzić. W końcu wychodzę na polankę, za nią jest druga – to cel mojego wspinania. Na górze stoi szopa/bacówka miejsce, w którym robotnicy chowają narzędzia i sami się chowają przed deszczem. Wieży widokowej nie ma, ale widać w którym miejscu pewnie kiedyś powstanie. Widoków prawie niema bo drzewa zasłaniają. Odpoczywamy sobie, robimy kilka fotek i czas schodzić w dół. Wracamy po swoich śladach. W dół poszło nam szybciej. Na przełęczy narada. Wiem, że na pobliskim cmentarzu przy grobach Budzińskich ksiądz Piotr będzie odprawiał Mszę Św. Nikt z naszej grupy nie był zainteresowany uczestnictwem w tym Nabożeństwie. Nie wiem, co sobie myśleli. Może uważali, że taka msza jest nieważna? Poszli na Mszę Św. do cerkwi przy samochodach. Ja powędrowałem na cmentarz. Tam zgromadzili się potomkowie Budzińskich. Obok cmentarza paliło się ognisko i z garnków nad nim zawieszonych rozchodziły smakowite zapachu. Już mi się podobało. Msza, jak msza. Ksiądz Piotr wyznaczył mnie do czytania, więc przeczytałem jak najlepiej umiałem. W trakcie Mszy Św. ksiądz poświęcił krzyż i nieśmiertelniki wykopane z ziemi. Nie podobało mi się to, że zostały poświęcone nieśmiertelniki żołnierzy poległych około 100 lat temu. Widziałem w Bieszczadzie rozkopane groby z czasów I wojny światowej. Nie pochwalam rozkopywania grobów i tyle. Za to po Mszy Św. zostałem zaproszony do wpisania się do pamiątkowej księgi rodzinnej i do uczestnictwa w ‼imprezie” przy ognisku. Niestety nie mogłem skorzystać, bo reszta mojego towarzystwa by się o mnie niepokoiła. Nawet odmówiłem poczęstunku ‼wodąâ€ i ‼kompotem” ( na cmentarzu były też dzieci). Niepocieszony wróciłem do samochodu. Jeszcze tylko posiłek w Szymkówce i powrót na kwaterę. Wieczorem spotykamy się na degustacji tego, co mamy.
Długo trwało to rozdmuchiwanie. Ale miło się dosiąść.
Też się przysiadłem
Dmuchnę i ja ;)
Może przegapiłem, choć staram się czytać dokładnie - była już ta operacja czy dopiero będzie?
Witam tych co się ponownie dosiedli. Zawsze uważałem, że monolog przy ognisku nie ma sensu. dyskusja ma sens. Na operację przyjdzie czas...
pozdrawiam
Dzień następny jest dniem objazdowym. Mkniemy do browaru. Tam mała degustacja. Browar mnie nie zachwycił. Na piwie specjalnie się nie znam (ale piję). Najbardziej smakowało mi piwo Rzeźnik. Cóż jednemu smakuje, to drugiemu tamto. Sympatyczny sklepik przy browarze. Jednak nie interesują mnie piwne gadżety. Widziałem i wystarczy. Potem Ustrzyki Dolne. Obiad obowiązkowo w barze Ewa. To już naszą tradycją jest jadanie obiadów w tym barze, kiedy jesteśmy w Ustrzykach. Jedzenie smaczne, okrzyk ‼Pomidorową proszę odebrać!!!!” przypomina mi czasy zaprzeszłe. Najlepsze lody w Ustrzykach są w Pizzerii Orlik. Kawa i lody po obiedzie to jest to. Potem wizyta u znajomego parkieciarza. Czas płynie bardzo szybko, zwłaszcza przy wodzie rozmownej. W końcu wyjeżdżamy do Wetliny. Renatka prowadzi.
Ja także się przysiadam.
A bar Ewa w Ustrzykach Dolnych - mistrzostwo świata!!! - Pyszne i tanie jedzenie, miła obsługa :)
Witaj i ogrzej się w ten jesienny listopadowy dzień. :smile:

Rodzina Polejów z samego rana postanowiła wspiąć się na górę na której stoi schronisko. My z Renatką mieliśmy inne plany ale nam nie wyszło. Po prostu postanowiliśmy dłużej pospać, ot co! Wyjeżdżamy do Czarnej, chcemy zobaczyć się z właścicielami Obamy. Spotkanie minęło w jak zwykle w bardzo miłej atmosferze. Dobrze się czujemy w tym domu. Okazuje się, że Gospodarze w tym roku obchodzą 20 lecie działalności w Czarnej. Z tej okazji dostajemy oficjalne zaproszenie na jubileuszowy wernisaż. Z przykrością stwierdzamy, że nie będziemy mogli w nim wziąć udziału, bo będziemy już w drodze do domu. Składamy na ręce Róży najserdeczniejsze gratulacje i życzenia dalszych sukcesów i wspaniałych pomysłów. W pewnym momencie widzimy, że pod cerkiew zajechała wycieczka. Żegnamy się z Różą i skorzystaliśmy z tego, że świątynia jest otwarta i weszliśmy do środka. Widać, że miejscowy proboszcz dba o cerkiew. Pani przewodnik krótko ale ciekawie przedstawiła wszystkim historie cerkwi. Po wyjściu z cerkwi trochę podyskutowałem z przewodniczką na temat cerkwi bieszczadzkich. W pewnym momencie powiedziała ona, że teraz jest otwarta cerkiew w Bystrem. Na tym dyskusja się skończyła. Jeszcze nigdy nie byłem w tej cerkwi wewnątrz. Trzeba wykorzystać tą okazję. Wsiadamy do karawanu i pomykam do bystrego. Istotnie cerkiew jest otwarta. Wewnątrz niewiele ludzi ja zwiedza. Okazuje się, że jest z nimi człowiek, który opiekuje się tą cerkwią i zbiera fundusze na jej remont. Działa on w strukturach Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Oddział Bieszczadzki. www.tonzbieszczadzki.pl Bogdan Augustyn 607089740, bo o nim mowa posiada tez klucze do tej świątyni. Wnętrze cerkwi robi przygnębiające wrażenie. Pusta, opuszczona, rozkradziona. Mam jednak cichą nadzieję, że skoro udało się uratować cerkiew w Łopience, to może tę w Bystrem też się uda….. W cerkwi znajduje się uratowana z Równi drabina. Niby nic, taka drabina i wiele osób przejdzie obok niej obojętnie. Warto zobaczyć. Po opuszczeniu cerkwi rzucam okiem na jedyne domostwo znajdujące się w jej pobliżu. A tam na podwórzu domu, w którym mieszka domorosły artysta leży smok/krokodyl? Do jego budowy użyto cokołu jednego z miejscowych krzyży. Ręce mi opadły! Zrobiłem fotkę i nawet chciałem ją wysłać do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Później sobie odpuściłem... Macie może jakieś swoje uwagi na ten temat?
Brak uwag. Trudno. Myślałem, że przy ognisku pogadamy sobie czasem.

pozdrawiam
Bertrand... nie gniewaj się... czytam z zainteresowaniem, ale jakie tu można mieć uwagi.... tak jak napisałeś ... "ręce opadają"...a może to jednak nie cokół...

Brak uwag. Trudno. Myślałem, że przy ognisku pogadamy sobie czasem.

pozdrawiam
Oj prowokujesz ?
Ale jak chcesz to Ci przywalę "uwagą"
Po co wkleiłeś powtórzone zdjęcie ikonostasu w wersji nieostrej ?

Po co wkleiłeś powtórzone zdjęcie ikonostasu w wersji nieostrej ? W ramach dalszego przywalania: a czy którekolwiek z tych zdjęć jest ostre;-)

Bertrand... nie gniewaj się... czytam z zainteresowaniem, ale jakie tu można mieć uwagi.... tak jak napisałeś ... "ręce opadają"...a może to jednak nie cokół... Uważam, że to cokół..:-(


Oj prowokujesz ?
Ale jak chcesz to Ci przywalę "uwagą"
Po co wkleiłeś powtórzone zdjęcie ikonostasu w wersji nieostrej ?
Chodziło mi o uwagi dotyczące krokodyla..
Każdą ‼uwagę" nawet krytyczną wezmę na klatę, wszak ‼Prawdziwa cnota krytyk się nie boi” :-)
Nie wiem dlaczego powtórzyłem zdjęcia. Ale niech tak już zostanie, dobrze? Przepraszam


W ramach dalszego przywalania: a czy którekolwiek z tych zdjęć jest ostre;-) Nie wiem, nie znam się na tym. Już ktoś na tym forum, napisał, że z aparatem w ręce się nie urodziłem. I to jest prawda. Będę Was zawsze katował takimi zdjęciami bo innych nie robię. Mam nadzieję, że kiedyś je polubicie…

Pozdrawiam

(...)
Chodziło mi o uwagi dotyczące krokodyla..
(...)
Wiesz , mamy tu do czynienia z delikatną kwestią owegoż artysty. Jego życiorys tłumaczy pewne niekonwencjonalne zachowania.
Dam przykład.
Wiele lat temu pewien znany malarz imieniem Vincent obciął sobie ucho i nikt się nie zdziwił ..

(...)
Jego życiorys tłumaczy pewne niekonwencjonalne zachowania.
(...)
obciął sobie ucho i nikt się nie zdziwił ..
Znaczy się w obu przypadkach za dużo absyntu?
Jeśli tak, to nie jestem zdziwiony, jeno smutny.

Znaczy się w obu przypadkach za dużo absyntu?
Jeśli tak, to nie jestem zdziwiony, jeno smutny.
Ważne , czy dlatego, że obciął ucho, czy to, że za dużo absyntu, bo to mimo wszystko nie jest równoznaczne....;)
Bertrandzie, proszę odłóż brzytwę i pisz dalej.
Zdjęcia też poproszę, nawet te baaaardzo impresjonistyczne
Z Bystrego pojechaliśmy z Renatką na cmentarz, na którym został pochowany Zakapior o nazwisku Nabrdalik. Piękna rzeźba Chrystusa miała feler. Chrystusowi odpadła prawa noga poniżej kolana i palec u tej nogi. Ot praca drewna w zmiennych warunkach atmosferycznych. Drewno zapracowało i stało się to, co się stało. Poszedłem do pobliskiego sklepu, kupiłem odpowiedni klej i ‼opaskę uciskowąâ€. Przystąpiłem do operacji chirurgicznej polegającej na zespoleniu kończyny dolnej Chrystusowi. Ku mojemu zadowoleniu wynik tej operacji przeszedł moje oczekiwania. Mam nadzieję, że Nabrdalik widział moją pracę i wstawi się za mnie u kogo trzeba. Zjedliśmy z Renatką obiad w ‼Szynku na Zamościu” – miejscu w którym prawdopodobnie podaje się najlepsze jedzenie w Bieszczadzie. Wieczorem pojechaliśmy do Polejów, aby uzgodnić wspólne plany na dzień następny, no i wypić to, co było do wypicia.
Doczekaliśmy tytułowej operacji. Wychodzi na to, że do bardzo dobrej znajomości drewna, doszła Ci jeszcze praktyka ortopedyczna. Bardzo przydatna w górach :)

Wydaje mi się, że sam operowany ma większe możliwości wstawiennicze ;)
Teraz Frasobliwy wygląda jakby złapał kontuzję w Biegu Rzeźnika ;)
Dobra robota!

I dobra relacja! :)))

Teraz Frasobliwy wygląda jakby złapał kontuzję w Biegu Rzeźnika ;)
...
Po operacji musiała być rekonwalescencja dlatego, taki widok. opaska uciskowa zrobiona z taśmy izolacyjnej zdała egzamin. Noga goiła się szybko...

Pozdrawiam

(...) Piękna rzeźba Chrystusa miała feler. Chrystusowi odpadła prawa noga poniżej kolana i palec u tej nogi. Ot praca drewna w zmiennych warunkach atmosferycznych. Drewno zapracowało i stało się to, co się stało. Poszedłem do pobliskiego sklepu, kupiłem odpowiedni klej i ‼opaskę uciskowąâ€. Przystąpiłem do operacji chirurgicznej polegającej na zespoleniu kończyny dolnej Chrystusowi. (...) Doktorze, gratulacje za pomysł i wykonanie! Fama już poszła po Bieszczadach, że sezonowo pojawia się tu znachor-uzdrowiciel ;) Ja się ustawiam w kolejce do kuracji ziołoleczniczej, dobrze przyswajam Jägermeister a i Absyntem się nie brzydzę :)

Doktorze, gratulacje za pomysł i wykonanie! Fama już poszła po Bieszczadach, że sezonowo pojawia się tu znachor-uzdrowiciel ;) Ja się ustawiam w kolejce do kuracji ziołoleczniczej, dobrze przyswajam Jägermeister a i Absyntem się nie brzydzę :) Za gratulacje dziekuję! Oczywiście będziesz następny. W niektórych przypadkach zawijam taśmą izolacyjną usta... Taśma izolacyjna czyni cuda!

P.S. Cieszę się, że Ci pomogłem. Którą miejscówkę wybrałeś? Pierwszą, czy drugą?
Z samego rana spotykamy się przy sklepie. Robimy zakupy i jedziemy na Przełęcz. Ale nie na tą na której stoi pomnik Harasymowicza. Jedziemy na tą drugą przełęcz. Wiele ludzi gna na północ, a my wykupujemy bilety do lasu i idziemy na południe. Wraz z nami idzie więcej turystów. Myślę, że większość z nich wybiera się na górę z obeliskiem. Nie żeby nieśli obelisk, tylko, że na górze stoi obelisk. J Dochodzimy do chatki i robimy sobie odpoczynek. A co? Niech ludziska idą do przodu. Ostatnia okazja, żeby w spokoju zrzucić z siebie w spokoju nadmiar płynów. W końcu ruszamy. Najpierw droga wspina się lekko, a później dosyć ostro. Starsi z nas sapią jak lokomotywy. Serca nam walą jakbyśmy biegiem zdobywali tą górę. Co chwile robimy odpoczynek. Idąc i odpoczywając ca przemian dochodzimy do wniosku, że nikogo nie wyprzedziliśmy. Nie przyjechaliśmy jednak się tu ścigać, a wypoczywać… tak, tak wypoczywać! Pot z nas się leje, mamy mroczki przed oczami z wysiłku, ale wypoczywamy! Są ludzie, którzy takiego wypoczynku nie zrozumieją. My jednak z każda kroplą potu, z każdym sapnięciem posuwamy się do góry. W końcu las się przerzedza i wychodzimy na łąki, które tutaj wzięły nazwę od niejakiego Jędrka Wasielewskiego. Teraz dla odmiany wieje wiatr. Trzeba się ubrać, żeby heksenszus nas nie dopadł. Jeszcze trochę, jeszcze parę kroków i jesteśmy na małej górze. Podziwiamy widoki, które wyłaniają się spoza chmur. Za to wypijam ciecz z metalowej puszki. Jest dobrze, przychodzę do siebie. Kieruję wzrok ku dużej górze i ku swojemu zaskoczeniu słyszę swój własny głos: ‼kto idzie ze mną na dużą górę”. Entuzjazmu nie było żadnego. Tylko Ania się zerwała do marszu. Reszta postanowiła wypoczywać. Poszliśmy z małej góry na dużą nie jest daleko. jak tam doszliśmy to strasznie wiało i tak jakby zaczynało kropić, wiec szybko wracamy do swoich.
Załącznik 39293Załącznik 39292Załącznik 39291Załącznik 39290Załącznik 39286Załącznik 39289Załącznik 39288Załącznik 39287Załącznik 39295Załącznik 39296

Doktorze, gratulacje za pomysł i wykonanie! Ja oczekuję, że opowiadanie jeszcze się nie skończyło. Nie znalazłem (przegapiłem?) nigdzie dowodu na tytułowe "bez blizny";-)
Wojtku nic nie przeoczyłeś, ale najpierw musimy zejść z małej góry...
Pozdrawiam

P.S. Cieszę się, że Ci pomogłem. Którą miejscówkę wybrałeś? Pierwszą, czy drugą? Nie pamiętam która to która, ale pamiętam, że u Pana Być.


...najpierw musimy zejść z małej góry... Dawaj dalej, wszak z górki na pazurki :)
Oni cały czas się byczyli. Podczas kiedy my z Anią odpoczywaliśmy reszta towarzystwa dyskutowała o sposobie powrotu do cywilizacji. Hania i Renatka postanowiły wrócić ta drogą, która przyszliśmy. Reszta towarzystwa postanowiła wracać przez Armat. Niby dłuższa droga ale bardziej widokowa. Pożegnaliśmy się czule i poszliśmy w swoje strony. Niebo trochę, ale tylko trochę pojaśniało. Szło nam się dobrze poprzez łąki i polany. Natomiast w lesie szło nam się źle. W lasach rozchodził się przykry zapach. Nie był to zapach niedźwiedzia ani innego zwierza. Ten smród to uryna. Ja rozumiem, że czasem trzeba wydalić z siebie nadmiar płynów, ale można odejść kawałek dalej od ścieżki. Nie był to smród wydzielany tylko przez urynę ale także przez… sami wiecie. I te wszędobylskie chusteczki higieniczne i inne papiery służące do… sami wiecie. Szybko przechodziliśmy przez las, żeby być na świeżym powietrzu z ładnymi widokami. Niby nie sapię, niby się nie pocę, ale zaczynam odczuwać zmęczenie. Po drodze stała wiata przy której ochoczo zlegliśmy. Tam dosyć długo odpoczywaliśmy. W końcu trzeba było powstać i maszerować dalej. Kiedy dotarliśmy do schodów wiedziałem, że już niedaleko. Jeszcze kilka minut i widzimy Renatkę i Hanię, które po nas podjechały. Renatka powitała mnie puszka zimnego złocistego napoju. Prawda, że mam kochaną żonę? Piję browarek i zdejmuje buty. Od razu mi lepiej. Jedziemy na obiad do baru, który jest z drugiej strony miejscowości. Dają tam smacznie jeść. Ala jest przeszczęśliwa, bo serwują tam duże i smaczne schabowe. Po obiedzie się rozstajemy. Wracamy na kwatery. Na kwaterze dostaję dreszcze i temperaturę. Renatka mocno się zaniepokoiła. Ale naszło mnie to od wysiłku. Już wiem, że Bieg Rzeźnika nie jest dla mnie ;-)
Rano budzę się zdrów jak ryba ale postanawiamy z Renatką, że my się relaksujemy nad rzeką. Poleje poszli na Jaśkowa Górę. Dopóki się nie rozpadało wypoczywaliśmy nad rzeką. Potem pojechaliśmy do Mrówki i tam spotkaliśmy się z Barnabą. Spędziliśmy tam jak zwykle sporo czasu, bo trzeba było obrabiać d..y wszystkim znajomym i nieznajomym też. Później wizyta w centrum metropolii. Z plakatu dowiadujemy się, że jutro odbywać się będzie w metropolii festiwal Natchnieni Bieszczadem. Wiemy już co będziemy robić wieczorem dnia następnego. Oczywiście musieliśmy tez pójść na cmentarz zdjąć Chrystusowi opatrunek z nogi. Noga Chrystusa się zrosła prawie nie pozostawiając blizny. Teraz wybiegam przeszło rok do przodu (jesień 2016), noga Chrystusa nadal nadaje się do gry w piłkę. Byłem z siebie bardzo dumny. W drodze powrotnej na kwaterę jemy pyszny żurek w nowo otwartym barze w Wetlinie. Wieczorem u Polejów narada co do jutrzejszego dnia. Zdążyliśmy na kwaterę przed 22:00.
Dzień Ostatni
Z rana postanawiamy sprawdzić, czy w Jaśkowie czasem jasiek nie przebywa. Polej się na to nie pisze ponieważ twierdzi, ze skoro kilkakrotnie dzwonił do Jaska i ten nie odbierał telefonu, to zapewne nie chce utrzymywać kontaktu. Ja jestem jednak uparty i nie rezygnuję. W Jaśkowie skręcamy w stokówkę i oczom nie wierzę. Przed domem stoi auto osobowe. Nie jest to Jaśkowa ‼Biała Strzała”. Nic to sprawdzamy, kto jest w domu. W pewnym momencie na tarasie pojawia się Jasiek. Z radością, z jaką naprawdę trudno się spotkać (no chyba, że pojedzie się do Sopotu do długich) powitał nasze skromne osoby. Okazało się, że przyjechał na parę dni ze swoim synem, też Jaśkiem (będę go nazywał Jasiątkiem). Jasiątko puki co przebywało na piętrze. Obopólnej radości ze spotkania nie było końca. Obgadaliśmy, a jakże wspólnych forumowych znajomych – w tym i Polejów. Jasiek pochwalił się tym, że z rurectwa w domu cieknie aqua. Urzekła mnie pólka w łazience. Sprawił się chłop. Niema to tamto. Poczęstował nas świeżo zebranymi jagodami, którymi zajadała się zwłaszcza Renatka. Po jakimś czasie pojawiło się Jasiątko. Najpierw ostrożnie, z pewna dozą nieśmiałości okrążył domostwo, ale potem się przełamał i przyłączył się do naszego towarzystwa. Jasiek ma naprawdę wspaniałego syna. Czas szybko płynie w dobrym towarzystwie. Ani się spostrzegliśmy i trzeba było wyjeżdżać. Obiecaliśmy jeszcze w tym roku odwiedzić Jaśkowy dom. Obiad w nowym barze w Wetlinie. Potem jazda nad Gryzoniowe Jezioro. Ot tak, żeby napatrzyć się na wodę i górę stojącą za nią. Gryzoni jak zwykle nie widzieliśmy. Jak już się dostatecznie napatrzeliśmy postanowiliśmy sprawdzić jak tam noga Chrystusa. Okazało się, że jestem niezłym chirurgiem, bo blizna na nodze bardzo mała zastała. Można rzec, że jej nie ma. Potem pożegnania z Panią Krysią z ‼Czarnego Kota”, bardem Bieszczadu. Następnie udaliśmy się na duży plac w okolicy ‼Głazu Fredry” aby posłuchać koncertu ‼Natchnieni Bieszczadem”. Jesteśmy przed rozpoczęciem, więc możemy sobie uciąć krótką rozmowę z ‼Łysym”, który będzie niebawem występował. Koncert był udany, poezja śpiewana i piosenka turystyczna. W trakcie koncertu dzwonię do ‼pewnej Poetki” aby pochwalić się, że słuchamy Jej tekstów tym razem jednak nie recytowanych, a śpiewanych. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę z tego, że natychmiast musimy wracać. Po dojechaniu do ‼Alkowy” okazuje się, ze Gospodarz czeka na nas przy bramie i zaraz za nami ją zamyka. Jest 22:07.

Rano podjeżdżamy do Polejów aby się pożegnać. Poleje byli na koncercie w ‼Bazie ludzi z mgły”. Wyszli z koncertu zdegustowani, żałowali, że nas nie posłuchali i nie przyjechali do Cisnej. Po pożegnaniu się z Polejami podjechaliśmy do Słodkiego Domku na ciacho. Potem długa, długa droga do domu.
Koniec
P.S. Po przyjściu do pracy okazało się ze muszę po 20 latach rozstać się z firmą w której pracowałem…. L

(...). Potem długa, długa droga do domu.
Koniec
P.S. Po przyjściu do pracy okazało się ze muszę po 20 latach rozstać się z firmą w której pracowałem…. L
Koniec ???
Jaki koniec ?
Mam nadzieję , że już planujesz przyszłoroczny wyjazd i zastanawiasz się kogo tym razem spotkasz ze znajomych w tej sympatycznej krainie. Bo zawsze takie spotkania zostają długo w pamięci.
A i noga Frasobliwego pewnie też wymaga cyklicznych kontroli lekarskich - tak na wszelki wypadek ;)

Koniec ???
Jaki koniec ?
Mam nadzieję , że już planujesz przyszłoroczny wyjazd i zastanawiasz się kogo tym razem spotkasz ze znajomych w tej sympatycznej krainie. Bo zawsze takie spotkania zostają długo w pamięci.
Byłem w ubiegłym roku, byłem już i w tym.:grin: Od autentycznego zakapiora spotkanego w lesie dostałem w prezencie flaszkę. Wyobrażacie sobie to?

W czerwcu będę na weselu w Bieszczadzie. Już się cieszę!

Pozdrawiam

- - - Updated - - -


A i noga Frasobliwego pewnie też wymaga cyklicznych kontroli lekarskich - tak na wszelki wypadek ;)
Kontrola z kwietnia 2016. Uważne oko zauważy na grobie 2 sikorki :-D

Pozdrawiam
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl