ďťż

Gość.

bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...

Gerard właśnie zastanawiał się, jaką płytę włączyć. Adagio Barbera czy ‼Pożegnanie z Mariąâ€ Stańki. Miał ochotę zgasić światło, zapaść się w fotel ze szklaneczką w ręku i słuchać. Na dworze cały czas padało, deszcz przypominał o sobie delikatnymi uderzeniami w dach i parapety. Jak miotełka perkusisty. Chyba, dlatego padło na Stańkę. Włożył płytę do odtwarzacza, odwrócił się po szklaneczkę i usłyszał ujadanie Vigiego. Rzadko szczekał jak to huski, więc ktoś lub coś musiało się kręcić koło płotu. Wyjrzał przez okno, ale było już ciemno, do tego deszcz, wydawało mu się chyba, że coś widzi, ale... czy na pewno? Zaklął pod nosem, odstawił żubrówkę, ściągnął z wieszaka płaszcz, wbił się w buty i wyszedł przed dom. Vigo nadal tym swoim dziwnym szczekaniem sygnalizował czyjąś obecność. Gerard przywołał psa do siebie.

    lJest tam, kto? Halo?- zawołał bardzo licząc, że odpowiedź nie padnie.l

Zbliżył się do płotu, ale nikogo nie zauważył. Odwrócił się i ze zdziwieniem popatrzył na psa. Ten prawie przytulony do jego nóg cały czas wydawał z siebie ni to szczeknięcia ni warczenie.
- No, co ty, głupi! Czego hałasujesz? Przecież nikogo nie ma.

    lHalo! Jestem! Przepraszam! Pomoże mi pan?l

Głos zabrzmiał tak nieoczekiwanie, że Gerard aż się wzdrygnął. Potknął się o psa, który wcisnął się między jego nogi. Płot był w miarę wysoki, więc, żeby coś zobaczyć musiał wrócić się pod samą bramę. W szparach między sztachetami dosrtrzegł postać. Kolorowa kurtka nawet o tej porze raziła jaskrawością. Na głowie człowiek miał kaptur, więc nie można było zobaczyć twarzy.

    lCo się stało?llA wyrwało mi się ramiączko z plecaka. Chciałem do schroniska dojść, ale z plecakiem na rękach nie da rady. Potrzebuję jakichś nici mocnych. Ma pan może?llChyba mam. Niech pan wejdzie, poszukamy. Sam pan jest?llSam, sam. Proszę się nie obawiać.llNie obawiam się - Gerard otworzył furtkę a nieznajomy nie przejmując się Vigim wszedł na podwórko. Pies na początku pilnował się nóg gospodarza, ale po chwili dreptał już koło przybysza.llVigi! PrzestańllProszę zostawić. Mnie zwierzątka lubią.l

W korytarzu przybysz odstawił plecak i zdjął z głowy kaptur. Nie miał więcej niż 25 lat. Jasne włosy, opalona twarz, raczej miłe spojrzenie.

    lProszę się tu rozebrać albo przebrać. Mokre rzeczy powiesimy, do rana wyschną. Tam są jakieś kapcie. Ja zrobię herbaty, przyda się, prawda? Z prądem, góralskiej.l

Zagotował wodę, zaparzył herbatę, dolał do niej słuszną dawkę śliwowicy i postawił na stole, w międzyczasie przybysz przebrał się i w za dużych kapciach pojawił się w pokoju.

    lSiadaj. Głodny jesteś? Zresztą, po co się pytam? Zaraz ci coś dam.llNie. Nie trzeba. Jadłem po drodze, zresztą mam swoje jedzenie.llE! Takie jedzenie! Żuru ci ugrzeję z kiełbasą. To jest jedzenie. Jak ci na imię?llKamil.llA ja Gerard jestem. Worrn.llJak ten poeta.llTen poeta. Ten.llTen? To znaczy to pan? O cholera! W szkole się o panu uczyłem.llO mnie?llNo, wierszy pana.llNo i co? Straszna chała?llNie, tylko takie... trudno zrozumieć, niektóre. Ale ten o wierszu i człowieku to do dziś pamiętam. Fajny był.llO wierszu? A ‼jeden wiersz”. To stare strasznie. Miło mi.llNie ma, za co.llJak herbata? Już żur masz ciepły. Smacznego.llDziękuję a herbata... mocna. Grzeje.llTak ma być. Jak to się stało, żeś tu do mnie trafił? Zresztą jedz. Potem opowiesz.l

Gerard usiadł w fotelu i popijając żubróweczkę patrzył się na chłopaka. Sam kiedyś taki był. Młody, zwariowany, głupi. I też sam chodził po górach. Dokończył drinka, wstał napełnił sobie znowu szklankę, przy okazji wyjął z szuflady szpulę szpagatu i dużą igłę. Chłopak w międzyczasie opróżnił talerz.

    lSmakowało? Po co się pytam? Tu masz nici i igłę. Przynieś ten plecak i opowiadajl

jak tu trafiłeś?

    lNormalnie. Ścieżką. Tak rzadko tu ludzie zaglądają?llPrawie w ogóle.llSzedłem szlakiem granicznym. Jakoś tak w połowie drogi mi się urwało to badziewie - pokazał na plecak- a tyle kasy wydałem. Powłoka niezniszczalna, nieprzemakalna, ale, że źle przyszyte to nic. Próbowałem jakoś sobie radzić, ale w końcu musiałem go w rękach nieść. No i wiedziałem, że do schroniska nie dotrę. Gdyby nie deszcz, to bym się przespał pod drzewem a tak? Na mapie są oznaczone jakieś zabudowania, więc zaryzykowałem. A pan tu sam?ll Sam.ll Całkiem? A rodzina?ll Nie mam rodziny, synku.ll I nie nudzi się panu?ll A jakoś nie. Mam, co robić. Żubrówki z sokiem jabłkowym chcesz?ll Czemu nie?ll A naparstek? Chcesz? Znajdzie się.llA jakoś nie. Radzę sobie.ll Strasznie silne ręce musisz mieć. A nie wyglądasz na siłacza. Popatrz, taki plecak i zawiódł. Teraz to jakoś w ogóle się te góry pozmieniały. Kiedyś jak wchodziłeś do schroniska to wszyscy byli tacy... równi. Koszula flanelowa, plecak na stelażu. A jak pół roku temu chyba zajrzeli do mnie przez przypadek jacyś turyści to myślałem, że to jakaś wyprawa w Alpy. Kurtki jakieś świecące, nawet takie kije jak narciarze mieli. Tu w tych pagórkach! Żenada. A pognałem precz, bo spać mi tu chcieli. Himalaiści!llOdesłał ich pan z kwitkiem?llZ pół godziny w dół inne zabudowania są. Tam ich za parę groszy przenocowali.llJa też mam taką świecącą kurtkę.llA masz. I żeby nie ten plecak, to pewnie też bym cię w dół posłał.llNie lubi pan ludzi?llA nie lubię!llCzemu? Tamten wiersz, co mówiłem to przecież o człowieku jest i dla człowieka.llTo stary wiersz. Mówiłem Ci. Teraz jest... inaczej.llCzemu?llWiele się zmieniło wiesz? Takie życie. Dolejemy sobie prawda?- podniósł pustą szklankę. Chłopak opróżnił swoją i podał Gerardowi.llSmutna ta muzyka trochę. To jazz?llAno smutna. Jazz, jazz. Wy to już tego nie słuchacie?llAle fajne, podoba mi się.llTo się cieszę. Czemu sam po górach łazisz?llLubię tak. Odpoczywam bardzo wtedy. Mnie ludzie to trochę męczą. Muszę od czasu do czasu się oderwać.llA jakaś panna? Kobieta? Dziewczyna?llA z tym to różnie.- chłopak dziwnie się uśmiechnął.llZ kwiatka na kwiatek, co?llWłaśnie nie. Tylko ja jakiś taki ... nie od pary jestem.llŁadnie powiedziane, tyle, że bez sensu. A ile ty masz lat?ll29.llPopatrz a myślałem, że góra ze 25. Nieważne. I tak młody jesteś. Jeszcze mnóstwo czasu przed tobą.llWszyscy tak mówią a szczególnie mój szef. Że przyjdzie czas. Na wszystko.llI ma rację. Spokojnie. Faktycznie, przyjdzie czas i będziesz miał parę.llA pan? Gdzie pana para?llMoja? U mnie to, co innego. Ja swoją parę...straciłem. Nieważne. Pracujesz?llTak.llGdzie?llW prywatnej firmie. Jestem... posłańcem takim.llKim? Posłańcem?llJeżdżę i załatwiam takie ważne sprawy dla szefa.llAha. Fajna praca?llNiby fajna, ale męczy mnie. Bo to... trudne sprawy są.llA kogo praca nie męczy? Pij, pij zaraz ci doleję.llNo nie wiem? Trochę zmęczony jestem, opiję się.llI dobrze. Masz jakieś ważne plany?llNo w sumie nie.llTo, co? Dolać? Dawaj szkło i powiedz mi, czemu praca cię męczy?ll Bo to takie jałowe. Co dzień to samo. Tłumaczysz, pokazujesz, czasami grozisz a ludzie swoje. Jakby nie umieli myśleć. Zgroza. Ja bardzo panu zazdroszczę.l

Gerard aż się zakrztusił. Odstawił prawie pustą szklankę. Spojrzał na chłopaka.

    lMnie zazdrościsz? Wiesz, chociaż co mówisz? Czego zazdrościsz?llNo.... wolności, niezależności, spokoju.llChodzi ci o pieniądze?llNo to chyba jest niezależność?llW pewnym sensie jest. Wydaje ci się, że... jestem szczęśliwy?llChyba tak. Jest pan sławny, bogaty. Może pan mieć tak wiele, choćby taki dom w górach.llSławny, bogaty....Synku, to wszystko gówno, wiesz? Wielkie gówno. Kiedyś to było i moje marzenie. Myślałem, że złapałem Boga za nogi, teraz... już wiem, że tak nie jest.llNo nie wiem, panie Gerardzie. Mnie się wydaje, że pan może... wszystko. No prawie wszystko. Jest pan wolny. I zostawia pan po sobie... ślad!llWolny? Byłbym wolny, gdyby tu w środku- uderzył się palcem w czoło – było inaczej. Teraz ty dolej. Tam na stole jest flaszka i sok. Do pełna, synku, do pełna! To i tak ostatnia, niestety. Widzisz jak się z tobą dzielę? A co śladu: czytałeś jakiś mój tomik? Po szkole, czytałeś?llNiestety nie.llNiestety? Stety, synku, stety! Nic byś teraz nie zrozumiał. Piszę teraz bzdury. Im bardziej coś udziwnię, pogmatwam tym bardziej się ludzie podniecają. A ja sam już nie wiem, co piszę. Rozumiesz? Nie piszę od siebie, tylko dla krytyków- kretynów.ll To, czemu?llCzemu? Bo mam podpisany kontrakt, bo muszę się wywiązać, bo muszę z czegoś żyć. Ale ostatnio... łazisz po górach- słyszałeś kiedyś taki zespół ‼Bukowe”?llPewnie, że słyszałem. Nawet ze dwa koncerty obskoczyłem. I płyty mam. Każdy, kto po górach łazi, zna. W każdym schronisku się śpiewa ich piosenki.llWiesz, kto im pisze teksty?llWiem. Ziemkowski.llNo, Ziemkowski. A wiesz, jak się nazywa to miejsce, w którym jesteś? Ziemki. A dokładnie Ziemki 2.llTo znaczy? To pan? Pan to pisze?llJa. Wiesz tylko o tym ty i mój agent. I tak ma zostać- rozumiesz? Ledwo przylazłeś i od razu jesteś posiadaczem mojej największej tajemnicy.llAle czemu pan to ukrywa? Przecież to takie piękne piosenki, wiersze.llCzemu? Bo jak by się świat dowiedział, że wielki współczesny poeta, prawie noblista, pisze teksty dla jakiejś klezmerskiej grupy, wiesz, co by było? Aż sobie tego nie mogę wyobrazić! Kamil! Koniec świata! A prawda jest taka, że pieniędzy mam z tego więcej niż z tamtych nadymanych bzdur! I radości więcej! Polewaj! Kamilek! Polewaj staremu człowiekowi i sobie też! A koniec już flaszeczki? Cholera!l

Chłopak wstał posłusznie i nieco zataczając się, odebrał od Gerarda szklankę mimo ostatniego przekleństwa. Poszedł do kuchni, odstawił szkło i popatrzył na swoje odbicie w metalowym garnku. Gospodarz był chyba w gorszym stanie. Siwa głowa miała kłopoty z utrzymywaniem pionu. W domu przez moment zrobiło się jaśniej. Gerard spojrzał w okno.

    lJeszcze burza. Cały dzień leje a teraz burza. Ale nie grzmi. Dziwne.llO, jest tu jeszcze jedna butelka. Prawie pełna.- Chłopak podniósł do góry flaszkęllJak? Skąd? Gdzie była? Na stole? Niemożliwe, przecież... zresztą, nieważne! Bóg czyni cuda widzisz? Jesteś jego posłańcem, Kamilu-nie-od pary?l

Śmiali się razem, a chłopak dopełnił szklanki sokiem.
Oczy Gerarda były już nieco przymglone jednak wodziły uważnie w ślad za szklanką. Starszy człowiek widocznie dawno z nikim nie rozmawiał, bo ledwo chłopak usiadł od razu zagadnął:

    lA wiesz, że napisze taki wiersz. O tym, że można być nie od pary? Podoba mi się to.llJa też kiedyś wiersze pisałem.llKiedyś? A teraz?llNie. Młody byłem i głupie takie były. Zresztą, co miałem z nimi robić?llWysyłać.llE! Przecież to nie takie proste.llKomu ty to mówisz? Myślisz, że ja od razu byłem, jak to mówisz sławny? Całą szkołę, studia próbowałem coś opublikować, bez skutku.llKtoś pomógł?llRaczej przypadek.llTo znaczy?llTo długa historia.- Gerard zawiesił głos.llMam czas. Proszę opowiedzieć.llTo tak dawno było. Kiedyś... Kiedyś była taka kobieta... Moja kobieta. Moja para, tak? I widzisz okazało się, że jest poważnie chora. Wtedy było inaczej niż teraz. Inna medycyna, inni lekarze, wszystko inne. Potrzebowała nerki, bez niej jej życie... nie byłoby życia. Pierwsze, co zrobiłem to badania. Wszystko pasowało. Wydawało mi się, że to wyraźny znak od Boga. Że dając jej część siebie uczynię ślub wiele ważniejszy niż usankcjonowany prawem. I wyobraź sobie, że okazało się, że mam jedną nerkę! Podkowiastą! Uwierzysz? Moja nerka w trakcie rozwoju nie rozdzieliła się na dwie. Wtedy, gdy najbardziej tego potrzeba.... Szukaliśmy dawcy, czas uciekał, sytuacja była coraz gorsza. Aż przyszedł dzień, że lekarz powiedział, że dłużej czekać nie możemy, bo każda chwila może być decydująca.llI co? No niech pan mówi!llI co? Ani ja ani jej rodzina nie mieliśmy pieniędzy, żeby taką nerkę kupić, bo ponoć można to było zrobić.llI co?ll Oj, co! Złapałem lekarza, zaciągnąłem siłą do gabinetu i powiedziałem, że jeśli nie przysięgnie na życie swojej matki, że mnie zoperuje to go zabiję.llI co? Zgodził się? Ale, zaraz, jak pana? Przecież pan mówił, że ma jedną nerkę. To jak? To by pan umarł, przecież.llAno tak. Bym umarł.llI co?llCo ty z tym ‼i co”? No nic. Na początku miał opory, ale jak mu przystawiłem nóż do szyi to, co się miał nie zgodzić. Przysiągł, co tylko chciałem.llAle pan żyje.llAno, żyje. Uśpił mnie skurwiel a jak się obudziłem czekała na mnie policja, wtedy to się nazywała milicja. Ja siedziałem w pierdlu pod zarzutem próby morderstwa a ona umarła. Rozumiesz? Nawet mnie przy niej nie było! Zabili ją!llJak zabili? Umarła. Widać tak musiało być.llGówno! Nie musiało być. Mogła żyć. Była taka piękna, taka dobra....- głowa Gerarda pochyliła się a z oczu popłynęły łzy. Wytarł je niezręcznie ręką.- mogła żyć.llAle jaki to ma związek z wierszami?llA ma! Bo jak siedziałem, to ktoś tam w końcu zainteresował się nimi. Potem trafiły w ręce takiego jednego cwaniaka, który tak nagłośnił całą sprawę, że zrobiłem się modny. Wiesz ile było osób na mojej sprawie w sądzie? Ilu dziennikarzy, krytyków i takich tam śmieci? Jakie artykuły w gazetach? Jak się ludzie nade mną użalali? Jak mnie żałowali? Ile listów do władz, żeby mnie uniewinnić? Drukarnie nie nadążały drukować moich książek. A ten cwaniak do dziś jest moim agentem.llUniewinnili pana?llDostałem wyrok w zawiasach. Wiesz, co to znaczy?llWiem.llWidzisz? Siedzisz w domu u kryminalisty. To polej kryminaliście i sobie też.l

Gospodarz już ledwo się trzymał. Mówił z trudem a głowa, co chwila opadała mu w dół. Kamil posłusznie wziął szklanki i udał się do kuchni uzupełnić płyny.

    lCzyli Niebieskooka z ‼Bukowego” to ona?- zapytał podając pełne szkło.llTak ona. Piszę do niej i o niej- kolejny duży łyk opróżnił szklankę prawie w połowie.llA dlaczego nienawidzisz siebie? Gerardzie?- chłopak pominął formę ‼pan”, ale zostało to niezauważone.llSiebie? Bo nic nie zrobiłem dobrze, bo zmarnowałem najpiękniejszą rzecz, jaką Bóg stworzył, bo byłem głupcem. Bo nie było mnie przy niej, gdy umierała. A ciągle się o mnie pytała. Rozumiesz? Nie było mnie tam. Siedziałem w celi i przeklinałem siebie. I nienawidzę siebie, ludzi i Boga. Wszystkich!- ostatnie słowo zostało wykrzyczane. l

Potem z ust starego słychać było tylko niezrozumiały bełkot. Za oknem znowu odezwał się Vigi jakby chciał wtórować dziwnym dźwiękom. Chłopak spojrzał jednak tylko w kierunku okna i pies natychmiast umilkł. Kamil wstał, odstawił swoją szklankę a potem podszedł do Gerarda, któremu głowa definitywnie opadła na pierś. Coś jeszcze mruczał pod nosem, ale było to już zupełnie niezrozumiałe, coraz częściej zastępowane cichym łkaniem. Kamil wyjął szklankę z jego ręki, trochę na siłę rozwierając kurczowo zaciśnięte palce. Stanął nad starym człowiekiem i położył swoje dłonie na jego głowie. Łkanie urwało się natychmiast.

    lMusiało tak być. Może po to, żebyś napisał kilka wierszy. Może po to,żeby ktoś przyl

tych wierszach się wzruszył, żeby zrozumiał, czym jest ból, samotność, bezradność i
żeby tego się w swoim życiu wystrzegał. Tacy ludzie jak ty Gerardzie muszą być,
żeby inni uczyli się od nich, żeby rozumieli, co jest najważniejsze, najpiękniejsze.
Zapłaciłeś olbrzymią cenę, ale tysiące ludzi dzięki temu ma, w co wierzyć, uczy się od
ciebie żyć. Pisz, ucz i pokazuj. Dostałeś czas, więc go wykorzystuj. Nie marnuj go, bo
powoli się kończy. I bardzo cię proszę, tak prywatnie, żeby to moje posłanie nie było
daremne! Bo widzisz, ja naprawdę bardzo lubię ‼ Bukowe”.
Kamil zacisnął mocno ręce na głowie siedzącego. Znowu błysnęło, tym razem mocniej a potem zgasło światło.

Gerarda obudziło słońce. Otwierał oczy ze strachem czekając na atak kaca. Zawsze zjawiał się tuż po przebudzeniu, jak gdyby pokazywał ofierze jak cudownie mogłoby być gdyby nie... . Ale kac nie zaatakował. Nie bolało go nic. Zupełnie nic. Rozejrzał się z przyzwyczajenia w poszukiwaniu szklanki, ale nigdzie jej nie było. Wstał z fotela przygotowując się na ból w kręgosłupie, ale widać jakoś szczęśliwie się ułożył, bo także nic nie poczuł. Podszedł do okna. Świeciło piękne słońce. Srebro rosy na trawie w oczach znikało, jak podczas jakiejś magicznej sztuczki. Stał tak długo, żywiąc oczy kolorami. Ocknął się dopiero, gdy Vigi przemknął pod oknem goniąc jakiegoś motyla. Podszedł do biurka i podniósł z jego blatu szpulkę mocnych nici. Patrzył się na nie ze zdziwieniem, a potem drugą ręką wyciągnął z szuflady telefon. Nacisnął klawisz i przystawił do ucha.

    lTak, to ja. Wiem,że rano wiem. I bardzo dobrze. Jesteś moim menadżerem, więc popracujesz dziś od rana. Oj, popracujesz! Słuchaj uważnie.....l


Mówił długo a im dłużej mówił tym bardziej jego oczy wydawały się błyszczeć.

Czerwiec 2004


...czasami przydaje się taki Camillus, żeby wyprostować nasze pogniecione skrzydła albo pożyczyć swoich...trzeba wierzyć, że zawsze gdzieś blisko jest... :)

dzięki za kolejne opowiadanie. :))
Dzięki...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl