bigos - mĂłj pamiÄtnik, wspomnienia, uczucia, przeĹźycia ...
O KIMB-ie myślałem już od miesięcy, głównie za sprawą stert nagród powsimordowych, które - cyklicznie nadsyłane - wyglądały z coraz to nowych kątków naszego M-0,3 i wzbudzały coraz to groźniejsze pomruki Marcowej. Na dodatek dnia 4 maja roku pamiętnego rozpocząłem nowy etap w moim życiu zawodowym, więc głupio było jakoś tak od razu wołać o urlop. Wersja pesymistyczna zakładała zatem wyjazd z Warszawy piątkową nocą i niemal natychmiastowy odwrót na linii Sanu i Wisły. Szczęściem nowe szefostwo okazało się łaskawe, choć łaska pańska miała wymiar jednodniowy. Był to zatem najkrótszy, ale zarazem najprzyjemniejszy w mym życiu pobyt w Bieszczadach, co tylko potwierdza teorię, że długość na znaczenie zdecydowanie drugorzędne.
Słońce jeszcze dobrze nie wzeszło w ów piątkowy mazowiecki poranek, a my, razem z nadobną Wuką i mężnym Hero, mknęliśmy srebrną, małolitrażową strzałą w kierunku południowym. Mknęliśmy - rzec by można - w kierunku gór i chmur, choć jeszcze naonczas niebo zaciągnięte było całkiem symbolicznie. Chmury dały się jednak dostrzec wyłącznie na niebie, bo w naszych sercach świeciło słońce i panowało całkiem wysokie ciśnienie. Ci, co nie byli za kółkiem (czyli - oprócz mnie - wszyscy), też mieli urlop, zatem prowokowali wysokie ciśnienie również w innych organach, przez co postoje zdarzały nam się co jakiś taki krótki czas.
Atmosfera była wakacyjna, beztroska i przyjacielska, a dzięki przywoływanym z pamięci żartom, anegdotom i facecjom pół tysiąca kilometrów zleciało, jak z bicza strzelił (o ile ktoś potrafi napier***ć z bicza przez 10 godzin).
CDN
Wracają smaczki z "Marcowego zemsty po latach", która poruszyłaby obrosły mchem kamień i kazała mu się toczyć na dalekie południowo-wschodnie krańce. Dalej,dalej....!
Man! Dawaj dalej, dalej! :D
Ano,dawaj,dawaj...
Admin nie jest osamotniony wyczekując ciągu dalszego :mrgreen:
Ale się pastwi.
Te paznokcie z wątku obok Go przymurowały.....
No to jedziemy.
Tak naprawdę to prawie nikt nie pije, co nie przeszkadza nam snuć wizje wysiadania - a raczej wypadania załogi - z samochodu w Ustrzykach Górnych. Ponieważ także nikt nie śpiewa, DJ Hero obsługuje urządzenie grające, z którego śpiewają nam Kazik Staszewski, Jarek Nohavica i Siergiej Sznurow. NIE jednocześnie. Zajadamy toruńskie pierniki w białej czekoladzie i nie przeszkadza nam bynajmniej, że biała czekolada nie istnieje.
Zastanawiamy się, jakąż to atrakcję zobaczyć po drodze, bo w KIMB City będziemy wieczorem i nie zdążymy wyjść nawet na krótki spacer. Wynik błyskawicznego plebiscytu jest taki, że żadne z nas nie było w cerkwi w Równi, zatem - będąc już niemal u celu podróży - zatrzymujemy się pod pięknym, drewnianym budynkiem. Mamy sporo szczęścia - drzwi są otwarte, wewnątrz kilka kobiet sprząta, wiec kurtuazyjnie pytamy, czy możemy "tylko na chwilę". Panie sprawiają wrażenie zbyt zaskoczonych i zbyt dobrze wychowanych, by zaprotestować, z czego skwapliwie korzystamy. Ale po wyjściu jesteśmy zgodni - budynek należało podziwiać wyłącznie z zewnątrz. Wnętrze przeszło tyle przemian, że utraciło wszystko, co tylko było do utracenia. U belki stropowej straszą ciężkie żyrandole, na chórze - elektryczne organy...
Ciekawe... Tuż przy cerkwi stoi pozbawiony gałęzi kikut drzewa z bocianim gniazdem na przyciętym wierzchołku. Serca drzewa i cerkwi biły kiedyś w zupełnie innym rytmie. Ale lepsza zmiana rytmu, niż całkowite ustanie akcji.
I znów jedziemy. W Czarnej zahaczamy o Barak i wpadamy w objęcia Krzysztofa. Gospodarz jest z WUKĄ od dawien dawna zaprzyjaźniony, Hero i ja witamy się z Nim w realu po raz pierwszy. Chwilę buszujemy po miłym wnętrzu galerii, po czym żegnamy się, ponownie pakujemy do Srebrnej Strzały i pędzimy po Obwodnicy Bieszczadzkiej.
Docieramy do Ustrzyk. Panowie tradycyjnie mają zaklepane miejsca w "Zajeździe pod Caryńską", więc z trafieniem nie będzie problemu, natomiast WUKA zarezerwowała łóżko po raz pierwszy w tajemniczym "Spanku z Żarełkiem". Nazwa i adres niewiele nam mówią, ale Ustrzyki to nie Vegas - znajdziemy. Na pierwszy ogień idzie osiedle BdPN, ale tu numery domów są odległe od poszukiwanego. Jedziemy zatem do budynków przy strażnicy i... bingo! WUKA wysiada, pełna obaw o komfort, a my - ponieważ wiemy, że we dwóch mamy do dyspozycji pokój trzyosobowy - dzielnie deklarujemy, że w razie potrzeby przygarniemy sierotkę. Odbieramy przyrzeczenie, że za pół godziny nasza towarzyszka podróży dołączy do nas w Zajeździe i w męskim gronie ruszamy do "miejsca stałej dyslokacji".
Zrzucamy graty na pięterku i meldujemy się w barze, gdzie natykamy się na radośnie połączone siły regimentów mazurskiego i toruńskiego. Po czasie jakimś dołączają kolejne zastępy, robi się KIMB-owo, swojsko, wesoło i... coraz bardziej śpiąco, bo wielu dają się we znaki nieprzyzwoicie poranne pobudki, a niektórym nawet nieprzespane noce. Ostatkiem sił umawiamy się na dzień następny - o godzinie 10 rano silna grupa wyruszy na podbój Łopienki i okolic. Się będzie działo...
Dobranoc.
Super...mieliście szczęście,bo jak my byliśmy w Równi pod cerkwią,to niestety była zamknięta. A co do drzewa i gniazda to posiadam zdjęcie z tego miejsca :)
Dawaj dalej...:)
Pewna jesteś?dalej to już my będziemy ha ha ha
No tak:) ale jestem pewna,bo jestem ciekawa cd....:smile:
Ciekawe... Tuż przy cerkwi stoi pozbawiony gałęzi kikut drzewa z bocianim gniazdem na przyciętym wierzchołku. Serca drzewa i cerkwi biły kiedyś w zupełnie innym rytmie. Ale lepsza zmiana rytmu, niż całkowite ustanie akcji.
Voila!
Marcowy, do pisania!!! Odłóż czytanie na długie wieczory!
W piękny sobotni poranek budzę się ok. 5:30. Czas pozostały do wyjścia w większości spędzam â nie da się ukryć â przed lustrem. A raczej nad lustrem, bo jest to lustro wody. Na temat jakości miejscowej karmy powiedziano już sporo, więc nie będę oliwy do ognia (notabene) dolewał, jednak faktem jest, że czuję się podle. Jest to o tyle nie fair, że poprzedniego dnia poszedłem spać raczej wcześnie, a przedtem nie piłem dużo. Rzekłbym nawet â piłem skandalicznie mało. I może to był błąd⌠Mój współtowarzysz wrócił do naszej dziupli znacznie później, nic więc dziwnego, że bladym świtem, o 9:30, zdecydowanie odmawia porzucenia pozycji horyzontalnej. Ja również walczę z przemożną ochotą, by paść w pielesze i normalnie, jak człowiek odchorować. Jednak bardziej od niedyspozycji męczy mnie myśl, że mój pobyt w Bieszczadach potrwa jeszcze jakieś 24 godziny. No i przecież na 10:00 umówiłem się z połączonymi siłami toruńsko-poznańskimi na wyjazd do Łopienki. Jak mógłbym za jednym zamachem zawieść tyle osób? I na dodatek Łopienkę?! Postanawiam więc być wyjątkowo twardym, a nie miętkim.
Twardym, jak Steven, mój KIMB-owy towarzysz sprzed roku, człek proweniencji anglosaskiej, który jechał w Bieszczady pierwszy raz (choć sam twierdził, że zna Bieszczady doskonale, jako że spędził kiedyś dwie noce w hotelu w Sanoku). Ówże Steven przed wyjazdem lekko się przeziębił i był pełen rozterek, czy w tym stanie (postrzeganym przez niego jako coś na kształt bolesnej agonii) w ogóle powinien ruszać się z domu. Ostatecznie zadziałała powtarzana przez mnie mantra: âźBieszczady will heal you!â, którą wysyłałem mu nawet w sms-ach - dał się przekonać i pojechał. I faktycznie â Biesy uzdrowiły chłopa! Po jednym wieczorze w barze "Zajazdu Pod Caryńską" dostał takiego kopa, że notorycznie i na długo znikał nam z oczu podczas wędrówki Bukowym Berdem. Choć uczciwie trzeba przyznać, że reszta ekipy (Zulus, Hero et moi) niespecjalnie go ścigaliśmy, nad to bezproduktywne zajęcie przedkładając podziwianie widoków z pozycji półleżącej, przeplatane okazjonalnym pociąganiem z piersiówki.
Dlaczego zatem Bieszczady AD 2010 nie mają uzdrowić mnie? Nie mam ochoty na śniadanie, ale głos rozsądku podpowiada, że trzeba zabrać coś na drogę. Pakuję do plecaka kanapki, próbując ich nie dotykać, nie patrzeć na nie i â broń Boże! â nie wąchać, po czym zsuwam się po schodach i zaglądam do baru. Towarzystwo jest już w komplecie, choć komplecie nieco zmodyfikowanym: zamiast części regimentu toruńskiego obok Renatki, Wuki i Bertranda w blokach startowych stoją Krysia (primo voto Orsini) i Kasia (secundo voto Darkangel, tertio voto Gargamel). Ponieważ nie mieścimy się wszyscy w bertrandowym karawanie, uruchamiam swój pojazd, porywam Wukę i z kopyta ruszamy. Po drodze â nie do końca wiem, w jakich okolicznościach â dołącza do nas trzecie auto, z Wojtkiem numer 1211 i Wojtkową (numer nieznany). Droga mija spokojnie, nie licząc krótkiego postoju na oddanie pokłonu Biesowi i Czadowi (nie ja jeden mam słaby żołądek, ha!). Na polnej drodze za Polanką podwozie mego nisko zawieszonego bolidu parę razy ociera się o podłoże, za każdym wzbudzając nerwowe drgnięcia pasażerów, do cerkwi dojeżdżamy jednak bez strat w ludziach i sprzęcie.
CDN
Droga mija spokojnie, nie licząc krótkiego postoju na oddanie pokłonu Biesowi i Czadowi (nie ja jeden mam słaby żołądek, ha!). ha ha ha;)
Ha ha ha
skąd nasze auto to zna hahahahahhaa
Marcowy czy ty to tworzysz na trzeźwo? Jesteś niesamowity.
Prosze dalej.
Marcowy czy ty to tworzysz na trzeźwo? Różnie bywa... :smile: Akurat mam jeszcze trochę porzeczkowej pastorówki, to się czasem wieczorami wspomagam, ale ten ostatni odcinek spłodziłem w pracy, więc na trzeźwo.
Edit - wielkie dzięki za ilustrowanie mojej opowieści fotkami. Ja sam dokumentacji fotograficznej nie posiadam, więc proszę o więcej!
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!!
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!!
Marcowy wie i wie co z tym fantem zrobić:razz:
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!! przecież nie zdradza;-))
I to nie geo;-))) ja na geo się nawet nie logowałam, ba-nawet nie wchodzę :mrgreen:
No ale samo zdjęcie ze znalezienie kesza nie jest zdradzeniem tego gdzie łon ukryty, zresztą to gdzie ukryty to kto chce to sobie łatwo znajdzie, więc nie ma o co kopii kruszyć i w swoim czasie ja poproszę o zilustrowanie tymi fotkami relacji, bo fajowe;-)))))zdążyłam już zresztą zakosić i powrzucać to tu, to tam;-))))
Puk puk może cd?
Wysiadamy pod kościółkiem, z ulgą rozprostowujemy kości. Słychać przeciągły świst, jaki wydaje osiem par nozdrzy głęboko wciągających krystaliczne powietrze. Niebo jest częściowo zachmurzone, ale słońce wygląda na tyle często, że po powrocie do domu odkryję, że lekko przypaliłem sobie dziób. Ale póki co ruszamy pod wiadome drzewo z wiadomą dziuplą, gdzie odbędzie się bieszczadzki chrzest Kaśki (szczegóły na wiadomym filmie). Wbrew temu, co krzyczą wszyscy obecni, klepię Anioła w pierwszą krzyżową tylko raz i to naprawdę symbolicznie. Słowo! W ślad za Kaśką w lipowe trzewia zagłębia się Wojtek i Kryśka (osobno!), potem â podobno â czynią to także Bertrand i Renatka. Mnie udaje się uniknąć przeczołgania â oprawcy na słowo wierzą, że już zwiedzałem wnętrze lipy.
A zwiedzaliśmy je pospołu z Marcową i Marcówną choćby rok wcześniej, w okolicach Wielkanocy, gdy to wpadliśmy pokłonić się Łopience, grzecznie zostawiając samochód na parkingu w Polankach i taszcząc dziecko do kościółka w nosidełkach. A z liczby mijających nas aut można było wywnioskować, że tylko my wpadliśmy na taki pomysł. Wówczas w drodze powrotnej złapała nas ulewa i na widok ludzi z dzieckiem każdy, naprawdę każdy mijający nas samochód zatrzymywał się, a kierowca pytał, czy nie potrzebujemy podwózki do parkingu. Byli zdziwieni, a niektórzy nawet patrzyli podejrzliwie, gdy grzecznie odmawialiśmy, bo ciepło opatulona Młoda była zachwycona deszczem bębniącym o przezroczysty daszek nad nosidełkami, więc ani myślała się chować.
Teraz nieśpiesznie wchodzę do cerkwi, jak zwykle czując narastającą ekscytację. To miejsce dziwnie działa â przy wejściu spływa na mnie uczucie pełnego spokoju i bezpieczeństwa, ale po plecach biegnie jednocześnie dreszczyk emocji. We wnętrzu świątyni wita jak zwykle Chrystus Bieszczadzki i promienie słońca przebijające się przez witraże. Z ciekawością podchodzę do założonego przez księdza Piotra ewangeliarza, który â z założenia â ma zostać napisany własnoręcznie przez gości kościółka. Teczka z wpisami radośnie puchnie, niestety dorobiła się również paru idiotycznych wpisów. Mrożkowski Lucuś wiecznie żywy, choć nie wystarcza mu już nabazgrane w toalecie: âźPrecz!â i zagląda także do Łopienki. Przykre.
Wychodzimy z cerkwi i ruszamy na spacer, bo pogoda nadal dopisuje. Celem sześcioosobowej ekspedycji jest kapliczka na Hyrczy. Cofamy się kawałek drogą do Polanek i rozpoczynamy wspinaczkę po łagodnym zboczu. Wkrótce jednak droga się kończy i czekają nas chaszcze. Ale nic to, Baśka! Mamy wszak Wojtka1121 i jego GPS, z pieśnią na ustach wbijamy się zatem w gąszcz. Po krótkim chaszczowaniu dochodzimy do ścieżki. Ale tu znów zagwozdka. Wojtek i Bertrand spierają się, czy wyszliśmy przed czy za kapliczką i w którą stronę powinniśmy się udać. Jest tylko jeden sposób rozstrzygnięcia takiego sporu, godny prawdziwych, twardych mężczyzn, więc⌠natychmiast zakładają się o flaszkę. Póki co ufamy GPS-owi i wybieramy opcję Wojtkową. W miarę pokonywania kolejnych metrów twarz Bertranda wydłuża się coraz bardziej â jego wielkie (ale poznańskie) serce wie już, że czeka go kolejny wydatekâŚ
Dochodzimy do kapliczki i rozsiadamy się na schodach na krótki odpoczynek. Drzwi wypaczyły się i nie można ich otworzyć bez ryzyka wyłamania, zatem wnętrze podziwiamy przez wąską szparę. Słońce już wysoko, a ja mam okazję, żeby zjeść pierwszy tego dnia posiłek. Nie czuję już w ogóle porannej niedyspozycji, wniosek jest więc prosty â Bieszczady znów mnie wyleczyły! Po krótkim popasie ruszamy w drogę powrotną. Nieoczekiwanie dla siebie samego wyrywam do przodu i odłączam się od grupy. Zanurzam się w ciszę, zieloność i jak łódka brodzę. Brodzę sam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Idący za mną natknęli się bowiem na ślady misia, które skrzętnie obfotografowali, ja natomiast, idąc kilkadziesiąt metrów z przodu, mógłbym przysiąc, że tych śladów nie widziałem, choć â ze względu na błoto â gapiłem się niemal wyłącznie pod nogi. No ale może misie brunatne polarnych nie ruszają.
Wychodzę z lasu i widzę nowy, znajomy samochód, który zaparkował obok naszych â przyjechał Pastor z Piskalem i Julią. Chwila upływa na pogawędce, podczas której docierają pozostali wędrowcy. Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną, ale w innej konfiguracji osobowo-motoryzacyjnej. Do Ustrzyk Górnych udają się jeszcze Kaśka i Kryśka, więc zapraszam do Srebrnej Strzały, ale dopiero od asfaltu â nie chcę ryzykować kolejnego przytarcia podwoziem na wyboistej drodze, więc do parkingu dziewczyny zwozi Wojtek. Mija mi jeszcze chwila na wyperswadowaniu pasażerkom pomysłu, by rozłożyć w aucie foliowe worki, które mają zapobiec zabłoceniu dywaników. To miłe z ich strony, ale w końcu przyda mi się jakaś pamiątka z Bieszczadów (i przydała się â do dziś ją wożę!). Na parkingu w Polankach Wuka proponuje, by podjechać jeszcze do Kapliczki Szczęśliwych Powrotów, na co wszyscy chętnie przystają. Podjeżdżamy więc kawałek drogą na Terkę i zatrzymujemy się przy urwisku. Robimy krótki rekonesans po najbliższej okolicy, zapalamy świeczkę w wiadomej intencji i późnym popołudniem ruszamy w drogę powrotną.
A wieczoremâŚ
CDN
To parę fotek z tego dnia:smile:
Załącznik 18473Załącznik 18474Załącznik 18475Załącznik 18476Załącznik 18477Załącznik 18478Załącznik 18479Załącznik 18480
A to jeszcze parę dorzucę;)
Załącznik 18481Załącznik 18482Załącznik 18483Załącznik 18485Załącznik 18484
Teczka z wpisami radośnie puchnie, niestety dorobiła się również paru idiotycznych wpisów. Mrożkowski Lucuś wiecznie żywy, choć nie wystarcza mu już nabazgrane w toalecie: âźPrecz!â i zagląda także do Łopienki. Przykre.
Konkretnie opowiadanie "Ostatni husarz" ze zbioru "Słoń".Polecam, bo świetne.
Ps. Bardzom ciekaw jestem cóż takiego wydarzyło się wieczorem...
Wysiadamy pod kościółkiem, z ulgą rozprostowujemy kości. Słychać przeciągły świst, jaki wydaje osiem par nozdrzy głęboko wciągających krystaliczne powietrze. Niebo jest częściowo zachmurzone, ale słońce wygląda na tyle często, że po powrocie do domu odkryję, że lekko przypaliłem sobie dziób. Ale póki co ruszamy pod wiadome drzewo z wiadomą dziuplą, gdzie odbędzie się bieszczadzki chrzest Kaśki (szczegóły na wiadomym filmie). Wbrew temu, co krzyczą wszyscy obecni, klepię Anioła w pierwszą krzyżową tylko raz i to naprawdę symbolicznie. Słowo! W ślad za Kaśką w lipowe trzewia zagłębia się Wojtek i Kryśka (osobno!), potem â podobno â czynią to także Bertrand i Renatka. Mnie udaje się uniknąć przeczołgania â oprawcy na słowo wierzą, że już zwiedzałem wnętrze lipy. Wiem,wiem od kogo najbardziej bolało i zapiekło (zna się tą ojcowską dłoń) hihih;)
A co do wchodzenia Kryski i Wojtka..hmmm
Wyobraźcie sobie jak by to fajnie wyglądało,jak by jednak razem wchodzili:-P
To parę fotek z tego dnia:smile:
Załącznik 18480 na tym zdjęciu wyglądacie prawie jak desant z Afganistanu:razz:
Postanowiłam dorzucić jeszcze kilka fotek,może dzięki temu Marcowego ruszy sumienie,że naród czeka na ciąg dalszy;)
Załącznik 18622Załącznik 18623Załącznik 18624Załącznik 18625Załącznik 18626Załącznik 18627Załącznik 18628Załącznik 18629
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd.
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd. No wiesz ja kobieta jestem,a jak wiadomo kobiety z natury są niecierpliwe;)
parę fotek, resztę niechaj Anieł zapoda bo jej wysłałam :-P
Wam też wyślę, jak już będą wszystkie, na razie jeszcze nie są
parę fotek, resztę niechaj Anieł zapoda bo jej wysłałam :-P
Wam też wyślę, jak już będą wszystkie, na razie jeszcze nie są Tak jest...się robi:twisted:
Ale jako pierwsze wstawię zdjęcia pod tytułem ''krok za WUKĄ":razz:
http://img16.imageshack.us/img16/9500/dsc1419l.jpg
http://img99.imageshack.us/img99/4097/dsc1420z.jpg
http://img687.imageshack.us/img687/5964/dsc1423.jpg
http://img507.imageshack.us/img507/2792/dsc1424a.jpg
http://img411.imageshack.us/img411/9425/dsc1425p.jpg
A teraz jeszcze parę...:razz:
Załącznik 18746Załącznik 18740Załącznik 18741Załącznik 18742Załącznik 18743Załącznik 18744Załącznik 18745Załącznik 18747
Jak Kryśka zrobi resztę,będzie cdn...:)
A narracja stanęła...
Ja przepraszam, ale robo mnie wciągnęło. Jutro siedzę w domu, to dokończę. Słowo :)
A narracja stanęła... Co Ci stanęło??
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd. Marku!
Aniołki na mietłach nie latają. Wierzaj mi. ;)
Co Ci stanęło?? Narracja
Marku!
Aniołki na mietłach nie latają. Wierzaj mi. ;) HA HA HA :twisted:
Oki...To zanim Marcowy weźmie się za narrację:)
To wkleję resztę fotek od Kryśki...(to się nazywa współpraca...ona robi i obrabia,a ja wrzucam):razz:
Załącznik 18789Załącznik 18790Załącznik 18791Załącznik 18792Załącznik 18793Załącznik 18794Załącznik 18795Załącznik 18796Załącznik 18797Załącznik 18798
Po powrocie do Ustrzyk rozwożę towarzystwo do miejsc stałej dyslokacji, czyli Wukę do âźSpanka z Żarełkiemâ, a Kryśkę i Kaśkę do âźBiałegoâ, po czym melduję się âźPod Caryńskąâ. Jestem trochę zmęczony, ale to raczej przyjemnie uczucie â nie wyczerpanie po całodziennej trasie, po którym chce się tylko walnąć na łóżko, ale miłe zmęczenie, które uświadamia, że spędziło się przedpołudnie w fajnym miejscu i towarzystwie, a w perspektywie jest jeszcze cały wieczór pełen atrakcji. Zrzucam zatem zabłocone ciuchy, przyjmuję szybki prysznic i z zapałem biorę się do przygotowywania zestawów Powsimordowych na wieczór, w czym nieocenionej pomocy udziela (też już całkiem zdrów) niezastąpiony Hero. Jadąc w Biesy miałem z duszą na ramieniu, drżąc o przewożone w bagażniku ładne, ale dość kruche kufle. Zdążyłem się już o tym przekonać na własnej skórze, jako że od producenta upominki te przyjeżdżały kurierem dwukrotnie, a pierwszy raz w skorupach. Jednak w Ustrzykach z ulgą stwierdzam, że szkło nie doznało uszczerbku, podobnie jak pozostałe gifty. Zanosimy więc je wszystkie do âźMatragonyâ i â zgodnie z listą nagród â pakujemy w papierowe torby z gustownym logo szwedzkiego koncernu. A po tej wyczerpującej robocie Żywiec się należy, więc przy barze inaugurujemy KIMB-owy wieczór. Wokół trwają przygotowania do wieczoru, radośnie trzaska grill. Schodzą się pierwsi goście, do których należy także Lucyna, z którą ucinamy miłą pogawędkę pod ogródkowym parasolem. Rozprowadzam KIMB-owe smycze (właściwie to takie dłuższe breloczki), które zostały wyprodukowane za superatę z akcji koszulkowej (przy okazji â zdjęcie z nadruku pochodzi z archiwum Kobiety Bieszczadzkiej, dzięki!), a już niedługo Stały Bywalec inauguruje oficjalnie Obrady Główne IX KIMB-u.
Mogę zdradzić, że zasadniczo mam spore doświadczenie w publicznych wystąpieniach â etatowo prowadzę firmowe konferencje i szkolenia. Daję radę nawet wbity w garnitur i otoczony nie zawsze przyjaźnie nastawionymi ludźmi. Ale przysięgam Wam na głowę mojego kota (nie lubię gadaâŚ), że nie ma dla mnie bardziej stresującego zajęcia niż publiczne wystąpienie podczas wręczania Powsimord. Nigdzie język mi się tak plącze, w gardle tak nie zasycha, w głowie nie pojawia się tak niespodziewana pustka⌠Choć przecież strój mam wygodny, a wokół wyłącznie życzliwi znajomi! Ciekawe zjawisko. Nic więc dziwnego, że i tym razem w âźMatragonieâ udaje mi się walnąć parę towarzyskich âźfromażâ i dokonać spektakularnych zapomnień, zanim szczęśliwie dochodzi do uhonorowania wszystkich Powsimord.
No a potem następuje wydarzenie, dzięki któremu ten pobyt w Bieszczadach stał się dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowy. Wasz prezent mnie totalnie zaskoczył i wprowadził w stan, w którym niepotrzebne są żadne środki rozweselające (przez resztę wieczoru piłem z przyzwyczajenia). Jeszcze raz wszystkim P.T. Wykonawcom serdecznie dziękuję. I opowiem niewinne z pozoru zdarzenie sprzed KIMB-u, którego sens dotarł do mnie dopiero po wręczeniu albumu. Otóż jakoś wczesną wiosną chyba przyszła do mnie prywatna wiadomość od jednego z nieznanych mi osobiście użytkowników z dość zaskakującym pytaniem: na jaki adres⌠wysłać zdjęcia do albumu. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc grzecznie odpisałem, że to chyba pomyłka. I dostałem szybką odpowiedź, że faktycznie, pomyłka i zły adres. Jak się podczas KIMB-u okazało, adres był właściwy, tylko listonosz się pośpieszył :)
Ale wróćmy na KIMB. âźPrzyjemny wieczór nam dojrzewaâ, trwają śpiewy, z braku rury tańczy się w parach, gitara krąży z rąk do rąk, nawet mnie udaje się do niej dorwać. Ale włącza mi się program âźpies ogrodnikaâ i zaczynam z coraz większym niepokojem spoglądać na wędrujący po sali album. Miło mi, że mogę się dzielić swoim szczęściem, ale z drugiej strony trochę się boję, że to arcydzieło ucierpi, zostając choćby rozłożone na mokrym stole. Uznając, że wszyscy chętni tom obejrzeli, postanawiam przenieść go w bezpieczne miejsce. I tu pojawia się dylemat â jakie miejsce będzie wystarczająco bezpieczne? Pokój w âźZajeździeâ może spłonąć â wszak impreza nabiera rumieńców â natomiast samochód może zostać skradziony! Byłoby to pewnie pierwsze auto ukradzione w Ustrzykach Górnych, ale⌠licho nie śpi! Ostatecznie decyduję się powierzyć album opiece centralnego zamka Srebrnej Strzały. Decyzja okazuje się słuszna, bo samochód stoi blisko baru, a ja tego wieczoru jeszcze trzykrotnie odbywam kurs między jednym a drugim, by okazać dzieło wszystkim chętnym, którzy wyrastają jak spod ziemi!
Ponieważ nazajutrz planujemy wyjazd wczesnym rankiem, z żalem żegnam się z towarzystwem i wspinam się po schodach do pokoju. Zasypiam natychmiast i mam wrażenie, ze równie natychmiast wstaję. Hero, jak zwykle wróciwszy później, jak zwykle smacznie chrapie. Próbuję go budzić i odbywamy następujący krotochwilny dialog:
- Hej, wstawaj, jest 9.30.
- Brrrrrrrmmmmrrrrrr⌠A o której wyjeżdżamy?
- No zgodnie z planem, o 10.00.
- Hmmmmfffffpsssss⌠A tak na serio?
Schodzę na śniadanie, w barze zderzając się z liczną i hałaśliwą wycieczką. Na szczęście wielonogi stwór skonsumował właśnie śniadanie i właśnie wychodzi. Konsumujemy i my (z Wuką i Hero) szybki posiłek, dokonujemy rozliczenia za nocleg i pakujemy się do Srebrnej Strzały. Na parkingu wita nas Janio, kurczowo przyciskając do piersi plastikową butelkę po pepsi, wypełnioną brązową cieczą. Ale nie jest to cola, o nie! Tak oto dowiadujemy się, kto od paru dni â regularnie, co rano â upijał Jania! O ten niecny proceder był przez pana Leszka posądzony Bogu ducha winny Hero, a sprawcą byłâŚ Cóż, dla dobra trwającego śledztwa nie możemy tego ujawnić.
Ruszamy do domu. Biesy żegnają nas ciężkimi chmurami i deszczem, który towarzyszy nam przez całą drogę do Warszawy. Nie da się jechać szybko, ale opad przegonił do norek wszystkie mundurowe patrole, zatem droga wolna! Wolna nawet w dwóch znaczeniach. Podróż w zacnym towarzystwie upływa jak zwykle w miłej atmosferze. Poziom adrenaliny rośnie nam trochę pod samą Warszawą. Najpierw utykamy prawie na progu domu Hero, a dokładnie na znanym i nielubianym rondzie w Górze Kalwarii, a potem wbijamy się w korek na drodze lubelskiej przed samą Warszawą. Co zrobić, wszyscy wracają z weekendu⌠Ale tylko my musimy dotrzeć na czas na dworzec PKS, by wyprawić Wukę w dalszą drogę do Torunia! Na dworzec wpadamy dosłownie w ostatniej chwili, gdy autobus stoi już na stanowisku z włączonym silnikiem. Cóż za perfekcyjna koordynacja â pokonać 500 km po polskich drogach z dokładnością niemal co do minuty! Żegnamy się wylewnie (niebo ciągle beczy), a ja ruszam na prawy brzeg i po pół godzince zapadam w domowe pielesze.
Do zobaczenia za rok!
PS.1.
Od KIMB-u minął już miesiąc i niektóre szczegóły mi się w pamięci zatarły. Ponadto mam duży problem z zapamiętywaniem liczb (z tego powodu błyskawicznie zakończyła się moja niegdysiejsza kariera analityka), więc jeśli coś w relacji pokręciłem, to proszę mnie poprawić.
PS. 2.
Dziękuję pięknie wszystkim zaangażowanym w akcje: powsimordową, albumową, smyczową i książkowo-komaniecką. Ta ostatnia zaowocowała zebraniem (bodaj) kilkunastu tomów, dzięki szczególnemu udziałowi regimentu trójmiejskiego. Przesyłkę pod wskazany adres dostarczył regiment toruńsko-bydgoski pod wodzą kuriera carskiego Piskala Strogoffa.
PS. 3.
Szczerze mówiąc, ostatnia część opisu peregrynacji czekała tak długo, bo poprzednie (prawie wszystkie) pisałem pokrzepiając się porzeczkową Pastorówką. Ale każda butelka w pewnym momencie się kończy, podobnie jak wena, zatem⌠sami rozumiecie.
PS.4.
Dziękuję wszystkim fotografikom i fotograficzkom za ubarwienie relacji fotkami.
PS.5.
Propozycja pod rozwagę organizatorów na przyszły rok: może zacząć obrady główne jubileuszowego KIMB-u nieco wcześniej niż o 19.30? Osobiście mam duży niedosyt, że nie udało mi się pogadać z wieloma osobami, a jest to jedyny w roku wieczór, gdy to jest możliwe. Podczas części oficjalnej nie bardzo można, a potem duża część kimbowiczów już się zwinęła. Rozumiem, że wcześniej w dzień KIMB-owy wszyscy są gdzieś w górach, ale do 17.30-18 pewnie można wrócić? Co Wy na to?
PS.6.
Dzięki dzięki dzięki! :)
Otóż jakoś wczesną wiosną chyba przyszła do mnie prywatna wiadomość od jednego z nieznanych mi osobiście użytkowników z dość zaskakującym pytaniem, na jaki adres⌠wysłać zdjęcia do albumu. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc grzecznie odpisałem, że to chyba pomyłka. ) O jaaaa...
KTO nas wsypał prawie???
Nick, jaki NICK!!! :twisted::mrgreen:
Album należał Ci się jak nikomu innemu na forum i chyba wszyscy poproszeni z równą radością wsparli pomysł Dertego i Bertranda.
Za Powsimordy
Za pracę moderatora
Za akcję koszulkową
Za Twoją obecność na forum
-dzięki!
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl brytfanna.keep.pl
Słońce jeszcze dobrze nie wzeszło w ów piątkowy mazowiecki poranek, a my, razem z nadobną Wuką i mężnym Hero, mknęliśmy srebrną, małolitrażową strzałą w kierunku południowym. Mknęliśmy - rzec by można - w kierunku gór i chmur, choć jeszcze naonczas niebo zaciągnięte było całkiem symbolicznie. Chmury dały się jednak dostrzec wyłącznie na niebie, bo w naszych sercach świeciło słońce i panowało całkiem wysokie ciśnienie. Ci, co nie byli za kółkiem (czyli - oprócz mnie - wszyscy), też mieli urlop, zatem prowokowali wysokie ciśnienie również w innych organach, przez co postoje zdarzały nam się co jakiś taki krótki czas.
Atmosfera była wakacyjna, beztroska i przyjacielska, a dzięki przywoływanym z pamięci żartom, anegdotom i facecjom pół tysiąca kilometrów zleciało, jak z bicza strzelił (o ile ktoś potrafi napier***ć z bicza przez 10 godzin).
CDN
Wracają smaczki z "Marcowego zemsty po latach", która poruszyłaby obrosły mchem kamień i kazała mu się toczyć na dalekie południowo-wschodnie krańce. Dalej,dalej....!
Man! Dawaj dalej, dalej! :D
Ano,dawaj,dawaj...
Admin nie jest osamotniony wyczekując ciągu dalszego :mrgreen:
Ale się pastwi.
Te paznokcie z wątku obok Go przymurowały.....
No to jedziemy.
Tak naprawdę to prawie nikt nie pije, co nie przeszkadza nam snuć wizje wysiadania - a raczej wypadania załogi - z samochodu w Ustrzykach Górnych. Ponieważ także nikt nie śpiewa, DJ Hero obsługuje urządzenie grające, z którego śpiewają nam Kazik Staszewski, Jarek Nohavica i Siergiej Sznurow. NIE jednocześnie. Zajadamy toruńskie pierniki w białej czekoladzie i nie przeszkadza nam bynajmniej, że biała czekolada nie istnieje.
Zastanawiamy się, jakąż to atrakcję zobaczyć po drodze, bo w KIMB City będziemy wieczorem i nie zdążymy wyjść nawet na krótki spacer. Wynik błyskawicznego plebiscytu jest taki, że żadne z nas nie było w cerkwi w Równi, zatem - będąc już niemal u celu podróży - zatrzymujemy się pod pięknym, drewnianym budynkiem. Mamy sporo szczęścia - drzwi są otwarte, wewnątrz kilka kobiet sprząta, wiec kurtuazyjnie pytamy, czy możemy "tylko na chwilę". Panie sprawiają wrażenie zbyt zaskoczonych i zbyt dobrze wychowanych, by zaprotestować, z czego skwapliwie korzystamy. Ale po wyjściu jesteśmy zgodni - budynek należało podziwiać wyłącznie z zewnątrz. Wnętrze przeszło tyle przemian, że utraciło wszystko, co tylko było do utracenia. U belki stropowej straszą ciężkie żyrandole, na chórze - elektryczne organy...
Ciekawe... Tuż przy cerkwi stoi pozbawiony gałęzi kikut drzewa z bocianim gniazdem na przyciętym wierzchołku. Serca drzewa i cerkwi biły kiedyś w zupełnie innym rytmie. Ale lepsza zmiana rytmu, niż całkowite ustanie akcji.
I znów jedziemy. W Czarnej zahaczamy o Barak i wpadamy w objęcia Krzysztofa. Gospodarz jest z WUKĄ od dawien dawna zaprzyjaźniony, Hero i ja witamy się z Nim w realu po raz pierwszy. Chwilę buszujemy po miłym wnętrzu galerii, po czym żegnamy się, ponownie pakujemy do Srebrnej Strzały i pędzimy po Obwodnicy Bieszczadzkiej.
Docieramy do Ustrzyk. Panowie tradycyjnie mają zaklepane miejsca w "Zajeździe pod Caryńską", więc z trafieniem nie będzie problemu, natomiast WUKA zarezerwowała łóżko po raz pierwszy w tajemniczym "Spanku z Żarełkiem". Nazwa i adres niewiele nam mówią, ale Ustrzyki to nie Vegas - znajdziemy. Na pierwszy ogień idzie osiedle BdPN, ale tu numery domów są odległe od poszukiwanego. Jedziemy zatem do budynków przy strażnicy i... bingo! WUKA wysiada, pełna obaw o komfort, a my - ponieważ wiemy, że we dwóch mamy do dyspozycji pokój trzyosobowy - dzielnie deklarujemy, że w razie potrzeby przygarniemy sierotkę. Odbieramy przyrzeczenie, że za pół godziny nasza towarzyszka podróży dołączy do nas w Zajeździe i w męskim gronie ruszamy do "miejsca stałej dyslokacji".
Zrzucamy graty na pięterku i meldujemy się w barze, gdzie natykamy się na radośnie połączone siły regimentów mazurskiego i toruńskiego. Po czasie jakimś dołączają kolejne zastępy, robi się KIMB-owo, swojsko, wesoło i... coraz bardziej śpiąco, bo wielu dają się we znaki nieprzyzwoicie poranne pobudki, a niektórym nawet nieprzespane noce. Ostatkiem sił umawiamy się na dzień następny - o godzinie 10 rano silna grupa wyruszy na podbój Łopienki i okolic. Się będzie działo...
Dobranoc.
Super...mieliście szczęście,bo jak my byliśmy w Równi pod cerkwią,to niestety była zamknięta. A co do drzewa i gniazda to posiadam zdjęcie z tego miejsca :)
Dawaj dalej...:)
Pewna jesteś?dalej to już my będziemy ha ha ha
No tak:) ale jestem pewna,bo jestem ciekawa cd....:smile:
Ciekawe... Tuż przy cerkwi stoi pozbawiony gałęzi kikut drzewa z bocianim gniazdem na przyciętym wierzchołku. Serca drzewa i cerkwi biły kiedyś w zupełnie innym rytmie. Ale lepsza zmiana rytmu, niż całkowite ustanie akcji.
Voila!
Marcowy, do pisania!!! Odłóż czytanie na długie wieczory!
W piękny sobotni poranek budzę się ok. 5:30. Czas pozostały do wyjścia w większości spędzam â nie da się ukryć â przed lustrem. A raczej nad lustrem, bo jest to lustro wody. Na temat jakości miejscowej karmy powiedziano już sporo, więc nie będę oliwy do ognia (notabene) dolewał, jednak faktem jest, że czuję się podle. Jest to o tyle nie fair, że poprzedniego dnia poszedłem spać raczej wcześnie, a przedtem nie piłem dużo. Rzekłbym nawet â piłem skandalicznie mało. I może to był błąd⌠Mój współtowarzysz wrócił do naszej dziupli znacznie później, nic więc dziwnego, że bladym świtem, o 9:30, zdecydowanie odmawia porzucenia pozycji horyzontalnej. Ja również walczę z przemożną ochotą, by paść w pielesze i normalnie, jak człowiek odchorować. Jednak bardziej od niedyspozycji męczy mnie myśl, że mój pobyt w Bieszczadach potrwa jeszcze jakieś 24 godziny. No i przecież na 10:00 umówiłem się z połączonymi siłami toruńsko-poznańskimi na wyjazd do Łopienki. Jak mógłbym za jednym zamachem zawieść tyle osób? I na dodatek Łopienkę?! Postanawiam więc być wyjątkowo twardym, a nie miętkim.
Twardym, jak Steven, mój KIMB-owy towarzysz sprzed roku, człek proweniencji anglosaskiej, który jechał w Bieszczady pierwszy raz (choć sam twierdził, że zna Bieszczady doskonale, jako że spędził kiedyś dwie noce w hotelu w Sanoku). Ówże Steven przed wyjazdem lekko się przeziębił i był pełen rozterek, czy w tym stanie (postrzeganym przez niego jako coś na kształt bolesnej agonii) w ogóle powinien ruszać się z domu. Ostatecznie zadziałała powtarzana przez mnie mantra: âźBieszczady will heal you!â, którą wysyłałem mu nawet w sms-ach - dał się przekonać i pojechał. I faktycznie â Biesy uzdrowiły chłopa! Po jednym wieczorze w barze "Zajazdu Pod Caryńską" dostał takiego kopa, że notorycznie i na długo znikał nam z oczu podczas wędrówki Bukowym Berdem. Choć uczciwie trzeba przyznać, że reszta ekipy (Zulus, Hero et moi) niespecjalnie go ścigaliśmy, nad to bezproduktywne zajęcie przedkładając podziwianie widoków z pozycji półleżącej, przeplatane okazjonalnym pociąganiem z piersiówki.
Dlaczego zatem Bieszczady AD 2010 nie mają uzdrowić mnie? Nie mam ochoty na śniadanie, ale głos rozsądku podpowiada, że trzeba zabrać coś na drogę. Pakuję do plecaka kanapki, próbując ich nie dotykać, nie patrzeć na nie i â broń Boże! â nie wąchać, po czym zsuwam się po schodach i zaglądam do baru. Towarzystwo jest już w komplecie, choć komplecie nieco zmodyfikowanym: zamiast części regimentu toruńskiego obok Renatki, Wuki i Bertranda w blokach startowych stoją Krysia (primo voto Orsini) i Kasia (secundo voto Darkangel, tertio voto Gargamel). Ponieważ nie mieścimy się wszyscy w bertrandowym karawanie, uruchamiam swój pojazd, porywam Wukę i z kopyta ruszamy. Po drodze â nie do końca wiem, w jakich okolicznościach â dołącza do nas trzecie auto, z Wojtkiem numer 1211 i Wojtkową (numer nieznany). Droga mija spokojnie, nie licząc krótkiego postoju na oddanie pokłonu Biesowi i Czadowi (nie ja jeden mam słaby żołądek, ha!). Na polnej drodze za Polanką podwozie mego nisko zawieszonego bolidu parę razy ociera się o podłoże, za każdym wzbudzając nerwowe drgnięcia pasażerów, do cerkwi dojeżdżamy jednak bez strat w ludziach i sprzęcie.
CDN
Droga mija spokojnie, nie licząc krótkiego postoju na oddanie pokłonu Biesowi i Czadowi (nie ja jeden mam słaby żołądek, ha!). ha ha ha;)
Ha ha ha
skąd nasze auto to zna hahahahahhaa
Marcowy czy ty to tworzysz na trzeźwo? Jesteś niesamowity.
Prosze dalej.
Marcowy czy ty to tworzysz na trzeźwo? Różnie bywa... :smile: Akurat mam jeszcze trochę porzeczkowej pastorówki, to się czasem wieczorami wspomagam, ale ten ostatni odcinek spłodziłem w pracy, więc na trzeźwo.
Edit - wielkie dzięki za ilustrowanie mojej opowieści fotkami. Ja sam dokumentacji fotograficznej nie posiadam, więc proszę o więcej!
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!!
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!!
Marcowy wie i wie co z tym fantem zrobić:razz:
Wyprzedzasz fakty.I nie zdradzaj miejsc, gdzie są geocache!!! przecież nie zdradza;-))
I to nie geo;-))) ja na geo się nawet nie logowałam, ba-nawet nie wchodzę :mrgreen:
No ale samo zdjęcie ze znalezienie kesza nie jest zdradzeniem tego gdzie łon ukryty, zresztą to gdzie ukryty to kto chce to sobie łatwo znajdzie, więc nie ma o co kopii kruszyć i w swoim czasie ja poproszę o zilustrowanie tymi fotkami relacji, bo fajowe;-)))))zdążyłam już zresztą zakosić i powrzucać to tu, to tam;-))))
Puk puk może cd?
Wysiadamy pod kościółkiem, z ulgą rozprostowujemy kości. Słychać przeciągły świst, jaki wydaje osiem par nozdrzy głęboko wciągających krystaliczne powietrze. Niebo jest częściowo zachmurzone, ale słońce wygląda na tyle często, że po powrocie do domu odkryję, że lekko przypaliłem sobie dziób. Ale póki co ruszamy pod wiadome drzewo z wiadomą dziuplą, gdzie odbędzie się bieszczadzki chrzest Kaśki (szczegóły na wiadomym filmie). Wbrew temu, co krzyczą wszyscy obecni, klepię Anioła w pierwszą krzyżową tylko raz i to naprawdę symbolicznie. Słowo! W ślad za Kaśką w lipowe trzewia zagłębia się Wojtek i Kryśka (osobno!), potem â podobno â czynią to także Bertrand i Renatka. Mnie udaje się uniknąć przeczołgania â oprawcy na słowo wierzą, że już zwiedzałem wnętrze lipy.
A zwiedzaliśmy je pospołu z Marcową i Marcówną choćby rok wcześniej, w okolicach Wielkanocy, gdy to wpadliśmy pokłonić się Łopience, grzecznie zostawiając samochód na parkingu w Polankach i taszcząc dziecko do kościółka w nosidełkach. A z liczby mijających nas aut można było wywnioskować, że tylko my wpadliśmy na taki pomysł. Wówczas w drodze powrotnej złapała nas ulewa i na widok ludzi z dzieckiem każdy, naprawdę każdy mijający nas samochód zatrzymywał się, a kierowca pytał, czy nie potrzebujemy podwózki do parkingu. Byli zdziwieni, a niektórzy nawet patrzyli podejrzliwie, gdy grzecznie odmawialiśmy, bo ciepło opatulona Młoda była zachwycona deszczem bębniącym o przezroczysty daszek nad nosidełkami, więc ani myślała się chować.
Teraz nieśpiesznie wchodzę do cerkwi, jak zwykle czując narastającą ekscytację. To miejsce dziwnie działa â przy wejściu spływa na mnie uczucie pełnego spokoju i bezpieczeństwa, ale po plecach biegnie jednocześnie dreszczyk emocji. We wnętrzu świątyni wita jak zwykle Chrystus Bieszczadzki i promienie słońca przebijające się przez witraże. Z ciekawością podchodzę do założonego przez księdza Piotra ewangeliarza, który â z założenia â ma zostać napisany własnoręcznie przez gości kościółka. Teczka z wpisami radośnie puchnie, niestety dorobiła się również paru idiotycznych wpisów. Mrożkowski Lucuś wiecznie żywy, choć nie wystarcza mu już nabazgrane w toalecie: âźPrecz!â i zagląda także do Łopienki. Przykre.
Wychodzimy z cerkwi i ruszamy na spacer, bo pogoda nadal dopisuje. Celem sześcioosobowej ekspedycji jest kapliczka na Hyrczy. Cofamy się kawałek drogą do Polanek i rozpoczynamy wspinaczkę po łagodnym zboczu. Wkrótce jednak droga się kończy i czekają nas chaszcze. Ale nic to, Baśka! Mamy wszak Wojtka1121 i jego GPS, z pieśnią na ustach wbijamy się zatem w gąszcz. Po krótkim chaszczowaniu dochodzimy do ścieżki. Ale tu znów zagwozdka. Wojtek i Bertrand spierają się, czy wyszliśmy przed czy za kapliczką i w którą stronę powinniśmy się udać. Jest tylko jeden sposób rozstrzygnięcia takiego sporu, godny prawdziwych, twardych mężczyzn, więc⌠natychmiast zakładają się o flaszkę. Póki co ufamy GPS-owi i wybieramy opcję Wojtkową. W miarę pokonywania kolejnych metrów twarz Bertranda wydłuża się coraz bardziej â jego wielkie (ale poznańskie) serce wie już, że czeka go kolejny wydatekâŚ
Dochodzimy do kapliczki i rozsiadamy się na schodach na krótki odpoczynek. Drzwi wypaczyły się i nie można ich otworzyć bez ryzyka wyłamania, zatem wnętrze podziwiamy przez wąską szparę. Słońce już wysoko, a ja mam okazję, żeby zjeść pierwszy tego dnia posiłek. Nie czuję już w ogóle porannej niedyspozycji, wniosek jest więc prosty â Bieszczady znów mnie wyleczyły! Po krótkim popasie ruszamy w drogę powrotną. Nieoczekiwanie dla siebie samego wyrywam do przodu i odłączam się od grupy. Zanurzam się w ciszę, zieloność i jak łódka brodzę. Brodzę sam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Idący za mną natknęli się bowiem na ślady misia, które skrzętnie obfotografowali, ja natomiast, idąc kilkadziesiąt metrów z przodu, mógłbym przysiąc, że tych śladów nie widziałem, choć â ze względu na błoto â gapiłem się niemal wyłącznie pod nogi. No ale może misie brunatne polarnych nie ruszają.
Wychodzę z lasu i widzę nowy, znajomy samochód, który zaparkował obok naszych â przyjechał Pastor z Piskalem i Julią. Chwila upływa na pogawędce, podczas której docierają pozostali wędrowcy. Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę powrotną, ale w innej konfiguracji osobowo-motoryzacyjnej. Do Ustrzyk Górnych udają się jeszcze Kaśka i Kryśka, więc zapraszam do Srebrnej Strzały, ale dopiero od asfaltu â nie chcę ryzykować kolejnego przytarcia podwoziem na wyboistej drodze, więc do parkingu dziewczyny zwozi Wojtek. Mija mi jeszcze chwila na wyperswadowaniu pasażerkom pomysłu, by rozłożyć w aucie foliowe worki, które mają zapobiec zabłoceniu dywaników. To miłe z ich strony, ale w końcu przyda mi się jakaś pamiątka z Bieszczadów (i przydała się â do dziś ją wożę!). Na parkingu w Polankach Wuka proponuje, by podjechać jeszcze do Kapliczki Szczęśliwych Powrotów, na co wszyscy chętnie przystają. Podjeżdżamy więc kawałek drogą na Terkę i zatrzymujemy się przy urwisku. Robimy krótki rekonesans po najbliższej okolicy, zapalamy świeczkę w wiadomej intencji i późnym popołudniem ruszamy w drogę powrotną.
A wieczoremâŚ
CDN
To parę fotek z tego dnia:smile:
Załącznik 18473Załącznik 18474Załącznik 18475Załącznik 18476Załącznik 18477Załącznik 18478Załącznik 18479Załącznik 18480
A to jeszcze parę dorzucę;)
Załącznik 18481Załącznik 18482Załącznik 18483Załącznik 18485Załącznik 18484
Teczka z wpisami radośnie puchnie, niestety dorobiła się również paru idiotycznych wpisów. Mrożkowski Lucuś wiecznie żywy, choć nie wystarcza mu już nabazgrane w toalecie: âźPrecz!â i zagląda także do Łopienki. Przykre.
Konkretnie opowiadanie "Ostatni husarz" ze zbioru "Słoń".Polecam, bo świetne.
Ps. Bardzom ciekaw jestem cóż takiego wydarzyło się wieczorem...
Wysiadamy pod kościółkiem, z ulgą rozprostowujemy kości. Słychać przeciągły świst, jaki wydaje osiem par nozdrzy głęboko wciągających krystaliczne powietrze. Niebo jest częściowo zachmurzone, ale słońce wygląda na tyle często, że po powrocie do domu odkryję, że lekko przypaliłem sobie dziób. Ale póki co ruszamy pod wiadome drzewo z wiadomą dziuplą, gdzie odbędzie się bieszczadzki chrzest Kaśki (szczegóły na wiadomym filmie). Wbrew temu, co krzyczą wszyscy obecni, klepię Anioła w pierwszą krzyżową tylko raz i to naprawdę symbolicznie. Słowo! W ślad za Kaśką w lipowe trzewia zagłębia się Wojtek i Kryśka (osobno!), potem â podobno â czynią to także Bertrand i Renatka. Mnie udaje się uniknąć przeczołgania â oprawcy na słowo wierzą, że już zwiedzałem wnętrze lipy. Wiem,wiem od kogo najbardziej bolało i zapiekło (zna się tą ojcowską dłoń) hihih;)
A co do wchodzenia Kryski i Wojtka..hmmm
Wyobraźcie sobie jak by to fajnie wyglądało,jak by jednak razem wchodzili:-P
To parę fotek z tego dnia:smile:
Załącznik 18480 na tym zdjęciu wyglądacie prawie jak desant z Afganistanu:razz:
Postanowiłam dorzucić jeszcze kilka fotek,może dzięki temu Marcowego ruszy sumienie,że naród czeka na ciąg dalszy;)
Załącznik 18622Załącznik 18623Załącznik 18624Załącznik 18625Załącznik 18626Załącznik 18627Załącznik 18628Załącznik 18629
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd.
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd. No wiesz ja kobieta jestem,a jak wiadomo kobiety z natury są niecierpliwe;)
parę fotek, resztę niechaj Anieł zapoda bo jej wysłałam :-P
Wam też wyślę, jak już będą wszystkie, na razie jeszcze nie są
parę fotek, resztę niechaj Anieł zapoda bo jej wysłałam :-P
Wam też wyślę, jak już będą wszystkie, na razie jeszcze nie są Tak jest...się robi:twisted:
Ale jako pierwsze wstawię zdjęcia pod tytułem ''krok za WUKĄ":razz:
http://img16.imageshack.us/img16/9500/dsc1419l.jpg
http://img99.imageshack.us/img99/4097/dsc1420z.jpg
http://img687.imageshack.us/img687/5964/dsc1423.jpg
http://img507.imageshack.us/img507/2792/dsc1424a.jpg
http://img411.imageshack.us/img411/9425/dsc1425p.jpg
A teraz jeszcze parę...:razz:
Załącznik 18746Załącznik 18740Załącznik 18741Załącznik 18742Załącznik 18743Załącznik 18744Załącznik 18745Załącznik 18747
Jak Kryśka zrobi resztę,będzie cdn...:)
A narracja stanęła...
Ja przepraszam, ale robo mnie wciągnęło. Jutro siedzę w domu, to dokończę. Słowo :)
A narracja stanęła... Co Ci stanęło??
Aniołku ale jesteś niecierpliwa. Daj Marcowemu trochę oddechu. A poza tym ileż przyjemności jest w oczekiwaniu na cd. Marku!
Aniołki na mietłach nie latają. Wierzaj mi. ;)
Co Ci stanęło?? Narracja
Marku!
Aniołki na mietłach nie latają. Wierzaj mi. ;) HA HA HA :twisted:
Oki...To zanim Marcowy weźmie się za narrację:)
To wkleję resztę fotek od Kryśki...(to się nazywa współpraca...ona robi i obrabia,a ja wrzucam):razz:
Załącznik 18789Załącznik 18790Załącznik 18791Załącznik 18792Załącznik 18793Załącznik 18794Załącznik 18795Załącznik 18796Załącznik 18797Załącznik 18798
Po powrocie do Ustrzyk rozwożę towarzystwo do miejsc stałej dyslokacji, czyli Wukę do âźSpanka z Żarełkiemâ, a Kryśkę i Kaśkę do âźBiałegoâ, po czym melduję się âźPod Caryńskąâ. Jestem trochę zmęczony, ale to raczej przyjemnie uczucie â nie wyczerpanie po całodziennej trasie, po którym chce się tylko walnąć na łóżko, ale miłe zmęczenie, które uświadamia, że spędziło się przedpołudnie w fajnym miejscu i towarzystwie, a w perspektywie jest jeszcze cały wieczór pełen atrakcji. Zrzucam zatem zabłocone ciuchy, przyjmuję szybki prysznic i z zapałem biorę się do przygotowywania zestawów Powsimordowych na wieczór, w czym nieocenionej pomocy udziela (też już całkiem zdrów) niezastąpiony Hero. Jadąc w Biesy miałem z duszą na ramieniu, drżąc o przewożone w bagażniku ładne, ale dość kruche kufle. Zdążyłem się już o tym przekonać na własnej skórze, jako że od producenta upominki te przyjeżdżały kurierem dwukrotnie, a pierwszy raz w skorupach. Jednak w Ustrzykach z ulgą stwierdzam, że szkło nie doznało uszczerbku, podobnie jak pozostałe gifty. Zanosimy więc je wszystkie do âźMatragonyâ i â zgodnie z listą nagród â pakujemy w papierowe torby z gustownym logo szwedzkiego koncernu. A po tej wyczerpującej robocie Żywiec się należy, więc przy barze inaugurujemy KIMB-owy wieczór. Wokół trwają przygotowania do wieczoru, radośnie trzaska grill. Schodzą się pierwsi goście, do których należy także Lucyna, z którą ucinamy miłą pogawędkę pod ogródkowym parasolem. Rozprowadzam KIMB-owe smycze (właściwie to takie dłuższe breloczki), które zostały wyprodukowane za superatę z akcji koszulkowej (przy okazji â zdjęcie z nadruku pochodzi z archiwum Kobiety Bieszczadzkiej, dzięki!), a już niedługo Stały Bywalec inauguruje oficjalnie Obrady Główne IX KIMB-u.
Mogę zdradzić, że zasadniczo mam spore doświadczenie w publicznych wystąpieniach â etatowo prowadzę firmowe konferencje i szkolenia. Daję radę nawet wbity w garnitur i otoczony nie zawsze przyjaźnie nastawionymi ludźmi. Ale przysięgam Wam na głowę mojego kota (nie lubię gadaâŚ), że nie ma dla mnie bardziej stresującego zajęcia niż publiczne wystąpienie podczas wręczania Powsimord. Nigdzie język mi się tak plącze, w gardle tak nie zasycha, w głowie nie pojawia się tak niespodziewana pustka⌠Choć przecież strój mam wygodny, a wokół wyłącznie życzliwi znajomi! Ciekawe zjawisko. Nic więc dziwnego, że i tym razem w âźMatragonieâ udaje mi się walnąć parę towarzyskich âźfromażâ i dokonać spektakularnych zapomnień, zanim szczęśliwie dochodzi do uhonorowania wszystkich Powsimord.
No a potem następuje wydarzenie, dzięki któremu ten pobyt w Bieszczadach stał się dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowy. Wasz prezent mnie totalnie zaskoczył i wprowadził w stan, w którym niepotrzebne są żadne środki rozweselające (przez resztę wieczoru piłem z przyzwyczajenia). Jeszcze raz wszystkim P.T. Wykonawcom serdecznie dziękuję. I opowiem niewinne z pozoru zdarzenie sprzed KIMB-u, którego sens dotarł do mnie dopiero po wręczeniu albumu. Otóż jakoś wczesną wiosną chyba przyszła do mnie prywatna wiadomość od jednego z nieznanych mi osobiście użytkowników z dość zaskakującym pytaniem: na jaki adres⌠wysłać zdjęcia do albumu. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc grzecznie odpisałem, że to chyba pomyłka. I dostałem szybką odpowiedź, że faktycznie, pomyłka i zły adres. Jak się podczas KIMB-u okazało, adres był właściwy, tylko listonosz się pośpieszył :)
Ale wróćmy na KIMB. âźPrzyjemny wieczór nam dojrzewaâ, trwają śpiewy, z braku rury tańczy się w parach, gitara krąży z rąk do rąk, nawet mnie udaje się do niej dorwać. Ale włącza mi się program âźpies ogrodnikaâ i zaczynam z coraz większym niepokojem spoglądać na wędrujący po sali album. Miło mi, że mogę się dzielić swoim szczęściem, ale z drugiej strony trochę się boję, że to arcydzieło ucierpi, zostając choćby rozłożone na mokrym stole. Uznając, że wszyscy chętni tom obejrzeli, postanawiam przenieść go w bezpieczne miejsce. I tu pojawia się dylemat â jakie miejsce będzie wystarczająco bezpieczne? Pokój w âźZajeździeâ może spłonąć â wszak impreza nabiera rumieńców â natomiast samochód może zostać skradziony! Byłoby to pewnie pierwsze auto ukradzione w Ustrzykach Górnych, ale⌠licho nie śpi! Ostatecznie decyduję się powierzyć album opiece centralnego zamka Srebrnej Strzały. Decyzja okazuje się słuszna, bo samochód stoi blisko baru, a ja tego wieczoru jeszcze trzykrotnie odbywam kurs między jednym a drugim, by okazać dzieło wszystkim chętnym, którzy wyrastają jak spod ziemi!
Ponieważ nazajutrz planujemy wyjazd wczesnym rankiem, z żalem żegnam się z towarzystwem i wspinam się po schodach do pokoju. Zasypiam natychmiast i mam wrażenie, ze równie natychmiast wstaję. Hero, jak zwykle wróciwszy później, jak zwykle smacznie chrapie. Próbuję go budzić i odbywamy następujący krotochwilny dialog:
- Hej, wstawaj, jest 9.30.
- Brrrrrrrmmmmrrrrrr⌠A o której wyjeżdżamy?
- No zgodnie z planem, o 10.00.
- Hmmmmfffffpsssss⌠A tak na serio?
Schodzę na śniadanie, w barze zderzając się z liczną i hałaśliwą wycieczką. Na szczęście wielonogi stwór skonsumował właśnie śniadanie i właśnie wychodzi. Konsumujemy i my (z Wuką i Hero) szybki posiłek, dokonujemy rozliczenia za nocleg i pakujemy się do Srebrnej Strzały. Na parkingu wita nas Janio, kurczowo przyciskając do piersi plastikową butelkę po pepsi, wypełnioną brązową cieczą. Ale nie jest to cola, o nie! Tak oto dowiadujemy się, kto od paru dni â regularnie, co rano â upijał Jania! O ten niecny proceder był przez pana Leszka posądzony Bogu ducha winny Hero, a sprawcą byłâŚ Cóż, dla dobra trwającego śledztwa nie możemy tego ujawnić.
Ruszamy do domu. Biesy żegnają nas ciężkimi chmurami i deszczem, który towarzyszy nam przez całą drogę do Warszawy. Nie da się jechać szybko, ale opad przegonił do norek wszystkie mundurowe patrole, zatem droga wolna! Wolna nawet w dwóch znaczeniach. Podróż w zacnym towarzystwie upływa jak zwykle w miłej atmosferze. Poziom adrenaliny rośnie nam trochę pod samą Warszawą. Najpierw utykamy prawie na progu domu Hero, a dokładnie na znanym i nielubianym rondzie w Górze Kalwarii, a potem wbijamy się w korek na drodze lubelskiej przed samą Warszawą. Co zrobić, wszyscy wracają z weekendu⌠Ale tylko my musimy dotrzeć na czas na dworzec PKS, by wyprawić Wukę w dalszą drogę do Torunia! Na dworzec wpadamy dosłownie w ostatniej chwili, gdy autobus stoi już na stanowisku z włączonym silnikiem. Cóż za perfekcyjna koordynacja â pokonać 500 km po polskich drogach z dokładnością niemal co do minuty! Żegnamy się wylewnie (niebo ciągle beczy), a ja ruszam na prawy brzeg i po pół godzince zapadam w domowe pielesze.
Do zobaczenia za rok!
PS.1.
Od KIMB-u minął już miesiąc i niektóre szczegóły mi się w pamięci zatarły. Ponadto mam duży problem z zapamiętywaniem liczb (z tego powodu błyskawicznie zakończyła się moja niegdysiejsza kariera analityka), więc jeśli coś w relacji pokręciłem, to proszę mnie poprawić.
PS. 2.
Dziękuję pięknie wszystkim zaangażowanym w akcje: powsimordową, albumową, smyczową i książkowo-komaniecką. Ta ostatnia zaowocowała zebraniem (bodaj) kilkunastu tomów, dzięki szczególnemu udziałowi regimentu trójmiejskiego. Przesyłkę pod wskazany adres dostarczył regiment toruńsko-bydgoski pod wodzą kuriera carskiego Piskala Strogoffa.
PS. 3.
Szczerze mówiąc, ostatnia część opisu peregrynacji czekała tak długo, bo poprzednie (prawie wszystkie) pisałem pokrzepiając się porzeczkową Pastorówką. Ale każda butelka w pewnym momencie się kończy, podobnie jak wena, zatem⌠sami rozumiecie.
PS.4.
Dziękuję wszystkim fotografikom i fotograficzkom za ubarwienie relacji fotkami.
PS.5.
Propozycja pod rozwagę organizatorów na przyszły rok: może zacząć obrady główne jubileuszowego KIMB-u nieco wcześniej niż o 19.30? Osobiście mam duży niedosyt, że nie udało mi się pogadać z wieloma osobami, a jest to jedyny w roku wieczór, gdy to jest możliwe. Podczas części oficjalnej nie bardzo można, a potem duża część kimbowiczów już się zwinęła. Rozumiem, że wcześniej w dzień KIMB-owy wszyscy są gdzieś w górach, ale do 17.30-18 pewnie można wrócić? Co Wy na to?
PS.6.
Dzięki dzięki dzięki! :)
Otóż jakoś wczesną wiosną chyba przyszła do mnie prywatna wiadomość od jednego z nieznanych mi osobiście użytkowników z dość zaskakującym pytaniem, na jaki adres⌠wysłać zdjęcia do albumu. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, więc grzecznie odpisałem, że to chyba pomyłka. ) O jaaaa...
KTO nas wsypał prawie???
Nick, jaki NICK!!! :twisted::mrgreen:
Album należał Ci się jak nikomu innemu na forum i chyba wszyscy poproszeni z równą radością wsparli pomysł Dertego i Bertranda.
Za Powsimordy
Za pracę moderatora
Za akcję koszulkową
Za Twoją obecność na forum
-dzięki!