ďťż

Z pamiętnika niedzielnego turysty

bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...

Wątek ten jest kontynuacją wątku "Polemika o wędrówce w pojedynkę" - http://forum.bieszczady.info.pl/show...pojedynk%C4%99 , jednakże postanowiłam ową polemikę rozdzielić na bieszczadzką i pozabieszczadzką, by pasowały do odpowiednich działów tematycznych.

Całość można przeczytać też tutaj: http://wadera55.republika.pl/ania.html


Czarnorzecko - Strzyżowski Park Krajobrazowy
24/25 maja 2014

http://wadera55.republika.pl/czarnor...rnorzecko.html

Z pamiętnika niedzielnego turysty - skąd takie określenie? Mianowicie często w niedzielę można spotkać mnie w górach, więc jakżeby można określić mnie inaczej, jak zwyczajnie niedzielnym turystą? Propaguję wymierający już rodzaj pieszej turystyki plecakowo - namiotowej. Często nieodłącznym akcesorium moich wędrówek jest 27-letni namiot, który dostałam od kolegi, Wojtka P., wspaniałego podróżnika.

Relacja ta będzie różniła się od poprzednich tym, że jest pisana na bieżąco podczas wędrówki. Nigdzie mi się nie śpieszy, nastawiona jestem nie na pokonywanie kilometrów, lecz na odpoczynek na łonie przyrody. Nie tak ważnym znów jest miejsce noclegu, ponieważ taszczę namiot. Jednakże wstępnie wyznaczyłam miejsce noclegowe, 14 km w poziomie stąd.

Dokładnie tydzień temu uczyłam się poprawnie wymawiać jakże trudną w artykulacji nazwę Czarnorzecko - Strzyżowskiego Parku Krajobrazowego. Przejeżdżając obok, zachwyciłam się nim i już wtedy wiedziałam, gdzie poniosą mnie nogi na kolejny weekend.

Autobusem dojechałam do Wiśniowej. Podążyłam miedzą przez łąki i pola w kierunku Wisłoka. Zapach wsi, zapach siana wypełnił do reszty moje nozdrza. Rozpoczęłam wędrówkę do przeszłości. Przypomniały mi się dziecięce lata, gdy pracowaliśmy w polu. Przypomniała mi się stara działka, na której mieliśmy warzywa, maliny, agrest. Nowa działka nie pachnie tak, jak poprzednia. Przeszłam przez uroczo huśtający się na wszystkie strony most.

Załącznik 34588 Załącznik 34589

Weszłam do lasu. Wilgotna ziemia i wysoka temperatura sprawiły, że zapach ziemi był bardzo intensywny. Takiego zapachu nigdy nie czułam w Bieszczadach. To był zapach mojego domu rozumianego w szerokim pojęciu. To był zapach Isp, łąki położonej nad Sanem, gdzie pomagaliśmy starszej ciotce w polu i zawsze mawialiśmy, że jedziemy "na Ispy". To był też zapach Puszczy Sandomierskiej, do której jeździłam z ojcem na jagody i grzyby.

Załącznik 34590

Jest tu pełno muszek i komarów, dokładnie tak, jak nad Sanem, nad moim Sanem. Idzie się całkiem przyjemnie. Na Piaskowej Górze wychodnie skałek, na które się wdrapuję. Sesja zdjęciowa z kapelusikiem, który odtąd będę zabierać na wędrówki.

Załącznik 34591 Załącznik 34593 Załącznik 34592 Załącznik 34594 Załącznik 34595 Załącznik 34596

Zobaczyłam niewielkie drzewo, na które miałam nieodpartą chęć wdrapania się. Tak to już jest, że łatwo się wchodzi, problem tkwi w tym, jak zeń zejść. Doszłam do drogi leśnej. Od tej pory czasem spoglądam na mapę, bo wydaje mi się, że gubię szlak. Okazuje się, że go wcale nie gubię, tylko oznakowanie jest rzadsze. Doszłam do otwartej ambony bez okien - dziwna, nie mam pojęcia co stąd można by obserwować, ponieważ z każdej strony jest gęsty las. W środku puszki po napojach. Trzykrotnie natknęłam się na intensywny, brzydki zapach, pewnie zwierząt ale nic nie słychać. Ślady saren. Chciałabym spotkać dziki.

Załącznik 34597
fajne ! ...i dzięki za fotkę w kapelusiku !
Siedzę teraz na szczycie 490. Niedaleko słyszę dwie ścinki.

Niech to piorun trzaśnie! Zgubiłam szlak ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że schodzę do wsi! Wolałabym sobie jeszcze pochasać górkami! Nie podobała mi się ta ścieżka, nie ze względu na brak kresek na drzewach ale jest za bardzo cywilizowana. To wszystko przez rowerzystów! Minęłam jednych a za chwilę drugich w przeciwnym kierunku. Zajęli moją uwagę pozwalając, bym odpuściła sobie trzymanie się wyznaczonego kierunku. Pozostaje mi teraz albo wracać się sporo pod górę do szlaku lub rozpocząć chaszczowanko, jednak wtedy musiałabym zejść do jaru i wdrapać się na grzbiet, który widzę po lewej. Sporo musiałam odbić...

Kolega Bartek pyta, czy nie gorąco mi, bo w mieście straszny upał. Nie jest źle, dobrze, że wybrałam się do lasu. Wybieram zabawę - idę w jar, choć w zasadzie nie mam pewności, czy tamte pagórki to te, którymi miałam iść. Jednak właściwie dużego pola do popisu tu nie ma, więc powinno być dobrze.

Kurde, przedarłam się przez drzewa i gdy tak patrzę na stromy jar i grzbiet, jakim powinnam iść, to myślę, że zdrowo by mnie powaliło, gdybym miałam doń schodzić i wchodzić od nowa! Jakaś paranoja! Przecież to są pagórki a w tym miejscu czuję się, jakbym była w górach. Wracam do rozwidlenia.

Po 15 minutach doszłam do szlaku i zgłupiałam. Nie było rzadnych rozwidleń, więc to oznacza, że dobrze szłam? A te pagórki po lewej to niby co? Minęłam kolajnych rowerzystów.

Gdy przeglądałam mapę, jeden do mnie zagadnął. Wytłumaczył mi, że właśnie minutę stąd było mało widoczne rozwidlenie ale szlak tam jest ukryty. Oznacza to, że wszystko zaczęło mi się zgadzać! Jest tak, jak myślałam na początku!

Wyszłam na szlak. Zgubiłam go faktycznie tam, gdzie byli pierwsi rowerzyści a rozwidlenie jest takie, że go praktycznie nie widać. Dobrze obstawiałam też, że jest to góra Czarnówka. Idę znów bardzo przyjemną ścieżką leśną, zamiast tą cywilizowaną autostradą dla rowerzystów. Przynajmniej było ciekawie. Spojrzałam na grzbiet po prawej, jakim pół godziny temu szłam. Wydawał mi się on daleko. Jako, że na zdjęciu grzbiet jest słabo widoczny, wspomogłam się niezastąpionym programem - Paint. Strzałka wskazuje miejsce, gdzie omyłkowo byłam.

Załącznik 34598

Zobaczyłam małą sarenkę. Spała 3 metry ode mnie. Ujrzałam ją, gdy się zerwała gwałtownie, co mnie dosyć mocno przestraszyło. Jest tu ładnie i miło. Dobrze, że nie zeszłam wtedy do wsi.

Idąc, zauważyłam, że szlak niespodziewanie odbił od ścieżki w krzaki. Podążyłam więc za nim. Nagle ujrzałam chabry, wiele chabrów. Pomyślałam od razu, że chabry niegdyś sadzono w miejscu kapliczek, cmentarzy ale tu w lesie nie widziałam żadnego cmentarza. Nagle wśród krzaków ujrzałam grób. Był sporo przysłonięty, obrośnięty dookoła. Bardzo mnie poruszył, tak samo, jak obecność tych pięknych kwiatów. 1942 rok, policja niemiecka i ukraińska dokonała tu strasznych mordów. Wymienione zostały nazwiska zabitych. Postanowiłam trochę wyplewić miejsce nagrobku. Wśród zarośli znalazłam wiele wieńców i zniczy, co świadczy o pamięci mieszkańców. Gdy skończyłam, poczułam kroplę na dłoni. Najpierw jedną, za chwilę wiele. Zerwał się niemalże dwuminutowy, letni deszcz. Niesamowita chwila metafizyki.

Załącznik 34599 Załącznik 34600


Schodząc powoli ku wsi, zobaczyłam stary cmentarz. Będąc w trakcie lektury "Brusno, (nie)istnienie w kamieniu" od tej pory inaczej patrzę na nagrobki. Kilka nagrobków pisanych cyrylicą. Jeden wręcz idealnie wpisuje się w schemat bruśnieńskich kamieniarzy - cokół w formie golgoty, krzyż kamienny na kształt drzewa, na którym splątane są liście i inskrypcja w kształcie zwoju papieru. Zaczęło mocno grzmieć.

Załącznik 34603 Załącznik 34604 Załącznik 34605 Załącznik 34606 Załącznik 34607 Załącznik 34608 Załącznik 34609 Załącznik 34610 Załącznik 34611
Spośród drzew wyłoniła się nieśmiało piękna kopuła cerkwi. Podążyłam więc w jej kierunku.

Załącznik 34612 Załącznik 34613

Trafiłam akurat na moment, gdy cerkiew była sprzątana, zatem mogłam wejść do środka. Urzekły mnie piękne polichromia na suficie i nad prezbiterium. Ikonostas też dosyć ciekawy, ułożony na kształt półokręgów. Nad diakońskimi wrotami po prawej św. Paraksewa, po lewej oczywiście św. Mikołaj. Cerkiew jest orientowana, zbudowana na kształt krzyża. Murowana cerkiew zrobiła na mnie wrażenie!

Załącznik 34614 Załącznik 34615 Załącznik 34616 Załącznik 34617 Załącznik 34618 Załącznik 34619 Załącznik 34620
...wnętrze imponujące... to chyba R.....k ....jak jadę w Bieszczady, to zawsze gdzieś tam zbaczam z trasy... mniej, lub więcej, ale rzadko mam okazję zrobienia zdjęć wnętrz...
Będąc jeszcze w środku znów usłyszałam mocne grzmienie. "Nie ma na co czekać! Jeszcze kawałek drogi przede mną, trzeba przejść całą wieś, wejść do lasu i rozbić namiot zanim zacznie padać", pomyślałam. Grzmiało i grzmiało, mimo, że niebo nad wsią było piękne a chmur niewiele. Grzmiało gdzieś za górami. Gdy wyszłam z cerkwi, usłyszałam potok górski. Miałam nieodpartą chęć umycia się w nim, jednak grzmoty oddalały moje pragnienia. Po kilkudziesięciu metrach znów go usłyszałam. Zaryzykowałam. Schodząc przez zarośla, uniosłam ręce do góry, zaplótłszy je z tyłu głowy, jak to robią rewidowani przez policję. Taka postawa miała uchronić mnie częściowo od pokrzyw. Zeszłam do strumyka. Myjąc się pokrzywa połaskotała mnie po jednym boczku, za chwilę po drugim. Poczułam się bosko.

We wsi zauważyłam wiele pięknych widoków. Nie spodziewałam się, że zastanę tu taką piękną wioskę.

Załącznik 34622 Załącznik 34623 Załącznik 34624 Załącznik 34625

Rozglądałam się na wszystkie strony, próbując utrwalić te sielskie widoki.

Załącznik 34626 Załącznik 34627

Patrzcie jak tu pięknie!

Załącznik 34628

Zaczęłam bawić się w fotografowanie siebie za pomocą cienia, słońce chyliło się ku zachodowi. Udałam się na leniwe łąki, skąd ciągnął się szlak do lasu.

Załącznik 34629 Załącznik 34630
Oto ostatnie zdjęcie Jimi przed wejściem do lasu.

Załącznik 34631 Załącznik 34632

Po kilkunasu minutach doszłam do rozległej łąki leśnej, która mocno podkusiła mnie, by to tu rozłożyć namiot. Jednak stanowczość w postanowieniu w spaniu w lesie wzięła górę. Ukryłam na chwilę plecak i odbiłam, by odnaleźć cmentarzyk z I wojny. Lokalizacja jego wydawała się dosyć łatwa do namierzenia, jednak w praktyce trudno było cokolwiek znaleźć. Chaszcze bywały wyższe ode mnie (wtedy zawracałam), standardowo do pasa. Pełno pokrzyw, które łaskotały mnie nawet przez spodnie dżinsowe. Trudności w przedzieraniu się nie stanęły na przeszkodzie, bym obeszła cały teren. Szłam oczywiście w pozycji rewizji osobistej, czyli z dłońmi zaplecionymi z tyłu głowy. Jako, że teren wyglądał jak jedno wielkie skupisko pokrzyw i malinisk, niczego nie znalazłam.

Załącznik 34633 Załącznik 34634

Udałam się na górę do łąki, gdzie zostawiłam plecak. Ruszyłam dalej w las. Niedaleko doszłam do rozgałęzienia, gdzie szlak szedł prawą stroną, ja zaś udałam się na lewo, na ścieżkę prowadzącą na oznakowane pole walk z I wojny. Tu zauważyłam płaski teren, idealny pod namiot. Rozkładając się, usłyszałam chrapliwe szczekanie kozła. Czas udokumentować rozłożenie namiotu pod wieczór w lesie.

Załącznik 34635 Załącznik 34636

W środku nocy zbudziło mnie owo głośne szczekanie. Rano obudziłam się cudownie wypoczęta i wyśmienicie wyspana. Taki widok z namiotu rankiem to marzenie.

Załącznik 34640 Załącznik 34637 Załącznik 34638 Załącznik 34639

Właśnie dokańczam notatki i ruszam dalej na miejsce walk zaznaczone na mapie, choć w zasadzie swoją rozpiętością sięgało i tutaj. Z wodą kiepsko. Właśnie wyczerpałam ostatnie zapasy. Deszczu do tej pory żadnego nie było.
fajny masz ten namiot, nie iglowy :)
Doszłam do zaznaczonych szabelek na mapie. W zasadzie widać, że stacjonowały tu wojska, jest w lesie mnóstwo lini okopów. Napełniłam wodę. Chwilę później napotkałam na bardzo miły paśnik z czystym miejscem w środku, idealne miejsce do spania na kolejny raz. Co chwilę słyszę quady. Spotkałam turystów.

Doszłam do cmentarza wojskowego. Krzyż z tej samej serii, co na Chryszczatej.

Załącznik 34641 Załącznik 34642

Dalej nie udałam się na szczyt ale chciałam pooglądać tereny walk. Poszłam więc inną ścieżką. W dodatku ze szczytu usłyszałam ludzi, więc wolałam darować sobie te cyrki. Chcę jeszcze chwilę poczuć ciszę lasu. Doszłam do wielu skał, dziwne, że nie ma ich zaznaczonych na mapie. Zbliża się południe. Wyciągnęłam mapę, by zastanowić się co robić dalej. Początkowo na dziś planowałam przejść drugi nieoznakowany grzbiet. Jest tam kilka ciekawych punktów. Jednak stwierdziłam, że na dziś mam już dość wrażeń, zostawię go na kolejny raz. Zjadłam drugie śniadanie i ogarnęła mnie senność. Stwierdziłam, że tu na skałach mam dobre, zaciszne miejsce. Mogłabym już wracać do miasta ale po co? Nawet tu, gdy wyjdę na polankę ogarnia mnie straszny upał, co dopiero w mieście. Teraz zaś w lesie jest cień, czuję wręcz lekki chłód. Założyłam koszulę i udałam się na godzinną drzemkę na skałce.

Załącznik 34643

Ruszyłam dalej. Jeszcze kilka zabaw z cieniem.

Załącznik 34644 Załącznik 34645 Załącznik 34646 Załącznik 34647

Zmierzając ku wsi, wyłoniły się w oddali ruiny zamku. Udając się na poszukiwanie sklepu, podeszłam pod sam zamek. Jednak to, co się działo we wsi zdecydowanie zniechęcało mnie do oględzin. Do tego upał sakramencki, ludzie szukają choćby metrowego cienia a pomyśleć, że jeszcze czterdzieści minut temu było mi chłodno w lesie... lepiej było z niego nie wychodzić wcale.

Załącznik 34648 Załącznik 34649

Łapałam stopa. Zatrzymało się auto a w nim... niegdyś dobra koleżanka z klasy z liceum. Zawsze zatrzymuje się autostopowiczom, dopiero później zorientowała się, kto jej zamachał. Nie widziałyśmy się już kilka lat! Dziewczyna też górska, wracała właśnie z solidnej wycieczki z Beskidu Niskiego. Dziękuję za uwagę.

Załącznik 34650
dzięki ! ;)
ps. a Odrzykoń słusznie sobie darowałaś ...:lol: , zapewne tłumy , a i tak (jak dla mnie ) mało interesujący
Aha, zapomniałam dodać - jeden kleszcz. Oczywiście złapany zawsze w jednym i tym samym miejscu... To trzeci raz, jak w ciągu dwóch lat mam kleszcza i za każdym razem siedzi w tym samym miejscu (koło pępka).

Aha, zapomniałam dodać - jeden kleszcz. Oczywiście złapany zawsze w jednym i tym samym miejscu... To trzeci raz, jak w ciągu dwóch lat mam kleszcza i za każdym razem siedzi w tym samym miejscu (koło pępka). Jimi :razz: , to chyba ich ulubione miejsce żerowania. Dawniej, żadne robactwo w Bieszczadach nie czepiało się okolic mojego pępka. Natomiast przez ostatnie 3-4 lata, to w okresie 2 tyg. przynajmniej 3-4 sztuki mam pewne. Jednak strzykawka doskonale sobie z nimi radzi :-). Całe szczęście, że uwielbiają przednią część ciała, z tylną byłby problem;).

Załącznik 34647 Wypisz-wymaluj Beskidzka Statua Wolności ;)
Znowu fajna wyprawa :))
Asiu, rozbawiłaś mnie okropnie ;) Te zdjęcia z cieniem są tak przygłupiaste, że aż fajne ;p
Czyli jednak komuś udało się przeczytać całość tych dyrdymałów.

Przemolla, tak, Rzepnik ;p

Zbyszek, rok temu miałam jednego, w tym roku już dwa a wcześniej to w ogóle nie pamiętam bym łapała te dziadostwa.
Rzeszowianko! toć pod domem Stefanka się przechadzałaś. jak to tak? tak bez słowa? ugościlibyśmy cię, pokazali coś jeszcze w Parku. nie ładnie ;)
z tym Rzepnikiem miałaś szczęście - ja ze znajomymi zgaduje się, by umówić się z ich znajomym rzepnikowym księdzem, coby zobaczyć w końcu cerkiew w środku (bardzo ładna podobno).
a a propos Zamieszanych Łemków, to żyje ich jeszcze kilkanaście/kilkadziesiąt (trudno określić ile dokładnie, bo się asymilują) w Węglówce, reszta głównie do CCCP trafiła.
Jakaż wielka szkoda Sławku, tęskno za Stefankiem! ;) Cały czas jestem w szoku po spotkaniu tego małego - wielkiego człowieka. I nie chodzi mi tylko o to, że nauczyłam się od niego robić wyśmienity żurek (od tej pory zawsze robię według przepisu Stefana!) ale o dosłownie wszystko. A muzyka jakiej przeogromnym fanem jest Stefan jest wręcz niesłychana - TSA, Kwadrat i tak dalej... Aż mnie złoił, gdy puściłam coś nowocześniejszego, że to syf. Ośmioletnie dziecko... Przecież dzisiaj młodzi nie słuchają takiej muzyki!! Ja to jeszcze pół biedy ale i tak czuję się mentalnie i pod względem zainteresowań co najmniej 10 lat starsza ale Stefan !? Ośmiolatek, który wiele może cię nauczyć...

Dajcie znać kiedy, jak będziecie mieć czas to nie ma problemu by znów wyruszyć w te miłe strony :) Wszak dopiero zaczęłam poznawanie tych okolic. Z Wami miło się wędruje, bo wiele zwracasz uwagi na Łemkowskie aspekty (pamiętasz oczywiście dziewczynkę z Bartnego recytującą specjalnie dla nas po Łemkowsku wiersz) a ja się tylko przy tym uczę (pamiętasz moją "naukę" cyrylicy z grobów -dzięki niej przez jeden dzień byłam w stanie odczytać nagrobki pisane cyrylicą, jednak po wyjeździe -jak czar prysł -wszystko zapomniałam!).
no to jakiś weekend zaklepany. Będziesz musiała słuchać Niemena na gramofonie i pewnie pójdziemy na zamek. Nad miejscem na namiot w kwiaty jeszcze się zastanowię.
Ośmiolatek będzie mi puszczał Niemena na gramofonie - koniec świata ale znając Stefanka nie powinno mnie to już dziwić, niemniej wciąż zaskakuje :)
Z Przełęczy Dukielskiej przez Słowację do Olchowca
4/6 lipca 2014

http://wadera55.republika.pl/slowacja/slowacja.html

Jako, że ostatnie trzy moje górskie wędrówki były ze znajomymi, teraz przyszedł czas na zmierzenie się z górami w pojedynkę. Miałam ochotę na Beskid Niski. Zapytałam się znajomych, czy ktoś czasem nie wybiera się w piątek późnym popołudniem do Dukli a najlepiej do Barwinka. W odpowiedzi na pytanie czy wybieram się na Słowację, zaprzeczyłam -planowałam szlak graniczny. Jednak po 5 minutach odrzekłam - "a dlaczego właściwie by nie?!". Ot zmiana planów.

Dnia 4 lipca 2014, w piątek po godzinie 19 wyjechałam autobusem z Rzeszowa do Krosna. Autobus był mocno spóźniony. Jadąc, właściwie cały czas myślami byłam jeszcze w pracy. Nie mogłam oderwać się od kuriozalnych sytuacji zawodowych. W Krośnie udałam się na stopa. Pierwszy raz w życiu przygotowałam transparenty. Nie zastanawiając się ani chwili, stanęłam przy drodze i wyciągnęłam kciuk. W drugiej ręce duża żółta kartka z niebieskim napisem "Dukla" namalowanym farbami. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Po chwili widzę, że ludzie pokazują do mnie jakieś dziwne rzeczy rękoma. Po drugim samochodzie zorientowałam się, że coś jest nie tak. Drugą stroną drogi szły młode dziewczyny. "Cześć, czy w tą stronę na Miejsce Piastowe?". Te wybuchnęły śmiechem mówiąc, że w przeciwną. Czas było zejść w końcu na ziemię! W tym momencie wróciłam do żywych, skupiając się na tym, że ja jadę w góry a nie spowrotem do pracy. Dlaczego tak stanęłam? Stanęłam (na pozorną logikę) w kierunku przeciwnym, niż jechałam autobusem. A czemu autobus wjechał od południa -tego nie wiem. Nie znając Krosna, doszłam do wniosku, że ta ulica nie jest dobra do łapania. Pytając co jakiś czas ludzi o drogę i mając dziwne wrażenie, że dzięki tym ich cennym skazówkom chodzę w kółko, w końcu doszłam na obwodnicę. Było już ciemno. Byle dalej.

Dojechałam do Miejsca Piastowego. Piechotą udałam się do wsi Rogi. Tu nocą na szerokiej łące rozłożyłam namiot.

Załącznik 35031 Załącznik 35032

Rano kontynuowałam podróż, wspomagając się drugim transparentem, jaki przygotowałam.

Załącznik 35033

Przechodząc przez Duklę natknęłam się na targ. Koło mnie na manekinie wisiała przepiękna spódnica. Przeszłam dwa metry dalej. W tej chwili odezwał się mój typowy kobiecy instynkt. Zawróciłam. Nie mogłam jej sobie darować. Wprawdzie widok Jimi w spódnicy to bardzo rzadka okazja (w zasadzie prawie niespotykana) ale zakupiłam ją. Będzie w szafie pamiątka z Dukli.

Załącznik 35040

Na ostatni autostop złapałam Słowaka. Z nim przekroczyłam granicę. Wysiadłam niedaleko za nią. Ze Słowakami dogaduję się całkiem dobrze, w przeciwieństwie do Ukraińców. Wysadził mnie przy bardzo eleganckim cmentarzu wojennym. Na terenie Przełęczy Dukielskiej, na której się znajdowałam, w '44 roku rozgrywały się jedne z najkrawszych walk II wojny światowej.

Załącznik 35034 Załącznik 35035 Załącznik 35036 Załącznik 35037 Załącznik 35038 Załącznik 35039


.... no tak ... szpilki są i teraz kiecka.... co później?
Spódnica cudna….dobrześ zrobiła kupując…:)
...pytaj się mnie częściej może...CIEKAWE GDZIE kiedyś dotrzesz ?....:mrgreen:
Jestem w miejscowości Vysny Komarnik. Tutaj udaję się do baru na śniadanie i następnie wchodzę na czerwony szlak. Na mapie zaznaczone pomniki, jednak w praktyce okazują się to same czołgi, samoloty wojskowe i działa.

Załącznik 35041 Załącznik 35042 Załącznik 35043
Charakterystyczny Chrystus Słowacki. Za nim wystaje działo.
Załącznik 35044
Przy wejściu do lasu zadbane linie okopów wojennych, strzelnic, wiele ziemianek wojskowych.
Załącznik 35045 Załącznik 35046 Załącznik 35047
Na szlaku natknęłam się na zapadniętą wiatę.
Załącznik 35048
Czy ktoś może mi wyjaśnić, co oznacza czasami pojawiająca się na drzewach literka "C"?
Załącznik 35049
.... szlak rowerowy jest z literą c....
Wyszłam na przyjemną ścieżkę prowadzącą do wsi Medvedie. Zaczęło padać coś z jednej strony przypominające deszcz, z drugiej kropienie kropidłem. Postanowiłam zobaczyć cerkiew św. Dymitra.

Załącznik 35050 Załącznik 35051
W samej wsi nie było wiele do fotografowania. Wsie nie są ładne. Domy nowe, murowane, kolorowe. Udałam się kawałek asfaltem, podążając za szlakiem.
Załącznik 35052

Ta krótka część do kolejnej wioski nie zmieściła się już na mojej mapie. Okazało się, że znów trzeba wejść w las. Znów zerwał się deszczyk. Generalnie gorąco było tylko do południa. Od południa zrobiło się lekko pochmurno, pogoda więc idealna do wędrówki. W lesie posłyszałam jakieś kroki. Udałam się na piękną łąkę.

Załącznik 35053 Załącznik 35054

Dalej prowadziła bardzo elegancka ścieżka.

Załącznik 35055 Załącznik 35056

Tutaj zobaczyłam w lesie coś wyglądającego bardzo ciekawie. Zostawiłam plecak i wdrapałam się chwilę pod górkę. Z daleka wyglądało jak jakieś fundamenty ale okazały się to tylko stare przewalone drzewa. Capiło bydłem, więc postanowiłam wycofać się do plecaka.

Zeszłam do wsi Vyzna Pisana. Wieś też nie robiła specjalnego wrażenia, dlatego wiele zdjęć nie będzie. Spodobał mi się tylko przystanek oraz czołg.

Załącznik 35057 Załącznik 35058

Zapytałam się o sklep. Mimo, że była godzina 16, był już zamknięty. Udałam się na koniec wsi i tam chwilę, przy czołgu, odpoczęłam. Podszedł do mnie starszy, sympatyczny pan. Rozmawialiśmy chwilę. Powiedział, że gdyby był młodszy to by poszedł ze mną w te góry. Samej niedobrze iść. Zabrzmiało to trochę proroczo ale o tym za chwilę.
Załącznik 35059

Szłam spory odcinek otwartym terenem dużą ścieżką. Oznakowanie szlaku pojawiało się na tym odcinku dosyć rzadko ale właściwie po co częściej skoro droga jest jedna i jasna. Po 20 minutach doszłam do rozstai z kierunkowskazem. Gdy poszłam napełnić butelkę wodą, schyliwszy się... pękły mi spodnie na tyłku! Pół tyłka na wierzchu! Taka moda! Szmaciane spodnie swoje lata już miały, 10 lat na pewno... Ale czy w zasadzie spodziewam się jakiejś wizyty? Skoro do tej pory na szlaku prawie nikogo nie spotkałam (tylko na samym początku trasy) to tutaj już tym bardziej. Weszłam w las. Potem znów dość długo główną ścieżką. Krótki posiłek na kanapkę. Rozglądałam się wokół, czy ktoś nie ma ochoty na moją szynkę (konserwową oczywiście). Ruszyłam dalej. Zaczęłam śpiewać piosnkę wojskową, która od długiego czasu chodzi za mną. Mogłam śpiewać głośno i do woli, przecież nikogo się tu nie spodziewałam, a gdyby choćby nawet -to i tak jestem już skompromitowana przez ten tyłek, więc co mi tam... I chyba pierwszy raz udało mi się ani razu nie zafałszować! I tak sobie idąc główną ścieżką i śpiewając, doszłam do sporego podejścia. Wyprowadziło mnie ono na ładny, otwarty teren pod szczytem.

Załącznik 35060

Tutaj jakoś skończyła się owa główna ścieżka ale nie było to dla mnie żadnym problemem, nie chciało mi się jej szukać - przecież gdzie jest grzbiet graniczny -każdy widzi. Szlaku zielonego już dawno nie widziałam ale generalnie ta ścieżka od samej wsi nie była często oznakowana. Czasem nawet 10 minut nie widziałam szlaku, po czym nagle się pojawiał, więc to mnie nie zmartwiło. Przecież gdzie jest grzbiet graniczny - każdy widzi. Wystarczy iść tymi trawskami pod górkę. Trawska często były daleko za pas.

Załącznik 35061

Uff.. w końcu wyszłam na szczyt! Jupi, dotarłam! Spojrzałam na zegarek. Idealnie! Właśnie na godzinę 18 miałam być na Baranie! Ale... zaraz, zaraz... Gdzie ta granica? Gdzie te słupki graniczne? Gdzie jakaś ścieżka? Gdzie szlak? Gdzie wieża? Stanęłam na szczycie, swoją drogą miał kilka bardzo ładnych punktów widokowych i rozglądałam się wokoło. Nagle na horyzoncie, całkiem daleko ode mnie zobaczyłam szczyt Baranie z charakterystyczną wieżą - szczyt na jaki miałam właśnie "wchodzić" i zeń zejść dziś do Polski. Skoro Baranie jest tam, to gdzie ja jestem... ?!?

Załącznik 35062 Załącznik 35063
Zaczęłam śpiewać piosnkę wojskową, która od długiego czasu chodzi za mną. Mogłam śpiewać głośno i do woli, przecież nikogo się tu nie spodziewałam, a gdyby choćby nawet -to i tak jestem już skompromitowana przez ten tyłek, więc co mi tam... I chyba pierwszy raz udało mi się ani razu nie zafałszować!
Jak nikt nie słyszał... to śpiewałaś bezgłośnie ;)

Skoro Baranie jest tam, to gdzie ja jestem... ?!? Zniosło Cię na Skalne może... ;)
[QUOTE=Jimi; Skoro Baranie jest tam, to gdzie ja jestem... ?!? [/QUOTE]

Gdybyś dodała jeszcze do tego tekst "Kto mógł to zrobić?" :)
Ale i tak od razu skojarzyło mi się to z tekstem i miną Sztyca z Vabank 2, biegnącego po polnej drodze i widzącego polskie znaki drogowe.
Kto wie, może Jimi nam w dalszej części napisze kto jej to zrobił?
Ta dziewczyma zadziwia mnie totalnie ale niestety rozminęliśmy się o jakieś dwadzieścia lat. Gdy doszedłem do samolotu nie mogłem się nadziwić, że on stoi na całych kołach, jak pamiętam to nawet kauczukowych. Na cmentarzu znalazłem nazwisko naszego dawnego proboszcza - Mareś(ludzie powiadali że był Słowakiem). W to miejsce przywiodła mnie upiorna nazwa: "Dolina Śmierci" i chyba w Szwejku było napisane, że czasem żołnierze z obu stron biegli z białymi flagami(lepsze to niż masakra) i niewiadomo kto miał przyjąć poddanie się.
Partyzancie, nie ukrywam, że gdy zobaczyłam, że napisałeś, pomyślałam -"czym znowu mi dogryzie?" a tu miłe słowa. Ale czym właściwie zadziwia?

Nie da się ukryć, że ta trasa była akurat dla mnie jak znalazł. Oczywiście świadoma byłam walk jakie rozegrały się na Przełęczy Dukielskiej i okolicach ale nie spodziewałam się, że tyle pomników historii zastanę na swej trasie i to nie tablic ale pomników sił zbrojnych, bunkrów -czyli tego, co mnie najbardziej kręci.

W to miejsce przywiodła mnie upiorna nazwa: "Dolina Śmierci" i chyba w Szwejku było napisane, że czasem żołnierze z obu stron biegli z białymi flagami.. Partyzancie - mylisz wojny !:mrgreen: Szwejk - to I WŚ a "Dolina Śmierci" to II
Nie byłem precyzyjny to fakt a Jimi zadziwia mnie z bardzo wielu powodów. Kto to słyszał o takiej odważnej dziewczynie, ja dotąd nie słyszałem.
Usiadłam i wyciągnęłam kompas. Północ była raz tu, raz tam. Rozmagnetyzował się. Znów poczułam doskonale znane mi już uczucie beznadziei w górach. Gdy to opowiadałam wróciwszy, koleżanka powiedziała, że ona to by w tej sytuacji usiadła i płakała. Ale czy płacz by mi w jakiś sposób pomógł? Nie byłam pewna do końca gdzie jestem. Obstawiałam szczyt Skalne, ponieważ innej opcji właściwie nie było. Ale cały czas coś mi nie pasowało. Nie pasowały mi kierunki geograficzne. Gdyby kompas działał, poczułabym się zdecydowanie pewniej. Byłam bezradna. Odszukiwałam na mapie, czy jest jakiś inny szczyt na którym jest wieża -ciężko było mi uwierzyć, że tak zupełnie oddaliłam się od Baranie (słow. Stavok). Nagle zobaczyłam, że mam polski zasięg. Zapytałam kolegi, czy na Baranie jest wieża konstrukcji szkieletowej. W odpowiedzi usłyszałam, że chyba tak. Na mapie jakaś zaznaczona niby ścieżka od Skalne na Baranie. Normalnej ścieżki zupełnie nie było, tylko drzewa były jakby tu wycięte, co mogło sugerować, że to było kiedyś ścieżką ale po chwili się zamaskowała zupełnie. Dziwne, ścieżka, którą weszłam na Skalne była ogromna, niczym droga z Wołosatego na Tarnicę a na mapie jej nie ma, zaś na mapie jest droga ze Skalnego na Baranie, której z kolei nie ma w terenie. Właściwie na mapie wygląda, jakby ze Skalnego na Baranie było rzut beretem, więc pewnie dziwi was skąd taki problem robię. Dziś łatwo jest pisać, komentować siedząc w domku. Inaczej sytuacja wygląda, gdy się jest samemu w lesie a kompas się rozmagnetyzował i w zasadzie ciężko jest ci określić kierunek geograficzny -heh, mało tego, ciężko było mi określić, w którym miejscu jestem właściwie na mapie, ponieważ zupełnie absurdalne było dla mnie wejście na Skalne i miałam wrażenie, że poziomice układają się jednak inaczej. Kolega w sms'ie nazwał mnie dobitnie "ofiarą losową", co mi ogromnie poprawiło humor. W końcu kompas ułożył się w pozycji, która bardzo mi odpowiadała, więc postanowiłam trzymać się tego kierunku. Humor z powodu określenia mnie ofiarą losową zaczął mi ogromnie dopisywać, więc jeszcze bardziej energicznie zaśpiewałam na cały las: "rozkwitały pąki białych róż" i ruszyłam dalej. Wybrałam jedną z wielu północy, jaką wskazywał. Postanowiłam iść w miarę grzbietem w kierunku do Baranie. Potem lekko skręciłam, bo tak było dogodniej. Po jakimś czasie spojrzałam -zachodzące słońce oślepiło mnie z prawej strony. Skoro tam zachodzi słońce to znaczy, że tam jest zachód!!! W końcu jakaś rzetelna informacja! Ale z prawej?!? Przecież wystarowałam kilkadziesiąt minut temu na północ (to jest pewne) a skoro teraz zachód mam po prawej stronie to znaczy, że... idę na południowy zachód... Cholera, zawróciłam robiąc szeroki łuk. Już zupełnie straciłam orientację. Jedyne co było ważne, to iść na północ, kierując się słońcem. Mimo, że zmęczona (może nawet bardziej psychicznie niż fizycznie) to gnałam ile sił do góry na północ.

Zobaczyłam grzbiet. Hurrra -to pewnie grzbiet graniczny, tak przynajmniej wygląda. Już miałam pisać koledze sms, że w końcu dotarłam na granicę ale stwierdziłam ostatecznie, że napiszę, gdy faktycznie ją zobaczę. Weszłam na grzbiet. Niestety, to znów nie granica. Gnałam dalej nim na północ. Za chwilę... zaraz, zaraz... to odrapane drzewo już gdzieś widziałam... Ten kopiec z kamieni... niestety już też. W tym momencie się załamałam. Po półtorej godzinie łażenia doszłam znowu na szczyt... Skalne. W tym momencie można juz ogłupieć. Postanowiłam, że ma co już grać gieroja. Muszę wracać tak, jak tutaj weszłam, do punktu, gdzie ostatni raz widziałam szlak, bo wszystkie inne metody okazują się bezskuteczne. Znów przez te trawska. Idąc główną ścieżką lasem zobaczyłam łanię. Po kilku minutach drugą. Zwierzęta zaczęły wychodzić z kryjówek. Schodząc, doszłam do rozwidlenia, na którym byłam pewna, że zgubiłam trasę. Zostawiłam plecak i udałam się drugą ścieżką na zwiady. To nie ta. Więc dalej trzeba zawracać. Schodząc oglądałam się na wszystkie strony, głównie za siebie, czy już jest oznakowanie. Na bardzo charakterystycznym rozwidleniu w końcu doszłam do szlaku. Minęły już 2 godziny odkąd pierwszy raz stanęłam na Skalne. Była godzina 20. Patrzę - no szlak jest ale gdzie dalej on prowadzi? Czemu rozwidlenie jest charakterystyczne? Bo główna droga tutaj zakręca lub idzie prosto. Ja poszłam prosto. Niemożliwym było to, że trzeba było zakręcić. Oczywiście tego zakrętu dużego nie ma na mapie. Postanowiłam tutaj nocować, w lesie na Słowacji. Z rana, na spokojnie pomyślę, gdzie dalej. Za chwilę zobaczyłam coś na drzewie hen w krzakach. Podbiegłam, niedowierzając. Szlak nie prowadził prosto ani nie zakręcał -jak prowadziło skrzyżowanie. Tutaj trzeba było właśnie odbić w las. Odbicia zupełnie nie było widać z drogi. Dopiero gdyby się doń blisko podeszło, to można je zauważyć. Oznakowanie tutaj się prawie zatarło... Na takich rozstajach! A wy, mając do wyboru taką ścieżkę:

Załącznik 35064

I coś takiego:
Załącznik 35065 Załącznik 35066

Zastanawialibyście się w ogóle, że to tutaj trzeba skręcić? Poszłam z automatu, bo skrzyżowania nie było na mapie, więc oczywistym było dla mnie, że trzeba iść prosto. Gdy podeszłam bliżej, oznakowanie wyglądało tak:

Załącznik 35067

Postanowiłam tutaj rozbić namiot. Było już po 20, słońce już zaszło za górami, w lesie zaczęło robić się ciemno. Do Olchowca miałam 2 godziny drogi. Nie wiedziałam, jak dalej będzie wyglądać oznakowanie, więc nie zaryzykowałam.

... Kolega w sms'ie nazwał mnie dobitnie "ofiarą losową", co mi ogromnie poprawiło humor. wiedziałem , że Cię podniosę na duchu :-P.Do tego , w końcu wygrzebałem z auta mapę i też mi wychodziło ,że jesteś na Skalnym:!: Myliło mnie tylko to, ze mówiłaś, iż wieżę widzisz tak ''daleko"

Zapytałam kolegi, czy na Baranie jest wieża konstrukcji szkieletowej. W odpowiedzi usłyszałam, że chyba tak. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie zaniosło Cię czasem na Rohule - też piękna wieża widokowa, choć o jeden podest wyższa. Teren ze zdjęcia mi tylko nie odpowiadał. Skalne niby na mapie zarośnięte, ale parę lat temu Słowacy przeprowadzili tam wycinkę w swoim stylu - nie pamiętam nazwy na taki sposób gospodarki leśnej - oni tną całe pasy do zera, a u nas przetrzebia się las.

W końcu kompas ułożył się w pozycji, która bardzo mi odpowiadała, więc postanowiłam trzymać się tego kierunku. Słońce + zegarek w zupełności zastępują kompas ale to nie znaczy, że takiego błądzenia już po wszystkim miło się wspominać nie będzie :-)
"oni tną całe pasy do zera, a u nas przetrzebia się las"

-Zgadza się. Wycięte były 2-3 szerokie pasy wielkości polan -widać to ładnie z Baranie. To właśnie takim trawiastym pasem wchodziłam na Skalne.

Skalne niby na mapie zarośnięte, ale parę lat temu Słowacy przeprowadzili tam wycinkę w swoim stylu - nie pamiętam nazwy na taki sposób gospodarki leśnej - oni tną całe pasy do zera, a u nas przetrzebia się las. Nazwa jest prosta - rębnia pasowa. Na mapie jest zaznaczona, ale jak się popatrzy na orto to bez kompasu i słonka niezły labirynt wychodzi ;)
Tu się zgadza Browar! Na tym orto jest właśnie zaznaczona ścieżka jaką nieomylnie poszłam :) Nie ma zaznaczonej ścieżki szlakowej. Szlak zgubiłam dokładnie w miejscu, gdzie przerywana linia przecina potok Kapisovka -poszłam właśnie tą ścieżką. w Miejscu, gdzie przerywana linia zakręca -uderzyłam pasem na szczyt. Wróciłam z powrotem do punktu przecięcia z potokiem i tu spałam.

Na mapie jest zaznaczona, ale jak się popatrzy na orto to bez kompasu i słonka niezły labirynt wychodzi ;) Ja bym poprosił o adres do tego serwisu :-)

Ja bym poprosił o adres do tego serwisu :-) Nie jest tajny, niestety nie znalazłem w nim linkowania do konkretnego widoku ;)
https://zbgis.skgeodesy.sk/tkgis/default.aspx
Jeszcze jest ten z mapą turystyczną ale mi chodzi tylko na IE
http://mapy.hiking.sk/
Thx Browar, tego pierwszego nie znałem.
A teraz czekamy, co było jak się Jimi obudziła ;-)
same trupy niedźwiedzi w około...

dokończę pod wieczór
jaka ofiara losu?!?!!
ja już chyba pisałam, że te wyprawy Jimi w pojedynkę tak samo mnie przerażają jak i budzą podziw. :)))))))

same trupy niedźwiedzi w około...

dokończę pod wieczór
.. ha, ha, ha... czyli też Cię bestie dopadły....
Raczej ja je.
Znajdowałam się w miejscu, gdzie potok przecina szlak. Przygotowałam miejsce pod namiot, powyciągałam większe kamienie. Po rozłożeniu namiotu na kamienistym podłożu, co wcale nie było takie łatwe ale przynajmniej było równo, umyłam się w potoku opodal. Mogłam paradować w majtkach po lesie, teraz zdecydowanie się tutaj nikogo nie spodziewałam. Przed snem wyciągnęłam mapę, by analizować, jak w zasadzie chodziłam po tym Skalnem -w zasadzie do dzisiaj nie jestem w stanie wyznaczyć trasy, po której chodziłam po tym szczycie, ciągle wiele elementów mi tu nie pasuje, począwszy od kierunku po ułożenie poziomic. Nawet myśl miałam taką, by następnego dnia udać się znów na Skalne i znów próbować dostać się stamtąd na Baranie -jestem osobą, która nie lubi porażki w górach i tym samym upartą, zwłaszcza jeśli chodzi o ujmę, jaką było niedotarcie do usilnie wyznaczonego punktu. Zasnęłam jak zabita.

Załącznik 35077

Rano ruszyłam dalej w trasę. Na godzinę 16 byłam umówiona z przyjaciółmi w Bieczu. Od wejścia w las szlak był już znakomicie oznakowany. Natknęłam się na smoka, niczym wawelskiego - pewnie nocą by mnie to niemało wystraszyło.

Załącznik 35078 Załącznik 35079 Załącznik 35080

Nagle usłyszałam jakieś powolne kroki i trzask gałęzi. Stanęłam 5 minut w bezruchu z nadzieją, że potwór wyłoni się z krzaków. Niestety nie tym razem. W końcu dochodziłam do szczytu Baranie i tym razem byłam już tego pewna. Najpierw zobaczyłam wieżę, tę, której zarys w oddali oglądałam wczoraj.

Załącznik 35081 Załącznik 35082

Słowacki szczyt Stavok jest dwa metry niższy od jego polskiej nazwy Baranie.

Załącznik 35083 Załącznik 35084
Nie mogłam sobie odmówić przyjemności wdrapania się na trójkondygnacyjną wieżę widokową. Nie ukrywam, że gdy stanęłam na trzeciej kondygnacji i spojrzałam w dal na góry, to nogi się pode mną uginały i robiąc zdjęcia cały czas trzymałam się jedną ręką usilnie barierki.

Widok na Polskę:
Załącznik 35085

Na zachód:
Załącznik 35086

Czy w końcu na Skalne, na południe. Widoczne charakterystyczne pasy po ścinkach w stylu rębni pasowej:
Załącznik 35087

I jeszcze widok na wschód:
Załącznik 35088

Ruszyłam do Polski. Schodziłam żółtym szlakiem w kierunku Olchowca. W połowie trasy zatrzymałam się na wymarzoną kąpiel w potoku. Umyłam włosy. Wszak niebawem miałam schodzić do ludzi, więc trzeba było jakoś wyglądać. W prawdzie na szczycie widziałam informację, że las jest monitorowany ale niech panowie leśnicy, którzy cały dzień przesiadują w lasach, też niech mają coś od życia. Jimi -znana beskidzka rusałka leśna.

"Rusałka – w mitologii słowiańskiej demoniczna istota zamieszkująca lasy, pola i zbiorniki wodne. Rusałki zwane były też boginkami. Ukazywały się zazwyczaj jako piękne, nagie dziewczęta z rozpuszczonymi zielonymi włosami, rzadziej jako stare i odrażające kobiety. Rusałkami stawały się panny, które zmarły przed zamążpójściem. Rusałki pojawiały się w czasie nowiu i wabiły do siebie młodzieńców, których zabijały poprzez łaskotanie lub opętańczy taniec." -wikipedia

Załącznik 35089

Schodząc znów podśpiewywałam sobie. Pech chciał, że natknęłam się na samotnego turystę, więc tym razem się speszyłam. Był to starszy człowiek, więc z pewnością znał tę pieśń, więc pewnie zrobiło mu się miło. Zaskoczony zapytał, czy nie boję się tak samotnie chodzić po lesie. "E tam, spałam dziś w lesie na Słowacji", odpowiedziałam. Ten zrobił tylko duże oczy, coś zamamrotał pod nosem, odwrócił się (kto wie, może i przeżegnał) i poszedł dalej w swoją stronę.
Dotarłam do pięknego Olchowca. W końcu widok i zapach pięknej, polskiej wsi. Tak jak wspomniałam wcześniej, słowackie wsie mi się nie podobały. Najpiękniejsze wsie są w Polsce i na Ukrainie. Słońce przygrzewało już mocno. Z Olchowca złapałam sympatycznego stopa do Krempnej. Pan z początku niepozorny ale gdy się oboje rozgadaliśmy, okazało się, że on także może się pochwalić niejednym chaszczowankiem. Prześliczna cerkiew w Krempnej -cała w goncie, łącznie z kopułami!

Załącznik 35090 Załącznik 35091

W Krempnej zatrzymałam się na dłuższy czas. W cieniu rozłożyłam się na trawie skubiąc maliny. Po drodzę bardzo przyjemne widoki:
Załącznik 35092 Załącznik 35093
Dalej stopem dojechałam do Jasła. Później do Skołyszyna i w końcu do Biecza, gdzie spotkałam się z przyjaciółmi w Grudnej. Bardzo miło spędziłam czas. Zapomniałam dodać, że tego dnia chodziłam w getrach, które wzięłam do spania. Już nie musiałam paradować z tyłkiem na wierzchu. Miałam też igłę i nitkę ale właściwie po co to zszywać. Wracać do Rzeszowa miałam autobusem z Krosna, jednak znajomi byli na tyle uparci, że wystawili mnie na wylotówce z Jasła. Okazało się to całkiem dobrym pomysłem, bo już po kilku minutach byłam w trasie a w Rzeszowie po godzinie.

Wędrówkę wspominam bardzo sympatycznie, zwłaszcza błądzenie po Skalnem. Ciężko uwierzyć, że to był tylko weekend. Dzięki takim przygodom coraz bardziej kocham góry (czy można jeszcze bardziej?). Te wszystkie przygody związane z błądzeniem, szukaniem ścieżek powodują tylko wzrost adrenaliny -a ja właśnie od takiego rodzaju adrenaliny jestem uzależniona.

Załącznik 35094

Całość:
http://wadera55.republika.pl/slowacja/slowacja.html
http://wadera55.republika.pl/ania.html
Świetna opowieść !

I pomyśleć, że Ci którzy używają na bieżąco GPS się tych wszystkich emocji i przygód sami pozbawiają.
A to jest coś co mnie osobiście też niesamowicie kręci i też miałam sporo takich przygód :)

Świetna opowieść !

I pomyśleć, że Ci którzy używają na bieżąco GPS się tych wszystkich emocji i przygód sami pozbawiają.
A to jest coś co mnie osobiście też niesamowicie kręci i też miałam sporo takich przygód :)
też tak uważam !;)...( a kompas -rzeczywiście nawalił -bawiliśmy się nim -wskazywał jak chciał :lol: )

( a kompas -rzeczywiście nawalił -bawiliśmy się nim -wskazywał jak chciał :lol: ) Pewnie ktoś nabył ponadnormatywną dawkę pozytywnego promieniowania i biedny zgłupiał z nadmiaru bodźców :-)
Basiu, tak to jest, że jedni są nastawieni na zdobywanie i dotarcie do celu, dla mnie zazwyczaj nie liczył się w górach cel a wędrówka sama w sobie (cel był środkiem). I ta właśnie wędrówka składa się z różnych elementów opartych przede wszystkim na adrenalinie, dreszczyku emocji (stąd chodzenie po lesie w pojedynkę, chodzenie czasem późnymi porami, niestandardowymi ścieżkami, namiot), bo potrzebuję sobie czasem taką adrenalinkę zaaplikować. Myślę, że gdybym chodziła z gps, to czułabym niedosyt. Czasem tylko jednak moim gps-em jest "telefon do przyjaciela", który jest półśrodkiem między samodzielną nawigacją a gps ;p Czyli telefon w stylu "cześć Browar, jest tu ten cmentarzyk do cholery, czy go nie ma", lub teraz do Tomka Pablo "czy Baranie ma wieżę konstrukcji szkieletowej?" (to raczej wynikało z tego, że kompas mi nawalił). I to mi zdecydowanie wystarcza. Ale każdy ma swoje potrzeby. Jeden lubi, gdy się zgubi wyciągnąć nawigację i iść według schematu i bardzo dobrze -ja wychodzę z założenia, że w tych naszych górkach nie da się na tyle zgubić, żeby umrzeć z tego powodu ;p (o ile nie ma zimy). A że noszę namiot, to mam komfort psychiczny -jak w tej relacji właśnie i wcale nie muszę się śpieszyć by za dnia gdzieś trafić. Zaletą gpsów jest przede wszystkim to, że zawsze znajdziesz to, czego szukasz (np. ruin, krzyży) ale z drugiej strony dalej mogę być konsekwentna mówiąc, że dla mnie większą frajdę sprawia szukanie czegoś (samodzielnie odkrywanie) niż faktyczne znalezienie.

czyli w skrócie - ahoj przygodo! ;)

Zaletą gpsów jest przede wszystkim to, że zawsze znajdziesz to, czego szukasz (np. ruin, krzyży) ale z drugiej strony dalej mogę być konsekwentna mówiąc, że dla mnie większą frajdę sprawia szukanie czegoś (samodzielnie odkrywanie) niż faktyczne znalezienie.
czyli w skrócie - ahoj przygodo! ;)
Osobiście popieram i staram się łączyć obydwie przyjemności jednocześnie. Wielokrotnie tak było, że ślad z gps-a, był pomocny do analizy i późniejszego właściwego dotarcia do danego obiektu. Nie wspomnę już o atrakcjach wspominania, po dłuższym czasie, jak to kręciłem się w kółko lub przechodziłem po zabudowaniach, po których nie było już żadnego śladu. Jak zwykle Twoje wycieczki i ich opis rozbudzają wyobraźnię. Ahoj przygodo !:lol:

dla mnie większą frajdę sprawia szukanie czegoś (samodzielnie odkrywanie) niż faktyczne znalezienie.

czyli w skrócie - ahoj przygodo! ;)
O to, to. :)
GPS-a z telefonu używam czasem na rowerze (jak nie zapomnę włączyć) ale po to aby sobie później obejrzeć "ślad" wycieczki.
"W trakcie" raczej na niego nie zaglądam.
Natomiast zawsze mam ze sobą papierową mapę.

Też lubię chodzić sama po lesie, ale zazwyczaj organizuję to sobie tak aby na nocleg dotrzeć do jakiegoś miejsca gdzie są znajomi, bo raczej nie lubię spania w pojedynkę w lesie (chociaż też praktykowałam, nawet bez namiotu, a tylko w płachcie biwakowej).
Nocą las jest całkiem inny, te wszystkie szelesty i odgłosy ;)

Ciekawe, że kiedy chodziłam ze swoim 8-letnim wtedy synem i spaliśmy razem w namiocie gdzieś w Rudawach Słowackich w środku lasu - to już czułam się zupełnie inaczej, nawet obecność dziecka sprawiało że czułam się znacznie mniej nieswojo.
"raczej nie lubię spania w pojedynkę w lesie chociaż też praktykowałam, nawet bez namiotu, a tylko w płachcie biwakowej"

-Do takiego stopnia zaawansowania jeszcze nie doszłam ale może kiedyś.. stopniowo :) W końcu jestem nie-dzielnym turystą.
Z Przełęczy Dukielskiej w kierunku wschodnim
1/3 sierpnia 2014

http://wadera55.republika.pl/dukiels...ka_wschod.html

W poprzedniej opisywanej wędrówce wybrałam się z Przełęczy Dukielskiej na południowy zachód na Słowację w kierunku szlaku granicznego, na którym to miała miejsce pamiętna kulminacja przygód. Teraz postanowiłam sprawdzić, jakie tym razem niespodzianki spotkają mnie od Przełęczy Dukielskiej na wschód.

W piątek przyszłam do pracy z plecakiem. Postawiłam na maksymalny minimalizm. Szczególną uwagę powinien zwrócić brak namiotu. Jednak nie wiązało się to w żaden sposób z zamiarem pójścia na łatwiznę. Jeszcze większą uwagę powinien zwrócić nowy plecaczek. Rodzice już nie mogli zdzierżyć patrzenia na mój poprzedni, charakterystyczny już żółty plecak (tzw. szkolny), pomalowany w kwiatki, obszyty naszywkami muzycznymi i zamkami wszytymi ręcznie. Ciężko określić ile dokładnie miał lat. Był to mój jedyny plecak jaki nosiłam codziennie do szkoły od podstawówki po liceum. Do tego każdy krótki wyjazd, w górach też był sporo razy, nad morzem i Mazurach wiele razy, brałam go zawsze na rower, na treningi, gdy za pradawnych dziejów trenowałam koszykówkę itd -ot plecak wielofunkcyjny na lata. Pamiętam nawet moment, gdy go kupowałam. Weszłam do firmowego sklepu Big Star i ujrzałam to żółte cudo. Nie chcąc by widniało na nim logo firmy, od razu naszyłam na jego miejscu naszywkę zespołu TSA. Gdy poprzednim razem odwiedziłam rodziców, zauważyłam, że po cichu oboje robią zdjęcia mojemu żółtkowi. "Co to za spisek!" - zapytałam. Odpowiedzieli, że chętnie kupią mi nowy, identyczny -w tym celu go fotografowali. Załamałam się. "Ale po co! Ten jest dobry!" -odpowiedziałam. Tą odpowiedzią załamali się z przerażeniem bardziej niż ja. Tydzień temu znów odwiedziłam rodziców. Oczywiście z moim żółtkiem. Ojciec poruszył ten jakże trudny temat. Zaproponował wymianę. Powiedział a w zasadzie rozkazał, byśmy zamienili się plecakami. Trzymał w rękach nowo kupiony plecak. Warunkiem koniecznym było to, że wydam mu do rąk własnych mój stary. Powiedział, że właśnie takiego (!) bardzo potrzebuje do pracy -argument ten nie brzmiał zbyt przekonująco. Nowy był czarny i.. turystyczny -wiedzieli z której strony mnie podejść! Obejrzałam i obojętnie... się zamieniłam. Rodzice mogą teraz świętować swój wielki sukces a biedny żółtek domyślam się, że wylądował na śmietniku - w obawie bym kiedyś po cichu nie zarządziła swojej wymiany zwrotnej.

Ale wróćmy do wędrówki a w zasadzie jeszcze przygotowań. W piątek punkt 16 poważna pani zza biurka wyszła dyskretnie do łazienki. O godzinie 16.05 wyszła z niej Jimi ubrana w odzież w góry.

Gdy stałam w kolejce do busa do Krosa wybiła godzina "W" a w Rzeszowie rozległ się dźwięk syren. W Krośnie przesiadłam się w autostop. W tym celu udałam się prosto na Obwodnicę. Gdy złapałam wesołego kierowcę opowiadałam mu o zamiarze mojej wędrówki, którą miałam rozpocząć z Barwinka. On jechał w Bieszczady, zaproponował podwiezienie pod granicę Ukraińską. Stwierdził, że skoro tak lubię chodzić po granicach, to nie powinno być dla mnie różnicy -ta czy tamta. Tak dojechaliśmy do Miejsca Piastowego. Następny stop do Dukli. Stwierdziłam, że dalej nie będę łapać, bo jeszcze zajadę za daleko (?) a chciałam spać gdzieś tutaj. Piechotą udałam się do Lipowicy. Rozglądałam się, gdzie byłoby tu odpowiednie miejsce na karimatkę. Traf padł na czynny kamieniołom Lipowica. Udałam się ścieżką należącą do terenu kamieniołomu, wbrew zakazom, dalej znalazłam całkiem urocze łąki. Wcześniej zapoznałam się z krótkim regulaminem i godzinami rozrzutu kamienia, by czasem rano nie dostać czymś w łeb.

Załącznik 35235

Szłam tak po cichu, że sarna na przeciwko mnie zbaraniała. Rozłożyłam się na eleganckiej łączce, na której mogłam słuchać intensywnego szumu rzeki z widokiem na Cergową. Gwiazd niestety nie mogłam oglądać a leżakowanie nie należało wbrew pozorom do najprzyjemniejszych. Musiałam opatulić się cała śpiworem łącznie z głową, ponieważ ogromne ilości komarów nie dawały mi spokoju. Gdy już prawie zasypiałam, nagle słyszałam charakterystyczne "bzzz..." nad uchem i tak w kółko. Nad łąką latało pełno nietoperzy. Chciałoby się tak leżeć i patrzeć w niebo ale nie przewidziałam wcześniej takich uciążliwości. Na sianku spało się mięciutko. Rano długo utrzymywały się mgły a gdy powstałam, nagle wynużyło się piękne słońce a Cergowa zaczęła się powoli majestatycznie wyłaniać. Zwłaszcza ostatnie zdjęcie z karimatą budzi we mnie duże emocje.

Załącznik 35237 Załącznik 35236 Załącznik 35238

Gwiazd niestety nie mogłam oglądać a leżakowanie nie należało wbrew pozorom do najprzyjemniejszych. Musiałam opatulić się cała śpiworem łącznie z głową, ponieważ ogromne ilości komarów nie dawały mi spokoju. Gdy już prawie zasypiałam, nagle słyszałam charakterystyczne "bzzz..." nad uchem i tak w kółko. Też kiedyś postawiłem na minimalizm nie biorąc ciężkiego namiotu. Po jednej nocy w roztoczańskim lesie wybiłem sobie takie pomysły z głowy.
Jak nowy plecak? oswoiłaś się już z nim?
" Szłam tak po cichu, że sarna na przeciwko mnie zbaraniała." :-D:-D Wędrówka zapowiada się jak zwykle niepospolicie ale w takie przemiany to ja nie uwierzę :mrgreen:
Rano wyruszyłam na autostop. Dosłownie co drugie auto jechało z rowerami. Bardzo ciężko się łapało. Długo stałam, upał od samego rana. Do Tylawy trafiłam bardzo miłym stopem. W Tylawie najgorzej, stałam ok 45 minut. Lampa. W końcu zatrzymał mi się człowiek z... Mołdawi. "Gawarisz pa ruski?" -zapytał. Odpowiedziałam, że nie. Próbowaliśmy dogadać się po polsko - rusko -mołdawsku . Nienajlepiej to szło. Minęłam Barwinek. Wysiadłam na granicy państwa.

Załącznik 35285

Udałam się w kierunku wschodnim na szlak graniczny ze Słowacją. W okolicy Przełęczy Dukielskiej różne pomniki, działa, wieża widokowa:

Załącznik 35286 Załącznik 35287 Załącznik 35288 Załącznik 35289 Załącznik 35290

Wędrówka mijała bardzo przyjemnie. Wstępny plan zakładał przejście do Lipowca i dalej do Chatki w Zyndranowej. Jednak widząc ten kierunkowskaz zastanowiłam się czy nie lepiej by mi było udać się na Kremenaros?

Załącznik 35291

Szlak prowadzący lasem, rzadko można było iść otwartym terenem takim jak ten:

Załącznik 35292 Załącznik 35293

Upał ogromny. Dzień kulminacji upadłów z ostatnich dni. Żal mi było ludzi spędzających ten czas w mieście. W lesie chłodniej. Na upały polecam las. Minęłam trop niedźwiedzia. Minęłam też turystów. Pewnie owa dwójka turystów doszła do szlaku od Czeremchy a może od Zyndranowej? Minęłam ich. Później tylko raz pojawili się w zasięgu wzroku ale przyspieszyłam tempa. Około pół godziny do końca szlaku granicznego jaki wyznaczyłam czyli do Przełęczy nad Czeremchą zgubiłam szlak. Drzewo było tak przewalone, że trzeba było je obejść dużym łukiem. Po drugiej stronie nie znalazłam szlaku ale niespecjalnie mnie to zmartwiło. Nagle posłyszałam straszne grzmoty. Trawersując tak grzbiet graniczny po 10 minutach doszłam do szlaku. Grzmoty nieustępowały.
"Grzmoty nie ustępowały"....myślę,że Jimi zbudowała napięcie w opowieści, ale na ciąg dalszy chyba niestety trzeba będzie poczekać, bo trzy dni wolne i pewnie wędruje....:?:
No właśnie nie! Mam jakiś dziwny stan -mam ochotę gdzieś pojechać (szkoda mi zmarnować trzech dni wolnych) ale nie wiem gdzie. W Biesczady i Beskid Niski mi się nie chce (pierwszy raz od kilku lat!!), Pogórza też nie ani w ogóle góry chyba, więc nie wiem gdzie :P Pewnie ta ostatnia wędrówka tak naładowała mi akumulatorki, że cały czas we mnie żyje i nie czuję potrzeby znów tam jechać...
Zerwał się deszcz. Schowałam się więc pod najbardziej gęstymi liśćmi z nadzieją, że nie będzie to długo trwało. Z początku deszcz jak deszcz. Starałam się chronić plecak, nie siebie. W plecaku był śpiwór i ciuchy na przebranie. Oczywiście pokrowca też nie wzięłam, w zasadzie na taki mały plecak nie mam. Ostatnio w sklepach sportowych ciężko jest w ogóle dostać jakiekolwiek pokrowce na plecaki. Pytałam w kilku większych i nic. Wróciły silne grzmoty. O godzinie 15 z robiło się bardzo ciemno a las wyglądał, jakby zbliżał się zmrok. Deszcz zrobił się bardzo intensywny, kępa liści nade mną już nie była wystarczająca. Zerwał się grad. Mimo, iż siedziałam między drzewami -wcale mnie to od niego nie uchroniło. Zwinęłam się w kucki, rękami objęłam kolana a grad zaserwował mi 10-minutowy masaż pleców. Oczywiście nie miałam też żadnej kurtki, jedynie koszulkę bawełnianą na sobie. Rozpętała się straszna nawałnica a grzmoty stały się coraz głośniejsze. Grzmiało dosłownie nade mną. Będąc na grzbiecie bardzo bałam się, by piorun nie uderzył w któreś z drzew dookoła. Zaraz pewnie usłyszę mądrości, że w czasie burzy nie wolno chować się pod drzewo. Oczywiście to prawda, tylko, że gdy jesteś w lesie, to w okół ciebie są same drzewa i nie ma takiej możliwości, by schować się tak, by nie być pod drzewem. Wyjęłam nowo zakupiony ręcznik szybkoschnący -bardzo dobra inwestycja. Jeden jego koniec zawiesiłam na gałęzi, drugi trzymałam nad sobą tworząc daszek. Co jakiś czas wyciskałam ręcznik i od nowa. To było tylko pozorne schronienie. Minęła godzina a deszcz cały czas tak mocny i intensywny. Widać było, jak pospiesznie wił się po pniach drzew. Nie miałam już niczego suchego na sobie, łącznie z bielizną, którą też mogłabym wycisnąć z wody. Plecak zapewne też cały do wyciśnięcia. Gdy już przeszła nawałnica a deszcz zmienił się w zwyczajny, postanowiłam się odezwać do znajomych. Nie tak dawno kolega zapytał mnie, czy miałam kiedykolwiek sytuacje w górach, że zmokłam do majtek. Teraz chciałam mu wesoło napisać, że w końcu mogę twierdząco odpowiedzieć na jego pytanie. Pisząc, ręka mi się tak strasznie trzęsła, że nic nie widziałam na telefonie a dwa zdania pisałam 5 minut. Ciężko mi wytłumaczyć dlaczego tak się stało. Dlaczego ręcznik szybkoschnący uważałam za wspaniałą inwestycję? Bo w tym momencie była to jedyna sucha rzecz, jaką miałam! Oczywiście samo pojęcie "suchy" w tym momencie ma inne znaczenie. Może inaczej -była to najbardziej sucha rzecz jaką miałam. Ręce pomarszczone od wody jak po godzinnej kąpieli w wannie. Zapomniałam dodać, że w trakcie burzy bardzo martwiłam się o dwójkę turystów, jakich minęłam na szlaku. Co z nimi?

Idąc znów zgubiłam niechcący szlak. Zeszłam na rozległe łąki dawnej wsi Czeremcha. Wyjęłam mapę, by lepiej się zlokalizować. Mapa teraz była wilgotnym, łatworwiącym się papierem. Przeszłam przez wykoszoną łąkę, potem przez chaszcze na drugą stronę potoczku, znów chaszcze, wysoką trawę, chaszcze i drugi potoczek i znów wysoką trawą doszłam do dróżki. Bardziej zmoknąć już nie mogłam, dlatego trawy były dla mnie już bez znaczenia. Generalnie czułam się jakbym wskoczyła w ubraniu i butach do wody - wszystko chlupało.

Załącznik 35298

Nałożyłam sobie ręcznik na ramiona, jak to mają w zwyczaju plażowicze i rozpoczęłam wędrówkę po dawnej wsi Czeremcha. Generalnie wyglądałam, jakbym dopiero wyszła z kąpieli. Czeremcha zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, przepiękne miejsce. Rozległe łąki, pagórki, krzyże przydrożne.

Załącznik 35299 Załącznik 35300 Załącznik 35301 Załącznik 35302

Doszłam do cerkwiska.

Załącznik 35303 Załącznik 35304 Załącznik 35305 Załącznik 35306 Załącznik 35307

Plany moje już dawno uległy zmianie. Oczywiście spanie pod chmurką nie wchodziło już w grę -karimata mokra jak gąbka, śpiwór, nie mówiąc już, że wszystko dookoła. W grę też nie wchodziła Zyndranowa, ponieważ straciłam wiele czasu przez tę burzę i było już za późno na dalszą wędrówkę, która i tak nie była jednoznaczna, bo polegała w sporej części na pójściu na azymut a wcześniej trzebaby było oczywiście ustalić punkt odbicia ze szlaku. Więc takie zabawy już nie wchodziły absolutnie w grę. Chciałam jak najsybciej znaleźć się w cuchym miejscu. Czyli trzebaby było udać się do Jaślisk i tam poszukać agroturystyki. O ile mnie pamięć nie myli to conajmniej 2 godziny drogi stąd.

Przechadzając się przez cerkwisko, ujrzałam, że ktoś zawraca tu samochód. Uchylają się drzwi i pada pytanie: "podwieźdź cię gdzieś?". Co za szczęście! To ta dwójka turystów, których minęłam! "Dokąd jedziecie?" -zapytałam. "Do chatki w Zyndranowej" -odpowiedzieli. Lepiej być już nie mogło!!!!
Jadąc powoli, cały czas podziwiałam krzyże i nagrobki -szkoda, że nie zdążyłam obejrzeć ich z bliska, było ich całkiem sporo. Na prawdę wspaniałe wrażenie zrobiła na mnie Czeremcha. Zapytałam nowo poznanych znajomych gdzie spędzili burzę. Powiedzieli, że w okolicy słupka 143. Ja byłam dokładnie niedaleko przy głównym słupku 142 -czyli ja byłam bliżej wsi. Jakim trafem oni więc zeszli pierwsi w taki sposób, że ich nie spotkałam? Powiedzieli, że w czasie deszczu odbili ze szlaku, schodząc na przełaj. Ja w zasadzie też odbiłam -nikt z nas nie dotarł docelowo do Przełęczy nad Czeremchą jak zakładał na początku. Powiedziałam, że martwiłam się o nich.

Dojechaliśmy do Chatki w Zyndranowej, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Tu bardzo miło spędziłam wieczór opowiadając ludziom swoje różne wędrówki górskie. Poznałam się z pewnym starszym panem, z którym okazało się, że mamy wspólnego znajomego dawnego leśniczego. Opowiadałam o tym, jak spędziłam zimę samotnie w Bieszczadach. Wiele ludzi słuchało z zaciekawieniem. Ostatnio długi czas unikałam chatek i miejsc turystycznych ale uważam, że od tego momentu, od momentu Zyndranowej, to się zmieni -znów polubiłam to, polubiłam tych ludzi.

Śpiwór cały mokry, że można go było wycisnąć, robiąc w ten sposób strumienie wody. Na szczęście w chatce były materace i koce. Był też bardzo fajny dzik.

Załącznik 35308

Rano udałam się nieoznakowaną ścieżką pod szczyt Tokarnia. Wyruszyłam z tym starszym człowiekiem, którego poznałam. Spotkaliśmy trop wilka.

Załącznik 35309

Gdy doszliśmy do szlaku, nasze drogi podążyły w przeciwnym kierunku. Szłam dalej, uparcie rozglądając się za rydzami. Bardzo chciałam nazbierać ich dla znajomych. Wiem, że to wczesna pora jak na te grzyby ale widywałam już zdjęcia gdy ktoś w górach nazbierał ich całkiem sporo, poza tym w tym roku wszystko jest szybciej. Szukałam ich bardzo dokładanie, w typowych miejscach rydzowych. Niestety skończyło się to tylko na kilku marnych sztukach. Znalazłam starą część dzbanu.

Załącznik 35310

Czasami mijałam dziwne słupy. Kto wie, jaką one pełniły funkcję?

Załącznik 35311

Od Czerwonego Horbu ścieżka była bardzo wyborna -mocno zarośnięta, prawie w ogóle nie udeptana. Nagle.. ujrzałam jakby ktoś stał na szczycie nade mną. Nie ruszał się w ogóle. Okazało się, że to stoi Matka Boska -niesamowite wrażenie, gdy widzisz, że jakaś głowa i ramiona wyłaniają się spod krzaków, później dostrzegasz całą postać i już wiesz, że to tylko pomnik.

Załącznik 35312 Załącznik 35313 Załącznik 35315 Załącznik 35314

Gdy zeszłam z gór zażyłam wybornej kąpieli w potoku. Doszłam do drogi głównej, skąd rozpoczęłam podróż powrotną autostopem. Tak dostałam się do Krosna. Tu wsiadłam w bus do Rzeszowa.

Poniżej trasa. Na różowo pierwszy dzień wędrówki. Fioletowa strzałka -miejsce noclegu. Na żółto, drugi dzień wędrówki.

Trasa: http://wadera55.republika.pl/dukielska_wschod/trasa.jpg

Całość:
http://wadera55.republika.pl/dukiels...ka_wschod.html
Więcej:
http://wadera55.republika.pl/ania.html
Te "dziwne słupy" to zapewne oznaczenia oddziałów w lesie :-)
Posprzątałem wątek. OT trafił tam, gdzie jego miejsce (do kosza).
Jak zwykle z przyjemnością, czytam kolejne relacje. Ja dziś zrobiłem sobie wycieczkę, niestety - po płaszczyznach Puszczy Białej...
Brusno (nie)istnienie w kamieniu
Z rowerem na Roztoczu Wschodnim

6/7 września 2014

http://wadera5.republika.pl/roztocze/roztocze.html

Zainspirowana lekturą książki pod redakcją Olgi Solarz pt. "Brusno (nie)istnienie w kamieniu" wyd. Stowarzyszenie Magurycz, postanowiłam czym prędzej nadrobić zaległości w znajomości praktycznej Roztocza Wschodniego. Na wycieczkę wybrałam się rowerem. Głównym celem było zobaczenie tutejszych starych cmentarzy, dlatego relacja ta będzie obfitowała w głównej mierze w zdjęcia.

Wbrew pozorom wycieczka ta była dosyć spontaniczna. Jeszcze do wieczora dnia poprzedzającego nie miałam żadnych planów, niespecjalnie też zaznajomiłam się z mapą okolic. Wydrukowałam orientacyjny słowny plan trasy, jaki polecił mi kolega, jednak zaznajomiłam się z nim dopiero w pociągu. Pobudka o 3:40. O mało nie zrezygnowałam z tych mglistych planów kusząca przyjemnym snem. Jednak wzięłam się w garść, wiedząc, że gdybym została, to nad ranem żałowałabym tej decyzji. O 4:40 siedziałam już w pociągu do Jarosławia. W Jarosławiu przesiadka. 2 godziny przerwy można było przeznaczyć na kontynuację snu w poczekalni na dworcu. O 7:22 szynobus do Horyńca Zdrój.

Załącznik 35490

Na miejscu byłam już o 8:35.

Załącznik 35491

Spojrzałam na mapę, wyjęłam kompas. Ruszyłam. Po chwili znalazłam się na szlaku rowerowym biegnącym na północny zachód. Wjechałam w las. Po dłuższej chwili wyjechałam na łąkę gdzie zgubiłam szlak. Jeździłam w kółko przyglądając się bacznie drzewom. Na próżno. Pojechałam "gdzieśtam". W zasadzie z jednej strony nie czułam się zobowiązana trzyma się usilnie szlaku, z drugiej zaś szkoda mi było przeoczyć kapliczkę która miała być niedaleko na szlaku. Po 20 minutach beztroskiej jazdy po lesie ku memu zdziwieniu dojechałam do szlaku. Wyjechałam wypisz wymaluj idealnie na wprost kapliczki, która po chwili ukazała się mym oczom. Wjechałam dokładnie pod kątem 90 stopni do szlaku. Oto i ona:

Załącznik 35492

Droga zapowiadała się sielankowo, iście wakacyjna pogoda także dopisała -niemalże bezchmurne, lazurowe niebo.

Załącznik 35493

Jednakże wjeżdżając na pola, ścieżka spowita była dużą ilością sypkiego piachu, co utrudniało jazdę, czasem wręcz uniemożliwiało tworząc efekt zapadania się w piachu. Nie chcąc walczyć z wiatrakami, usiadłam więc i pobawiłam się rozgrzanym piaskiem czując się jak małe dziecko na nadmorskiej plaży.

Załącznik 35494 Załącznik 35495 Załącznik 35496

Ruszyłam dalej do wsi Podemszczyzna. Minełam kapliczkę. Ścieżka momentami była przyjemnie zarośnięta aczkolwiek dobrze przejezdna.

Załącznik 35497 Załącznik 35498 Załącznik 35499
ech ....ja ZNAM ''ciąg dalszy '' ..ale i tak z chęcią przeczytam ! no i fajnie, że ''inspiruję"
..a myślę, że NASZ cdn. wkrótce !
Tak instrukcja jazdy Twoja ale główną inspiracją jest książka pod red. Olgi ;>

O 4:40 siedziałam już w pociągu do Jarosławia. W Jarosławiu przesiadka. 2 godziny przerwy można było przeznaczyć na kontynuację snu w poczekalni na dworcu. O 7:22 szynobus do Horyńca Zdrój. Oj Jimi! Nie lepiej było pospać 2 godziny we własnym łóżku? Szynobus w który wsiadłaś wyjeżdża z Rzeszowa o 6.25:smile:
Nie załamuj mnie Krzychu proszę (po południu niedospanie dało mi mocno we znaki). Na ogólnopolskim rozkładzie jazdy (pociągów, autobusów, busów itp) wyskakuje mi tylko moje połączenie, zaś Twojego w ogóle nie widać! (Wpisując: Rzeszów - Horyniec) www.rozklady.com.pl . Jest tu wyraźnie podkreślone że szynobus jest relacji Jarosław - Horyniec (a nie Rzeszów - Horyniec). Gdy teraz wyszukuję połączenia Rzeszów - Jarosław (a nie Rzeszów - Horyniec jak wcześniej) to wyskakuje mi pociąg 6:25 relacji Tarnów - Przemyśl i żaden inny. Dlaczego pojawia się on tylko i wyłącznie gdy wpiszemy Rzeszów-Jarosław a nie Rzeszów-Horyniec tego nie mam pojęcia, może za mały czas przesiadki.

Zaś na rozład-pkp.pl wpisując Rzeszów-Horyniec wyskakuje już Twoje połaczenie! Ale znów podkreślone jest że o 6:25 jest to pociąg relacji Tarnów - Przemyśl. Więc nie jest to szynobus relacji Rzeszów -Horyniec. Więc przesiadka w Jarosławiu jest nieunikniona. Z tego co piszesz to wnioskuję, że jest to ten sam pociąg? Może coś się zmieniło, bo owy szynobus teraz ewidentnie jest relacji Jarosław - Horyniec. Tak czy owak -wolałabym jechać o 6 niż o 4 - głupie wyszukiwarki :)
Przepraszam, bezpośredni szynobus jest tylko w niedziele. W pozostałe dni, tak jak napisałaś o 6.25 Tarnów - Przemyśl, potem Jarosław - Horyniec.
Ujrzałam ruiny dzwonnicy przycerkiewnej. Można więc wnioskować, że cerkiew była orientowana, czyli zwrócona prezbiterium ku wschodowi. Po drugiej stronie drogi znajdował się krzyż kamienny.

Załącznik 35504 Załącznik 35505

Udałam się boczną ścieżką na zachód, by obejrzeć stary cmentarz oraz bunkier. Nagrobki tu są bardzo proste, być może jedne z najstarszych w okolicy -klasyczne lub "maltańskie".

Załącznik 35506 Załącznik 35507 Załącznik 35508 Załącznik 35509

Teraz postanowiłam udać się do sklepu w Nowym Bruśnie, by później wrócić mniej więcej w to samo miejsce przy drodze głównej. Wracając ze sklepu zatrzymałam się przy cmentarzu w Nowym Bruśnie. Można tu zobaczyć nagrobki, które stylem przypominają dzieła słynnych, dziś zapomnianych bruśnieńskich kamieniarzy.

Załącznik 35510 Załącznik 35511

Na Roztoczańskich nagrobkach często można zobaczyć amatorskie figury o nieproporcjonalnych kształtach.

Załącznik 35512 Załącznik 35513
Inskrypcję stawiali też ludzie niepiśmienni, analfabeci. Starano się, by napis wyglądał jak najlepiej. Czasem służyły ku temu linie pomocnicze, które możemy zauważyć poniżej.

Załącznik 35515

Na cmentarzu znajduje się wspólna mogiła ludności cywilnej zamordowanej przez UPA.

Załącznik 35516

Wróciłam do miejsca, gdzie z drogi "głównej", niekoniecznie asfaltowej, odchodzi szlak niebieski na wschód. Tutaj znalazłam się na ukraińskim cmentarzu, który zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Jest to duży cmentarz znajdujący się w lesie. Obejrzenie wszystkich dostępnych nagrobków zajęło mi 40 minut.

Załącznik 35517 Załącznik 35518 Załącznik 35519 Załącznik 35520 Załącznik 35521

Wiele nagrobków znajdowało się w gęstych skupiskach krzaków, dojście do nich i obejrzenie w całości było czasem niemożliwe. Gdzieniegdzie mi się udało.

Załącznik 35522 Załącznik 35523

Dalej pojechałam ścieżką wzdłuż cmentarza. Wydawało mi się, że tak powinien prowadzić szlak, jednak oznakowania nie widziałam. Gdy wyjechałam z lasu i rozejrzałam się po okolicy, oceniłam, że trochę za daleko oddaliłam się na południe. Ruszyłam więc prostopadłą ścieżką na północ. Wyjechałam na piękne pola, na których odbywały się wykopki.
Dojechałam do szlaku niebieskiego. Próbowałam chwilę odnaleźć bukier, który powinien znajdować się na zachód, jednak nie mogłam sobie pozwolić na dłuższe poszukiwania, gdyż tyle miałam jeszcze planów. Jadąc dalej na wschód, ujrzałam dwa kolejne piękne bunkry. Zachwyciła mnie konstrukcja i przemyślenie tych budowli.

Załącznik 35524 Załącznik 35525 Załącznik 35526 Załącznik 35527 Załącznik 35528

Jadąc dalej do Brusna, ujrzałam poruszający krzyż wotywny.

Załącznik 35529 Załącznik 35530

Znów przejeżdżając przez Nowe Brusno, tym razem zajrzałam na cmentarz wojenny. Pochowani w nim są żołnierze Niemccy i Rosyjscy. Mogiły ułożone są w rzędach, całość cmentarza otoczona jest wałem.

Załącznik 35531 Załącznik 35532

Tutaj ogarnęła mnie wielka senność związana z niedospaniem. Była godzina 17. Oczy same mi się zamykały. Miałam ochotę rozłożyć tutaj namiot i na dziś zakończyć wędrówkę pogrążając się w drzemce. Jedak przewidywałam taki stan, dlatego chwilę wcześniej zakupiłam w sklepie napój energetyzujący. Takie rzeczy momentalnie stawiają mnie na nogi. Po chwili zapomniałam o śnie i ochoczo ruszyłam w dalszą przejażdżkę. Chciałam odnaleźć cmentarz cywilny polski, który według mapy powinien znajdować się niedaleko, po drugiej stronie potoku. Wdarłam się wgłąb lasu idąc poprzez mokradła. Niestety cmentarza nie udało mi się znaleźć ale też nie szukałam go bardzo dokładnie.

Załącznik 35533


Wiele nagrobków znajdowało się w gęstych skupiskach krzaków, dojście do nich i obejrzenie w całości było czasem niemożliwe. Gdzieniegdzie mi się udało.

Załącznik 35522 Załącznik 35523
Tez zdjęcia (a właściwie rabarbar, który uratował mnie przed odwodnieniem) przypomniały mi o obietnicy/propozycji fotografika forum na pewną (możlie, że "rycerską") wędrówkę po zapomnianych terenach BN. Czekamy na Polską Złotą Jesień?
Zapomniane tereny BN -brzmi wybornie :D
Dojechałam do walącej się cerkwi pw. św. Paraksewy. Cerkiew zrębowa (na obłap), orientowana, zwieńczona trzema kopułami, które wyraźnie podreślają trójdzielność budowli (babiniec, nawa główna, prezbiterium). Widoczne ostatki oddzielające każdą część. Jednak w środku ruina.

Załącznik 35644

Widoczny babiniec:

Załącznik 35645 Załącznik 35646 Załącznik 35647

Jadąc główną drogą dojechałam do pięknego przystanka.

Załącznik 35648

W Polance Horynieckiej (w czasach kolonizacji józefińskiej zwana Deutschbach) natknęłam się na ciekawy krzyż wotywny. Krzyże dziękczynne często stawiali też prości chłopi, stąd błędy w pisowni. Pewnie nie wiedzieli też z jakiej choroby ozdrowieli, wiedzieli jednak, że była to wielka choroba!

Załącznik 35654

Zbliżało się już powoli ku wieczorowi. Trzeba było pomyśleć o miejscu biwaku. Udałam się w dróżkę prowadzącą ku kamieniołowi w Starym Bruśnie. Natknęłam się na piękną polankę a przy niej kolejny krzyż przydrożny.

Załącznik 35649

Jednak obecność turystycznych rowerów w okolicy spowodowała, że prędzej zaczęłam kręcić kółka. Kamienista ściezka wznosiła się cały czas ku górze a ja jechałam prędko nie zatrzymując się prawie wcale. Przeniosłam tylko rower przez szlaban, który zamykał drogę do kamieniołomu. Dalej znów pędziłam aż do samej góry. W końcu ku mym oczom otworzył się piękny widok na kamieniołom. Pomyślałam -"a więc to tu w Bruśnie wszystko się zaczęło". Celowo chciałam najpierw zobaczyć kamieniołom, jako źródło a potem dopiero cmentarz, będący efektem pracy.

Załącznik 35650 Załącznik 35651 Załącznik 35652
Sztuką jest rozbić namiot w kamieniołomie, gdyż wszędzie jest kamieniste podłoże, jednak udało mi się znaleźć trochę ziemi, w którą weszły śledzie.

Załącznik 35675

Piękne miejsce na biwak... Księżyc dochodził już do pełni, dlatego nocą było bardzo jasno. Światło odbijane przez księżyc doskonale odbijało się od jasnych kamienii dlatego nawet w środku nocy mogłabym przechadzać się i bez żadnej latarki zwiedzać kamieniołom. Jednak darowałam sobie tę przyjemność patrząc nań z namiotu. W środku nocy nie potrzebowałam też latarki, by cokolwiek znaleźć w namiocie. Było jasno. Może zbliżająca się pełnia powodowała, że całą noc ciężko było mi zasnąć.

Rano zjechałam tą samą ścieżką w kierunku Polanki Horynieckiej. W zasadzie od samego kamieniołomu do Polanki zupełnie nie kręciłam pedałami!

Dojechałam do sielankowej, pięjnej wsi. Rzadko można dziś już spotkać wieś, gdzie główna droga nie jest pokryta asfaltem. Gęsi wyszły mi na przywitanie, kurki gdakały, koguciki piały.

Załącznik 35676

W centrum wsi:

Załącznik 35677

Jadąc dalej wyjechałam poza wioskę na rozległe pola. Ujrzałam tak bliski memu sercu krzew -dojrzałą dziką różę. Tak dawno nie widziałam już owoców dzikiej róży! Zeszłej jesieni systematycznie charatałam sobie dłonie zrywając te wspaniałe owoce na przetwory. Nic nadto teraz, jak czekać na przymrozki.

Załącznik 35678 Załącznik 35679

Jadąc dalej wkroczyłam do krainy Starego Brusna.

Załącznik 35680

Po chwili znalazłam się w kulminacyjnym miejscu mojej wycieczki - na cmentarzu w Starym Bruśnie!

Załącznik 35681 Załącznik 35682

Charakterystyczny bruśnieński nagrobek:

Załącznik 35683
Załącznik 35684

Piękne dzieło sztuki:

Załącznik 35685 Załącznik 35686 Załącznik 35687

Może tutaj pochowany jest ksiądz?

Załącznik 35688 Załącznik 35689 Załącznik 35691 Załącznik 35690 Załącznik 35693

Straszna czacha:

Załącznik 35692
Śliczne aniołki:

Załącznik 35694 Załącznik 35695 Załącznik 35696 Załącznik 35697 Załącznik 35698

Niewielka część cmentarza została odnowiona:

Załącznik 35699 Załącznik 35700

Dojechałam do walącej się cerkwi pw. św. Paraksewy. Cerkiew zrębowa (na obłap), orientowana, zwieńczona trzema kopułami, które wyraźnie podreślają trójdzielność budowli (babiniec, nawa główna, prezbiterium). Widoczne ostatki oddzielające każdą część. Jednak w środku ruina.

Załącznik 35644

(...)
Regionalne media cały dzisiejszy dzień trąbią, że cerkiew ta będzie ratowana.
Jeszcze w tym roku mają rozpocząć się prace. Inwestorem jest Muzeum Kresów z Lubaczowa.
Oby.
niestety Aniu...najśliczniejszy został parę lat temu po chamsku skradziony ..................
Heniu, miejmy nadzieję. Tak, słyszałam o tym aniołku już dawno.

Regionalne media cały dzisiejszy dzień trąbią, że cerkiew ta będzie ratowana.
Jeszcze w tym roku mają rozpocząć się prace. Inwestorem jest Muzeum Kresów z Lubaczowa.
IV 2014. Pan inwestor (S. Makara, Muzeum Kresów, z lewej) ustala z Naczelnym Cerkiewnikiem Polski pd-wsch. (J. Giemza z Muzeum-Zamku w Łańcucie, w środku) jak ma wyglądać cerkiew po odbudowie. Czy ma to być bryła budowli pierwotnej, czy też po którejś istotnej przebudowie. Materiałami pomocniczymi są szkice bryły cerkwi z różnych okresów jej istnienia, wykonane przez J. Mazura z Muzeum Kresów.

http://ciekawe.tematy.net/2014/img/_DSC5469NB.JPG
W tym samym dniu co Jimi byliśmy w tej cerkwi. Myślę, że trzeba ją zamknąć bo w środku było kilkanaście pustych butelek. Co będzie, jak komuś strzeli do głowy rozpalić w środku ognisko? Może nie być czego ratować.

. Zachwyciła mnie konstrukcja i przemyślenie tych budowli.
niestety , jakoś wykonania -dość licha .W wielu miejscach widać ewidentną fuszerkę . Nawet palcem można dłubać w owym "betonie " ( większa ilość użytego piachu do cementu, być może ów cement poszedł na ''lewo" ) . Procent skończenia prac dość mały. Wysłałem Ci fotkę nie do końca obsadzonej POLSKIEJ ( z linii obronnej Sarny) kopuły pancernej na Wlk. Dziale. Wiele bunkrów nie posiadało wyposażenia. Jak i pełnej obsady. Istnieje teoria ( w którą ja osobiście nie wierzę ! ) ,że linię obroną budowano ..w tajemnicy przed Stalinem. Do tego nie spełniły w zasadzie swej roli- Niemcy i tak przeszli bokiem i dalej na Rawę R.

w środku było kilkanaście pustych butelek. ....butelki widywałem tam zawsze...co najmniej kilkanaście lat temu

W tym samym dniu co Jimi byliśmy w tej cerkwi. Myślę, że trzeba ją zamknąć bo w środku było kilkanaście pustych butelek. Co będzie, jak komuś strzeli do głowy rozpalić w środku ognisko? Może nie być czego ratować. ... popieram... na mojej wichurze był pałac... jak się przeprowadziłem w to miejsce, to wewnątrz pałacu była stolarka nienaruszona, centralne ogrzewanie, wszystkie szyby w oknach, dach..leciutki remont i można użytkować.... później kupiła ten pałac pewna fundacja z Warszawy... nie wiem, ale chyba tylko by móc go zastawić pod hipotekę, otrzymać kredyt, lub występując o coś dysponować większym majątkiem... nikt tak naprawdę się nim nie interesował, a po kolejnym roku ubyła instalacja co, okna, stolarka, wyrwano z tynku przewody elektryczne, zaczął hulać wiatr i tylko miejscowe drobne pijaczki-cwaniaczki robili sobie imprezki przy najtańszym alkoholu.... aż pewnej nocy obudziło mnie odległe wycie syren strażackich i jedenaście jednostek straży nie uratowało pałacu....tak więc byłem świadkiem zrujnowania w przeciągu kilku lat... teraz ten pałac wygląda jak ruina z okresu IIwś .... jeśli ktoś może się przyczynić do zamknięcia tej cerkwii to być może ją uratuje od smutnego losu...
W zasadzie w tym momencie możemy zakończyć tę Roztoczańską sielankę. Do głowy przyszedł mi fatalny pomysł, jakoby następny odcinek, czyli z cmentarza w Starym Bruśnie do Polanki Horynieckiej pokonać doliną Brusieńki. Z cmentarza wiodła przyjemna ścieżka. Po 5 minutach dojechałam do rzeki Brusieńki. Dalej ścieżka prowadziła wzdłuż rzeki. Po chwili napotkałam przeszkodę w postaci przewalonych drzew. Z lewej strony nie dało się jej obejść, co tłumaczą gęste krzaki poniżej. Z prawej strony był niski, gęsty iglasty las. Nie mając wyboru przeszkodę ominęłam lasem. Potem było tylko gorzej.

Załącznik 35737

Wróciłam na moją "ścieżkę" która w zasadzie już zanikła pod przykryciem starty pokrzyw i chaszczy sięgających minimum do pasa. Po prawej dalej ten gęsty, niski las świerkowy co róż z większymi i mniejszymi przewalonymi drzewami lub strome zbocze do rzeki. Tym razem lasem nie dało się iść, trzeba było wrócić na "ścieżkę". A na ścieżce porzywy minimum do pasa jak widać na zdjęciu. Nie chciało mi się nawet kurtki zakładać, szłam z krótkim rękawkiem. Pokrzywy parzyły mnie przez getry. Po rękach oczywiście też ale po dłuższej chwili przestałam na to zwracać uwagę. Starałam się je odgarniać nogą lub rowerem. Przyjęłam zasadę, że nie wolno mi się nawet raz podrapać. Dzięki temu łaskotanie przechodziło lada moment! Już nie zwracałam na to uwagi. W zasadzie jak tylko widziałam pokrzywy, to w zasadzie się cieszyłam i szłam tędy, bo było to sto razy lepsze niż noszenie roweru ponad lub pod zawalonymi drzewami pośród lasu. Od tego lasu ręce, ramiona miałam tak pocharatane jakbym całą rękę pocięła nożem w odcinkach co 2 cm :) Gdybym miała na sobie nową kurtkę to mogłoby to się dla niej źle skończyć, dlatego wolałam pociąć ręce :) Więc ruszyłam w morze pokrzyw :)

Załącznik 35738

Ten w sumie krótki odcinek doliny Brusieńki, idąc cały czas wzdłuż rzeki czyli właśie doliną (po lewej miałam wzniesienia, coś na kształt gór, po prawej strome zbocze rzeki) pokonałam w aż półtorej godziny! Chyba nie trzeba dodawać, że było to wyłącznie pchanie/noszenie/targanie roweru. Ah jaka ja byłam zła. Stwierdziłam, że nigdy w życiu tutaj nie wrócę! Niecierpiałam tej doliny! Dżungla! Jakieś badyle twarde i wyższe ode mnie, krzaczory, pokrzywy (te akurat najprzyjemniejsze). Samemu pewnie łatwiej by się szło. Wystarczyłoby się schylić, kucnąć itp. Ale jak przez to wszystko przeprowadzić rower! Chyba nie trzeba dodawać, że było to zdecydowanie moje największe chaszczowanie w życiu. Myślałam, że nigdy z tej dżungli nie wyjdę :) Pieprzonej roztoczańsiej dżungli. Doszłam do miejsca po starym młynie, co dało się usłyszeć przez silny wodospad.

Załącznik 35739

W końcu doszłam do "drogi" w wysiedlonym przysiółku Polanki Horynieckiej, uff. Minęłam stadninę koni. Ścieżka znów obsypała się piachem uniemożliwiającym zupełnie przejazd. Znowu trzeba było pchać rower z dobre pół godziny! A szlak jest oznaczony jako rowerowy - do diaska z takimi roztoczańskimi szlakami! Skąd oni mają tyle piachu na drogach??

Załącznik 35740 Załącznik 35741 Załącznik 35742

Po sporym wysiłku dnia dzisiejszego ogarnął mnie głód a żarełko już się skończyło. Byłam dziś tylko o skromnym śniadaniu. Zastanawiałam się po jaką cholerę wyznaczają trasy rowerowe przez miejsca po których nie da się jechać rowerem. Po pół godzinie znalazłam odpowiedź. Jak najbardziej warto było tędy pchać rower po to, by po czasie wyjść na przepięne roztoczańskie pola ("skrzyżowanie" przy kapliczce) i dalej jechać płytami betonowymi. Potem już wkroczyłam na asfalt (w końcu!) a rowerek sam zjeżdżał sobie z górki. Dość szybkim tempem w ten sposób dojechałam do Nowin Horynieckiech. Stąd miałam dwie możliwości dojazdu do Horyńca -albo elegancko asfaltem, gdzie droga wiedzie cały czas prosto lub znów jakimiś ścieżkami, lasami -kto wie co pod nimi może się kryć, czy będzie łatwo czy nie. Stwierdziłam, że skoro już jestem w Nowinach to wypada je chociaż obejrzeć. Przejechałam więc całą wieś do kapliczki. Tu przeszukałam cały plecak, czy faktycznie nie mam już nic do żarcia? Nic a wody zostało na dwa łyki. No to pięknie. Miałam ochotę jak najszybciej znaleźć się w Horyńcu. Spojrzałam znów na mapę. Najszybciej oczywiście asfaltem, gdzie prosta droga. Ale nieopodal, dalej, znajduje się cmentarzyk wojenny. I ja miałabym go przeoczyć?! Przeoczyć cmentarz wojenny dla jakiś kaprysów?! Nigdy w życiu!

Załącznik 35743 Załącznik 35744

Cmentarz wojenny zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wbił mnie w ziemię. Przede wszystkim swoją pustką. Były na nim tylko dwa wielkie drewniane krzyże przy wejściu a pomiędzy nimi jeden nagrobek. Oprócz tego całość otoczona była wyraźnym wałem i rowem. Pośrodku znajdowały się rzędy a między nimi nasypy ziemi jako znak, że tutaj są mogiły. Nie było na nich żadnych inskrypcji, napisów. I właśnie ta pustka wywarła na mnie większe wrażenie, niż gdyby cokolwiek tu było napisane. Później doczytałam, że jest tu pochowanych 1000 żołnierzy o nieznanej przynależności do jednostek czy armii. Szok! Pierwsza myśl to taka, że Roztocze potrafi niesamowicie wyznaczyć teren cmentarza wojskowego. Najczęściej nie ma na nich nic szczególnego -wał i nasypy i tablice informacyjne, że jesteś na cmentarzu wojskowym ale teren ten jest doskonale widoczny. To robi na mnie większe wrażenie, niż beskidzkie cmentarze wojskowe, gdzie może i nawet znajdzie się jakaś mogiła czy krzyżyk ale teren ten nie jest zachowany. Tu nie chodzi o ozdoby w postaci krzyżyków. Tutaj chodzi o samo wyznaczenie cmenatrza, zachowanie jego lini wałów oraz kształtu mogił, które pokryła ziemia i trawa. Czujesz to, że jesteś na cmentarzu wojskowym. Jednak zdaję sobie sprawę, że pewnie dla 90% odwiedzających jest to zwyczajna nuda, ponieważ tu nic nie ma...

Co prawda miałam wracać na asfalt ładniutką drogą ale gdy zobaczyłam napis, że za 500 metrów jest jakaś kapliczka leśna, pomyślałam - "i ja miałabym przeoczyć tą kapliczkę leśną dla jakiś kaprysów?! Nigdy w życiu!". Kapliczka owa okazała się najbardziej popularną, wycieczkową atrakcją regionu. Wiele samochodów na parkingu na skraju lasu. Wiele turystów niedzielnych. Niektórzy łamali zakaz wjazdu i podjeżdżali autem pod samą kapliczkę. Wiele ujęć wody zdrowotnej i w ogóle szał atrakcji i ludzi. Gdy pojawiłam się z rowerem na którym miałam bagaże, robiąc wrażenie wytrawnego turysty, wzbudziłam spore zainteresowanie. Napełniłam przynajmniej zapas wody zdrowotnej. Jakieś półgodziny temu miałam wprawdzie plan jechania asfaltem prostą drogą ale teraz pomyślałam, że skoro zajechałam już tak daleko, to nie mam wyboru niż znów jechać lasem :) Przejechałam pod tunelem, potem pod górkę. No i wyjechałam do drogi prowadzącej do Horyńca. Już byłam tak głodna ale z racji, że była niedziela po południu miałam nikłe szanse na znalezienie jakiegoś otwartego sklepu. Spotkałam ludzi i zapytałam o otwarty slep. Powiedzieli zadowoleni, że dziś wszystko jest otwarte ponieważ są dożynki! :) A w centrum jest festyn! :) Koniec świata!!! Pognałam na festyn, na dożynki! Miałam jeszcze półtorej godziny do pociągu, czyli idealnie. A w Horyńcu gra wiejska kapela, ludzie się bawią, poubierani odświętnie, różne domowe pyszności i piwko się leje. Wiejskie, domowe gołąbki, kotleciki, ciasta i inne cuda -każda porcja za... 2 zł czyli symboliczną opłatę :D Ależ jadłam aż mi się uszy trzęsły! :D Głupi to ma zawsze szczęście.

Załącznik 35745

Dziękuję za uwgę.
Co za zbieg okolicznośći też w niedzielę byłam w tamtych stronach odwiedzając kraj przodków bo moja rodzina pochodzi z Narola.Co do kapliczki postawionej za oddalenie choroby to nie jestem pewna ale gdzieś w tych latach jak prababka mi opowiadała panował tyfus ona była jedną z niewielu chorych ,którzy przeżyli,może tamten ktoś też był ofiarą tej epidemi.
No ładne chaszczowanko Brusienką, bardzo ten kawałek od ruin młyna do cmentarza lubię :)
Ale tak naprawdę to łatwy kawałek, od ruin młyna na południe do zakrętu Brusienki a potem na wschód, tam jest 2,5 km wąwozu, jego przejście to syta dniówka po której dżungla w Kongo to lasek wolski ;)
Haha a ja go nie lubię :) Tak jak mówiłam, na pusto nie ma problemu ale z rowerem to była masakra :) Cały czas mam całą tą trasę przed oczami no bo jak się idzie taki odcinek 1,5 godziny to można nauczyć się go na pamięć :) A ten drugi wariant sobie zapamiętam :)

ps. Lasek Wolski to chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce w Krakowie (od strony przystanku Baba Jaga) i darzące największym sentymentem -eh ile to jesienno-wiosenno-zimowych wieczorów przesiedziałam w nim z przyjacielem sącząc piwko :) I mało tam ludzi bywa, przynajmniej z tej naszej strony. Kumpel raz nawet w lasku wolskim zobaczył dzika. Nie wiem skąd się to mi wzięło ale często gdy właziliśmy do lasku to mówiłam że idziemy na.. Łopiennik :D (mimo że przyjaciel w Bieszczadach w życiu nie był ;p)

No ładne chaszczowanko Brusienką, bardzo ten kawałek od ruin młyna do cmentarza lubię :)
Ale tak naprawdę to łatwy kawałek, od ruin młyna na południe do zakrętu Brusienki a potem na wschód, tam jest 2,5 km wąwozu, jego przejście to syta dniówka po której dżungla w Kongo to lasek wolski ;)
ja też ....
W cudowne, roztoczańskie miejsca trafiłaś (trafiliście). Nieopodal (na trasie od młyna do cmentarza) umknęła Wam kapliczka św. Mikołaja. Tyle, że ostatnio chyba podtopiona przez bobrowe harce. :) W tamtych okolicach jest wiele urokliwych miejsc. Ot chociażby stare siedliska z zapomnianymi, zębem czasu nadgryzionymi , krzyżami, schrony bojowe ( Hrebcianka : 6 schronów jeszcze nie zamurowanych i nieokratowanych ) ... Przepraszam, że się rozgadałem ale Roztocze to Moja Miłość ... jak zapewne dla Was Biesy. :)

PBS. Cez (może być Czarek).
Beskid Niski sercu bliski
...czyli chaszczem się sztachnąć!

4/7 czerwca 2015

http://wadera55.republika.pl/niski_c...015/niski.html

Chwilę zastanawiałam się, czy opisywać tę węrówkę. Jednak z racji, że czasem lubię cofnąć się w czasie i poczytać swoje wspomnienia, postanowiłam i te utrwalić. Dawno nic nie opisywałam ale to nie znaczy zupełnie, że wędrówek nie było. Wręcz przeciwnie. Były albo krótkie albo w gronie znajomych, więc nie kwalifikowały się do owej serii opowiadań. W międzyczasie zapoczątkowałam nowy kolejny etap, czyli biwakowanie zimą w górach, które stanowić miało jedynie trening przed następnymi zimowymi planami. W zasadzie w pierwszy dzień nowego roku obudziłam się na najwyższej górze polskich Bieszczadów, co stwierdziłam, że jest dobrym rokowaniem na ten rok. Były systematyczne wędrówki po bezdrożach Karpat Ukraińskich. Teraz nadszedł czas, by spakować swój 28 już letni namiot, który podarował mi pewien wspaniały podróżnik i na swoje 28 letnie urodziny udać się na kilkudniową wędrówkę po Beskidzie Niskim.

W Boże Ciało dojechałam autobusem do Krosna. Przespałam dworzec końcowy, lekko zaskoczyłam kierowcę gdy przemówiłam doń z szeluści autobusu, gdy ten zajeżdżał na zajednię w Krośnie. Podreptałam na znaną mi już obwodnicę. Stąd sprawnie złapałam stopa do Nowej Wsi. W planach była Cergowa. Przeszłam przez most i planowałam niebieskim, potem żółtym szlakiem wejść na szczyt. Udałam się wzdłuż rzeki Jasiołki niewielką ścieżką. Pod koniec była trochę zarośnięta ale przebrnęłam dalej. Doszłam do dużej stokówki. Był potoczek, tak jak na mapie. Tu zjadłam pierwszy posiłek tego dnia.

Załącznik 37907

Szlaku nie widziałam, więc ustaliłam azymut. Stokówka szła w kierunku północnym, ja zaś miałam iść na wschód. Trzeba było ją opuścić. Idąc lasem zobaczyłam, że moje zbocze schodzi po prawej do jakiegoś jaru. Skoro jest jar - to musi być potok! Pewnie ten właściwy, wzdłuż którego idzie szlak. Zeszłam do jaru, wdrapałam się na jego drugie zbocze. Dotarłam pięknie do szlaku. Gdzie ten szlak w Nowej Wsi się zaczyna i wchodzi do lasu?! Oj ciężko było to przewidzieć, od samego mostu żadnych zupełnie oznakowań, potem szłam jedyną możliwą ścieżką też bez oznakowań. Raczej na wyczucie trzeba wejść w las, teraz już domyślam się gdzie powinnam. Nawet się zastanawiałam nad tym punktem, nawet się do tego przymierzałam, jednak pokrzywy do pasa dzielące łąkę od lasu -nie zachęciły mnie do tego. Jeżeli ktoś chce wejść w las niebieskim po jakiejś ścieżce -niech zapomni o swoich fantazjach. Dziś tylko uśmiecham się, gdyż te wtedy trawki były niczym w porównaniu z tym co czekało mnie następnymi dniami. Tak więc po 15 minutach chodzenia po lesie na azymut znalazłam się idealnie na szlaku. Niebawem dotarłam do Złotej Studzienki. Stąd znów poszłam pierwszą lepszą stokówką na azymut myśląc że idę żółtą ścieżką. W rzeczywistości żółta szła równolegle ale zaczynała się gdzieś za studzienką. Po 10 minutach doszłam do szlaku. Stąd jak z łuku strzelił, prosto na Cergową. Na szczycie spotkałam turystów a później gdy zostałam sama posłyszałam jakiś okrzyk. Oglądam się, nikogo nie ma -czy ja mam przesłyszenia? Po chwili znów. Oglądam krzaki za zboczem -pusto. Za trzecim razem zorientowałam się, że te nawoływania dochodzą... z góry. Wesoły człowiek szybował na paralotni. Jak wiadomo, na szczycie Cergowej jest las, więc nie wypatrzyłam go za pierwszym razem, gdyż był nad drzewami. A to ci psikus! Potem chwilę szlakiem do jaskiń. Jakież to było piękne miejsce! Zostawiłam plecak i pobiegłam do skałek, wchodząc na większość i oglądając z każdej strony. Ileż jam tam było! Znalazłam nawet jaskinię. Okolica przecudna, jakby w tym miejscu poruszyła się ziemia. Pamiętam, podobne wrażenie miałam na pięknym osuwisku w lesie w Bieszczadach, które też opisywałam. Po dłuższej chwili wróciłam do plecaka. Podążyłam jeszcze chwilę szlakiem, jednak zerkając co chwilę na mapę i kompas w ustaleniu pozycji, z której miałam odbić ze szlaku. W międzyczasie zarysował mi się piękny widok na Pietrosa, zwanego w Niskim - Piotrusiem. Jeszcze chwilę szłam szlakiem aż zniecierpliwołam się tym szukaniem odbicia, więc wymyśliłam swoje. Na azymut, przez krzaki. Pełno krzaków jeżyn i malinisk, oczywiście ścieżki brak.

Załącznik 37908

Ale na co mi ścieżka jeśli mam azymut. Doszłam do fajowego zbiegnięcia się trzech jarów w jednym punkcie. Mizerne zdjęcie przedstawia tylko kawałek jednego.

Załącznik 37909

Oczywiście potok. W górę i znów do jaru. I znów pod górę. Tak szłam i szłam. Krzaki coraz większe. Drzewa coraz niższe. Czasem napotykałam ściany niskich drzewek iglastych, które w parze z krzakami już zupełnie zagrodziły mi drogę. Nie lada wyzwaniem było wydostać się z tego labiryntu! Ostatni raz taki na prawdę solidny chaszczing zaserwowałam sobie na Roztoczu, co też opisywałam. Tylko, że wtedy było gorzej, bo miałam z sobą rower :) Nie ukrywam, że trochę się już zezłościłam, gdyż idąc i idąc nie mogłam się wydostać, zaś każde podchodzenie do "skraju" okazywało się skrajem złudnym, gdyż dalej było to samo. W końcu stwierdziłam jedno -co by nie stanęło mi na drodze, nie ważne, muszę iść zgodnie z azymutem, gdyż tylko w ten sposób wydostanę się z tej mordęgi. Idąc na pałę przed siebie po dość krótkim czasie wyszłam do miejsca planowanego! A jeżeli już chcemy być drobnostkowi, to wyszłam z lasu ok. 80-100 metrów dalej niż planowałam to sobie w domku w Rzeszowie. Tylko, że w domku obstawiałam, że będę szła ścieżką zaznaczoną na mapie. Idąc dobrą godzinę po niezłym leśnym labiryncie, taki wynik uważam za bardzo dobry. Przecież mogłam wyjść zupełnie gdzie indziej -bo tak na prawdę to Bóg jeden wie, którędy ja właściwie szłam! Czasem chciałabym by mi ktoś wyrysował dokładnie trasę i slalomy którędy chodzę, nawet są urządzenia do tego służące, jednak używanie takowych wynalazków odebrałoby mi w zupełności całą frajdę i sens moich wędrówek, gdyż ważnym elementem ich jest adrenalina, która wytwarza się np. w momencie totalnego wkurzenia gdy chodzę i chodzę i sama siebie pytam -gdzie ja u licha właściwie jestem i czy tak na prawdę dobrze idę? Giepees odpowiedziałby mi na owo pytanie a to oznaczałoby koniec zabawy.

Załącznik 37910 Załącznik 37911 Załącznik 37912

Tak więc wyszłam na niesamowicie piękne i bezkresne łąki Beskidu Niskiego. Aż do następnego dnia nie padną żadne nazwy, by zmusić czytelnika do zabawy z mapą. Jednak z kompasem nie rozstawałam się w ogóle i wytyczałam kolejne azymuty lub opisywałam otaczające mnie panoramy. Była już połowa dnia a dopiero 1/3 planowanej trasy przebytej. Zbyt wiele czasu i energii zajęło mi krążenie po labirytnach góry Cergowej i sama zabawa na niej. Jednak cel tej wędrówki miałam dość jasno określony - miała to być po prostu wyrypa i jutro wieczorem planowałam być na ... Jasielu, do którego miałam dotrzeć z okolic Dukli pieszo górami w 2 dni. Praktycznie nigdy nie ustalam sobie punktu docelowego, punktu noclegowego itp -przecież mam namiot. Jednak tym razem zrobiłam wyjątek. Ustanowaiłam cel. Jasiel. Dlatego, że jutro wypadały mi urodziny i chciałam być wtedy w tym miejscu. Od 8 lat nie obchodziłam tego dnia, nawet uwagi nań nie zwracałam. Dlaczego więc teraz nagle mi się odmieniło? Nie wiem :)

Było bosko. Godzina chyba około 15, czyli późno. Słońce wysoko dawało we znaki. Od tej pory szłam już tylko otwartym terenem. Zanurzyłam się w wysokich, kolorowych łąkach. Schodząc w dół, a w zasadzie wynurzając się zza zakrętu za zagajnikiem, nagle ujrzałam idącą pod górę parę zakochanych nastolatków. Przywitali się. Dziewczyna minąwszy mnie, zaśmiała się sympatycznie do chłopaka, jakby chciała mu przez to powiedzieć - "a zapewniałeś, że będziemy tutaj sami!". Któż mógł bowiem spodziewać się, że nagle zza drzew wyłoni się Jimi. Jak to kolega w Przybyszowie określił -Jimi zawsze pojawia się z Marsa (czyli ni stąd, ni zowąd). Gdy po chwili obejrzałam się - kochanków już nie było na horyzoncie. Pewnie zatonęli w morzu traw. Zeszłam w końcu do sympatycznej drogi.

Załącznik 37913

Jednak moja droga nie szła nią ale przecinała i znów miałam wspinać się pod górę. Napełniłam zapasy wody. Wchodziłam coraz wyżej a piękne widoki nie ustępowały.

Załącznik 37914 Załącznik 37915

Weszłam na przepiękny szczyt. Zjadłam obiad z widokiem na Pietrosa. Ruszyłam dalej. Nagle dopadło mnie dziwne osłabienie, gardło lekko pobolewało. Ot słoneczny dzień, czasem zerwał się wiatr. Będąc zgrzanym łatwo wtedy o przeziębienie. Tylko nie to! Wynalazłam w apteczce aspirynę i witaminę C. Góra schodziła w dół po to, bym za chwilę wchodziła na kolejną. Potem znów w dół i znów następna góra. W ten sposób wchodziłam i schodziłam na 4 szczyty, których wysokości oscylowały na poziomie przekraczającym 600 metrów.

Załącznik 37916

Ot taka wędrówka po Beskidzie Niskim -góry są niewysokie, jednak na trasie do pokonania było ich wiele. Gdy weszłam na ostatnią na tym odcinku, szyfrując panoramę niemało się załamałam - pierwszy szczyt na który miałam jutro wchodzić, był masakrycznie daleko, w zasadzie na samym horyzoncie! O wiele dalej, niż teraz po całym dniu marszu, za moimi plecami była Cergowa. A to miała tylko moja pierwsza górka, dalej za nią cały dzień marszu! Zeszłam w końcu do asfaltu. Tutaj się zawahałam -czy podjechać kilka kilometrów autostopem do Jaślisk, by jutro sprawnie rozpocząć długą wędrówkę? Wtem przypomniałam sobie cel owego wyjazdu - to miała być wyrypa! Nie ma zlituj się. Przeszłam wtem przez asfalt i zaraz za nim padłam. Stwierdziłam, że wejdę jeszcze chociaż na ostatnią górkę i nań rozłożę namiot. Ciężko było wstać. Woda mi się już kończyła. Na szczęście zaraz doszłam do wybornego potoku, więc uzupełniłam zapasy. Wody piłam dziś dużo. No to - komu w drogę, temu w górę!

Piękny był zachód na Bani? ;)
Myślę, że to było bardzo zacne miejsce do oglądania zachodu ;) Pięknie prezentowała się w oddali Cergowa na tle słońca ;)
Czekam (i pewnie nie jestem sam) na dalszą trasę - czy zniosło Cię na zagubione cmentarze czy też szukałas Jagi (choć mam nadzieję, że nie szłaś nią tylko z magicznego miejsca z dzwonnicą pociągnęło Cię polami.
Załącznik 37919

Na szczycie przywitał mnie przepiękny zachód słońca nad Cergową, skąd zaczynałam dziś wędrówkę - teraz wydawała się ona całkiem daleko. Usiadłam na chwilę, gdyż takimi momentami należy się napawać. Spojrzałam wtem za siebie - "a może by pójść jeszcze trochę dalej, na kolejną górkę?", pomyślałam. Wszak do zmroku jest trochę czasu, nie ma sensu rozbijać się tak wcześnie, dużo drogi jeszcze przede mną. Im dalej zajdę dzisiaj, tym mniej będę miała jutro. Domowy plan zakładał właśnie dojście na jeszcze jedną górę. Czort z nim ale skoro dam radę iść dalej, to czemu miałabym nie iść. Kolejna górka wydawała się do ogarnięcia dość sprawnie, obstawiałam, że w 30-40 minut doń dojdę. Z góry trasa wyglądała sympatycznie i bez przeszkód. Zeszłam do drogi i próbowałam iść dalej w miarę prosto. Pokrzywy do pasa zmusiły mnie do wycofania i wybrania bardziej dogodnej ścieżki. Przeszłam wzdłuż domków letniskowych, później zobaczyłąm że pokrzywy do pasa jednak nie dadzą mi za wygraną. Barszczy też wcale nie brakowało, jednak na pierwszy rzut oka dopatrzyłam się odmiany zwyczajnej. Wyobraziłam sobie jak wiele żmii musi być w tym miejscu. Jedyne rozwiązanie to zacisnąć zęby i biegiem pokonać te kilkadziesiąt metrów. Z dużym plecakiem biega się niełatwo ;) Przez cienkie, długie spodnie poczułam muśniecie każdej pokrzywy. Od pasa w dół całe nogi mnie swędziały od pokrzyw ale podstawowa zasada to się nie drapać a przechodzi lada moment. Wchodząc na górkę nie trafiłam na ścieżkę, więc udałam się bardzo szybkim krokiem ku górze po tych wysokich łąkach, by znów nie dać się zaskoczyć żadnej żmii. Trochę wysiłku kosztowało mnie to wzniesienie. Górka pod namiot świetna ale że jeszcze widno, to należy iść dalej. Po chwili ujrzałam jakiś domek -"oho, za daleko zaszłam", pomyślałam. Nie było co iść dalej, bo dalej to tylko Jaśliska. Cofnęłam się i tym miejscu rozłożyłam namiot. Góra od której miałam zaczynać jutro z tego miejsca wyglądała już zadowalająco blisko, co mnie bardzo ucieszyło. Trasa na jutro wydała się zupełnie w sam raz. A pomyśleć, że jeszcze dwie godziny temu przeraziła mnie zupełnie i mogłabym się założyć o wszystko, że jest ona poza moimi możliwościami, choćbym nie wiadomo dokąd dziś zaszła. Więc z satysfakcją zajęłam się rozkładaniem namiotu. Trafiłam czasowo idealnie, gdyż gdy wbiłam ostatniego śledzia, nastał zmrok.

Załącznik 37920
Piękny zmrok na pięknej polanie ...
pięknie

czekam na niechybny ciąg dalszy ;)
Czyli jednak nie "Jagą" bo tam to trzeba krówki paść i w pobliżu kręcą się różne osobniki ;):
Załącznik 37921Załącznik 37922
To w takim razie może przez ...... tylko trzeba uważać na berezednie ;) :
Załącznik 37923Załącznik 37924
Jimi, cóż ci te straszliwe żmije uczyniły że tak na nie wyrzekasz?
Jimi - jak zwykle czytam z wielką radością :)
Niby zwykłe chodzenie po niewielkich górkach a jednak przygoda na 100%
Powinnaś jakieś pogadanki w szkołach robić dla dzieciaków przyklejonych do sprzętu i nie mogących przeżyć nawet dnia bez internetu albo śmieciowego żarcia.
Dzięki Wam! Gdy widać zainteresowanie to dodaje motywacji do pisania. Asia, z takimi dziećmi byłoby ciężko. Średnio przepadam za takim społeczeństwem, czy to dziećmi, młodzieżą czy dorosłymi -słyszę od nich tylko pobłażliwe komentarze, więc na przyszłość im odpuszczam, bo nie ma sensu dzielić się z takimi. Ale gdy widzę jakieś zainteresowanie, nie ważne czy dziecko ma obycie górskie czy zupełnie nie -ważne że go to interesuje w danej chwili, to jak najbardziej staram się odpowiedzieć na jego pytania (a ciekawość dzieci nie ma granic!). Właśnie podczas ostatniego noclegu, a o tym nie napiszę w tej relacji, namiot pomagał mi rozkładać 5-letni Antek. Był bardzo zainteresowany i zaangażowany. Co chwilę pytał -"co jeszcze masz fajnego w tym plecaku?" i pokazywałam mu po kolei różne przedmioty, uczyłam jak działają. Gdy gotowałam kolację na kuchence, pomagał mi i bardzo chciał bym się z nim podzieliła. Powiedziałam mu, że mama ma dla niego z pewnością smaczniejszą kolację niż mój makaron z serem ale gdy spróbował to uszy mu się zatrzęsły i powiedział z rozmarzeniem: "mm.. przepyszne!" -w zasadzie byłam pewna, że cokolwiek by nie zjadł w tej chwili z biwaku, to byłoby dla niego przepyszne, tak chłopaczek się nakręcił ;)

Czyli jednak nie "Jagą" bo tam to trzeba krówki paść i w pobliżu kręcą się różne osobniki ;):
Załącznik 37921Załącznik 37922
Sławek byki (grożniejsze niż wilki) to w Polanach Surowicznych, a Jimi z Przełęczny Szklarskiej miała jeszcze kawałek drogi tam.Myślę ,że Ona tam nie szła , szła chyba na Jasiel,ale dowiemy się chyba w następnych opisach. Na Bani ;)( Szklarskiej) jak dotąd też nie widzę żeby była. Jimi dzlaczego będąc w czwartek nie wpisałaś się do zeszytu na Cergowej ? :) w piątek sprawdzaliśmy będąc tam po raz 4 w tym roku :)Czy to Ty zostawiłaś na Cergowej flagę Anglii ? :) Pozdrawiam i czekam na cd.
...co Wy się byków czepiacie? ...są wszędzie... mniej, lub więcej, ale są...gdzie krowa to i byk, albo chociaż jego nasienie (zamrożone):mrgreen:
Długi trafnie napisał, że zachód słońca oglądałam z Bani, przecież to pierwsza górka od Przeł.Szklarskiej. Haha, flaga ta już była, gdy przyszłam. Widziałam skrzynkę, podejrzewałam, że tam się ludzie wpisują ale jakoś nie poczułam potrzeby by tam zerkać mimo że troche się poleniwiłam na szczycie :)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl