"Wyprawa na kres jesieni",Szlak Graniczny, listopa

bigos - mój pamiętnik, wspomnienia, uczucia, przeżycia ...

Z granicznym sprawa mia³a siê ró¿nie. Poza ambitnymi planami mia³em jeszcze próby. Mówi±c Graniczny nie mam na mysli tylko legalnej koñcówki z Rabiej na Krzemieniec. Ma byæ "full wypas" i "firanki takie". Chyba przy namiocie?

Je¶li ju¿ uczta to na ca³ego, w koñcu ¿ycie zaczyna siê w Nowym £upkowie. A koñczy ? Tam, gdzie koñczy siê jesieñ.

Kiedy¶tam (patrz Rzeczywi¶cie tak jak ksiê¿yc) ju¿ z Granicznym bra³em siê za bary, ale bez specjalnych efektów. Za to z rozwalonymi nogami. Wtedy w³a¶nie Graniczny wlaz³ mi na ambicjê i nie da³ oddechu.

G³upio za to zap³aci³em w grudniu. Ma³o nie zdech³em pod Krzemieñcem, co gorsza zabieraj±c ze sob± dwóch przyjació³. (patrz "Sze¶æ B³ota Stóp")

Je¶li Graniczny bez nart , to bez ¶niegu. Je¶li z namiotem (nielegalnie,raczej nie powtarzaæ, chyba, ¿e chowanie siê przed SG kto¶ uznaje za pasjonuj±ce ) to tylko w jakiej¶ egzotycznej porze.

Wrzesieñ. Siedzê, bo za³atwiam sprawy zwi±zane z praktykami i ko³em naukowym. Niedosyt pozosta³. Karmi³ siê zdjêciami, poi³ relacjami, a¿ w koñcu zjad³ mnie i przetrawi³.

W lipcu miesi±c z nog± w gipsie. Bia³e szaleñstwo.

Poniedzia³ek. Laboratorium z mechaniki p³ynów. Kumpel: Marcin co siê tak trzêsiesz ? Jedziesz w góry? Marcin: .... Tak. Chyba tego mi brakuje.

Zakupy. Gaz (du¿y P-B do campgaza),, Sznurówki, Jedzenie. Pierwszy b³±d : ry¿, zamiast makaronu. Drugi: za ma³o miêcha na ¶niadania. Plusy: dobra, trwa³a kie³basa i mas³o.

Teraz pieni±dze. Stypednium dadz± (albo i nie) w grudniu. Póki co kicha. Siostra w¶ciek³a (bo jadê bez niej), mama z³a (bo jadê w ogóle), tylko tata trzyma po cichu moj± stronê ("Gdybym by³ 30 lat m³odszy ..., Jed¼, bo musisz"). Makabryczne po¿yczki. Je¶li nie chcê eksmisji z domu muszê jechaæ poci±giem przez Kraków. Stop odpada. Zostaje makabrycznie droga kolej i PKSy.

[W rzeczywisto¶ci najpierw by³y pieni±dze, potem zakupy, a wyjazd zaraz po zakupach)

Namiot. Krucha sprawa. Namiot jest u pewnej dziewczyny. Tzn. jak do niej trafia³ to by³a kanydatk± na ¿onê, ale obecnie ju¿ nie jest. Dziewczyna, nie namiot.

Namiot trafia do mnie, ale z bonusem. O nim pó¼niej.

Ostatnie poprawki, ³apiê dyktafon, zgrywam WGB i jadê. W plecaku prowiant na 5 dni, gaz, namiot, 2 koszulki, 2 pary getrów, 2 pary skarpet. ¦niegowce i kapelusz. Moskitiera w namiocie. W sumie ko³o 15 kg.

Powolne 8 godzin do Krakowa. Spory problem egzystencjalny. Czy gapiæ siê na nogi pani z naprzeciwka, czy na jesieñ za oknem. Tak± ³adn±, kaszubsk± jesieñ, aperitiff przed Bieszczadzk±. Dziêki Bogu jestem szczê¶liwym posiadaczem zeza, tak wiêc przyjemno¶æ z jazdy by³a zupe³na. A gdy zasn±³em i tak ¶ni³em jesieñ. Jak siê obudzi³em pani nie by³o, na szczê¶cie portfel mój by³ na miejscu.

Problem by³ ciekawy. Listopad. Jesieñ, czy przedzimie? W zesz³ym roku, we wre¶niu przyjecha³em za wcze¶nie. Na forum pisz± o jesieni. Niby wszêdzie jest, ale najpewniej znajdê j± chyba u Tuwima. Legendarna, spowita mistyk± jesieñ. Feeria kolorów, zapachów, odczuæ.

Kraków, remont dworca PKS. Rozkopy. Trafiam do dziadka, tam ¶piê.

Z dziadkiem te¿ jest ciekawa rzecz. Zawsze ¶piê u niego w mieszkaniu, przy czym zawsze marudzi na moje towarzystwo. Gdy kiedy¶ jednak przespa³em w PTSMie na Oleandrach obrazi³ siê prawie ¶miertelnie.

Rano PKS do Sanoka (25,50). Mi³a niespodzianka, ulga studencka. Z Sanoka do Nowego £upkowa.

Tam zaczê³o siê naprawdê.


:mrgreen: :lol: :mrgreen: ...ju¿ mi siê podoba
Przebieram niecierpliwie nó¿kami w oczekiwaniu na równie zajmuj±cy, nasz ulubiony, dalszy ci±g... ;)
A ja czekam i nie poganiam :lol: Wiem jak jest :wink: Na wszelki wypadek nastawie sie ¿e czytam ciekawy tygodnik 8)



¿e czytam ciekawy tygodnik dobrze ze nie miesiecznik... hihihihi
Albo rocznik, haha. Tak jak moja relacja z Czarnohory, nie chce mi sie napisac ostatniego odcinka, bo to tak jakbym zamknela ostatni rozdzial ksiazki, ktora jest tak fajne ze nie chce sie jej konczyc....

ktora jest tak fajne ze nie chce sie jej konczyc.... Nie szkodzi poczekamy, byle nie za d³ugo.
pozdrawiam
To tylko maleñka dygresja, ale...
Podpisa³e¶ fotkê "Sanok bez p. Beksinskiego itd."
Byæ mo¿e, zabrzmi to nieco paradoksalnie, ale w³asnie po ¶mierci, Beksiñski jest bardziej obecny w Sanoku, ni¿ za ¿ycia. Przy czym nie mam na my¶li cmentarza; obecno¶æ artysty mo¿esz dostrzec od razu, np. przy wje¼dzie.
Nie wiem czy wiesz, ¿e rodzina Beksiñskich, której cz³onkom Sanok tak wiele zawdziêcza (nie mam tu na mysli tylko Zdzis³awa, ale np. Mateusza - za³o¿yciela Sanockiej Fabryki Wagonów - dzisiejszy Autosan) niejako zmuszona by³a do opuszczenia miasta.
Zdzis³aw Beksiñski z ¿on± i synem od wielu lat nie mieszkali w Sanoku.
Chyba wiadomo czym by³o to spowodowane.
Ale Sanok za ¿ycia artysty nie móg³ siê poszczyciæ tak± kolekcj± dzie³ malarza, jak± posiada teraz.
"Wszystko dla Sanoka".
To sanocki cmentarz jest miejscem spoczynku ca³ej rodziny.
Wydaje mi siê, ¿e dopiero teraz sanoczanie zdaj± sobie sprawê z tego, kim by³ Zdzis³aw Beksiñski i inni cz³onkowie rodu.
Ale nie musisz zawracaæ sobie tym g³owy - to tylko tak, na marginesie.
Temat wydaje mi sie bardziej odpowiedni na oftopic, ale skoro wspomnia³e¶...

Albo rocznik, haha. Tak jak moja relacja z Czarnohory, nie chce mi sie napisac ostatniego odcinka, No taaaa... A ja sobie mogê czekaæ ;-) 8) 8)
PKS stanowi osobny ¶wiat. Nie mówiê tu o zaduchu, t³oku i tym podobnych ozdobach, ale o samym nastroju jazdy.

Gdy patrzê przez okno PKSa na krajobrazy mijane po drodze stanowi± dla mnie przystawkê do podró¿y w³a¶ciwej. Gdy wsiadam do PKSa w drodze powrotnej, patrz±c siê na te same góry, czujê siê jakbym spo¿ywa³ deser.

Dopóki by³em w PKSie towarzyszyli mi ludzie, a ja by³em przedmiotem podró¿y. Do momentu opuszczenia autobusu moja wola by³a podporz±dkowana celowi, a ja nie by³em jej panem.

Wszystkie te my¶li opad³y w jednej chwili, gdy wysiad³em z autobusu. Wkrótce podró¿ zmieni³a siê w fakt dokonany a ja musia³em za³o¿yæ polar, bo od my¶lenia przemarz³em. A mo¿e to ostatnie jesienne s³oñce nie ¶wieci³o do¶æ mocno?

Rzucam wór na ³aweczkê i wyci±gam polar i mapê. Dopijam ³yk wody i powoli rozprostowujê nogi, zdrêtwia³e po podrózy. Wyci±gam kije i powoli spacerujê.

Wreszcie do¶æ, idê na serio.

Krajobraz dooko³a jest do¶æ turpistyczny. Z jednej strony nienaj³adniejsza wie¶ z drugiej jesieñ, ubrana w zachodz±ce promienie s³oñca.

Idê powoli, martwiê siê o kolano. Nie wiem jak zniesie 20 kg plecak, po³±czony z kawa³kiem twardej szosy. Mój cynizm wymiêk³ po 5 minutach w pejza¿u.

Czujê siê, jakbym wróci³ do domu, choæ nie by³em tu nigdy. Powoli odpadaj± ode mnie sentymenty poprzednich wypraw, my¶li stapiaj± siê z drog± - buty nie, bo ci±gle jest do¶æ zimno.

Celem jest doj¶cie jak najdalej pod granicê. Chcê wyzyskaæ ¶wiat³o, ¿eby nie i¶æ po nocach.

Mija mnie PGR, mijaj± mnie pogranicznicy, gdzie¶ przy g³ównej drodze s³ychaæ jakie¶ samochody. Mieszkañcy, skupieni przy ganku machaj± do mnie. A mo¿e po prostu stukaj± siê w czo³o?

Mijam mostek i wypatrujê torów w±skotorówki. Dochodzê do zakrêtu i raczê siê nim, podobnie jak krajobrazami przede mn±. Ani drogi, ani krajobrazów syty nigdy nie bêdê.
Miejscami b³oto, miejscami ¿wir, obok szmer strumyka i pejza¿.

Wêdrowanie samemu jest dla mnie od¶wie¿aj±ce, bo pozwala zapomnieæ o istnieniu i skupiæ siê na marszu, oddechu, pejza¿u, plecaku i drodze. Dokonuje siê rozpad ¶wiata, pozostawiam za sob± "miejskiego Ezechiela" a stajê siê "Prorokiem polnym, pospolitym". Jest w tej drodze jaka¶ nierealno¶æ, a mo¿e w³a¶nie jaka¶ realno¶æ prawdziwa.

Prawie rownie prawdziwa, jak gleba, która w³a¶nie mknie w moje ramiona. Zapomnia³em o BHP filzofowania i teraz zamiast katharsis mam kolano st³uczone.

Mijam jak±¶ altankê i znaki ku schronisku. Toczê ze sob± dyskusjê. Z jednej strony schronisko, gdzie mo¿na nieco odpocz±æ po podró¿y, z drugiej upragnione, twarde namiotowanie. Rozwa¿am drogê, a problem rozwa¿a siê w tle.

Wreszcie decyzja. Wybieram poln± drogê w kierunku granicy, ¿egnam siê z wizj± schroniska i ludzi. Wybieram samotno¶æ. A mo¿e to ona wybiera mnie ?

Wêdrówka zaczyna wie¶æ w górê drogi zrywkowej, a raczej rzeki, s±dz±æ z ilo¶ci b³ota.

Droga przypomina mi Beskid Niski, który jest na wyci±gniêcie rêki, wystarczy tylko siêgn±æ horyzontu. Nogami. Rozleg³e widoki, kêpki drzew, raczej czujê, ni¿ widzê ¶lady po ludziach, którzy odeszli. Ten wieczór zapamiêtam, jako najpiêkniejszy w ca³ej podró¿y.

Wreszcie koniec, zmierzcha a czujê nieodparty poci±g do ma³ej kêpki traw, na uboczu ca³ego ¶wiata. Jeszcze trochê poci±gnê, jutro bêdzie krócej.

Trawy, wilgoæ, b³oto ... Ju¿!

Najpierw roz³o¿yæ namiot. Czujê siê nieco niezrêcznie, namiot zapewne te¿. Niby wymienili¶my ju¿ pierwsze u¶ciski po kupnie, ale dopiero dzisiaj bêdziemy musili spêdziæ ze sob± do¶æ du¿o czasu. Niemniej namiot, okazujê siê ca³kiem sympatycznym bytem i nasza wspó³praca bêdzie przebiegaæ bez zarzutu.

Gotujê herbatê i zjadam mielonkê. Zagryzam serem i mas³em. Potem idê siê myæ.

Strumyk szemrze zachêcaj±co. Myjê siê przy czo³ówce, staram siê nie przyzwyczaiæ do nadmiaru czysto¶ci i wody.

Granica biegnie granic± zlewisk, znalezienie ¼ród³a, tryskaj±cego ze zbocza wymaga sporo szczê¶cia. Zw³aszcza, ¿e wszystko ¶wiadczy o tym, ¿e od dawna nie pada³o. (b³oto po kostki, a nie po kolana) Na wszelki wypadek 1,5 l wody bêdê niós³ na grzbiecie.

Sprz±tam, wrzucam graty do namiotu. Kuchenka siê nieco piekli³a, wiêc musia³a och³on±æ.

W proroczym odruchu ubieram czapkê, rêkwiczki, kalesony i koszulkê. Dla zasady zaci±gam kaptur.K³adê siê spaæ, ogarnia mnie powoli ciep³o.

Odp³ywam.
Uwaga:Dla zainteresowanych mogê, po kontakcie emailowym, wys³aæ dziennik bieszczadzki w mp3, nagrywany dyktafonem w trakcie podró¿y. Dziennik ma sumie ko³o 15 MB, jest podzielony na kwanty o ¶redniej wielko¶ci 1,5 MB. Alternatyw± jest wskazanie/ za³atwienie jakiego¶ ftpa.

PS. Bardzo chcia³bym, aby opó¼nienia w moich relacjach pwostawa³y za spraw± mojej wra¿liwo¶ci. Niestety najbardziej wra¿liw± cze¶ci± mojej osoby jest moje lenistwo, i to ono ponosi odpowiedzialno¶æ za opó¼nienia.

Dygresja. Byæ mo¿e Beksiñski po spoczynku jest bardziej obecny w Sanoku. Dla mnie, wraz z jego odej¶ciem zamkn±³ siê pewien rozdzia³ w historii miasta. Byæ mo¿e rozdzia³ tylko sentymentalny, ale w moim odczuciu dzie³o ¿ycia artysty na zawsze pozostanie niedokoñczone.
... no tak Ezechiel pisze
szkoda ¿e te dyskusje ze sob± prowadzone w Zubieñsku nie powiod³y Ciê do schroniska. Wiedzia³bym przynajmniej czy ono funguje czy nie ?

A tak swoj± drog± to czekamy czy dojdziesz do Balnicy jeszcze w tym tygodniu ?
Ty dotykasz ka¿de drzewo po koleji - a tu bractwo czeka w napiêciu na kolejn± ods³onê : co dalej
Nigdzie nie dojdê, bo zakwitnê przy buczynie na zimê. Piszê jak mam wenê a nie jak czytelnicy maj± chcicê. :-) Na okrasê cytat o moim zakwitaniu.

"A je¶li mnie dom buczyn± spiêty
tej nocy przyjmie w swoje progi
zapalê gwiazdy w nocy g³êbi
a sam zakwitnê górskim g³ogiem"
W. Bellon, WGB
Spanie w pewnych przedzia³ach tempreatur ma w sobie co¶ z perwersji. Niby cz³owiek przygotowany na zimno, niby obeznany a za ka¿dym razem noc przebiga inaczej.

Tym razem by³o koszmarnie. Noc ci±gnê³a siê jak droga w czasie deszczu, kolejne za¶ godziny znaczonye by³y utrat± czucia w kolejnych koñczynach. Nie wiem ile spa³em a ile majaczy³em. Letarg.

Co naj¶miejszniejsze letarg poszukiwany i wyczekiwany, a wiêc w jakim¶ sensie pozytywny.

Niemniej nasta³ ¶wit. Wbrew pozorom ¶wit oznacza, ¿e bêdzie zimno jeszcze tak do 7, b±d¼ 8. Niemniej mo¿na normalnie przespaæ dwie godziny, bez filozofowania.

Wreszcie pobudka w³a¶ciwa. Wychodzê z namiotu, wzuwam buty i sk³adam mój dobytek. W robocie akompaniuje mi palnik i chleb z mielonk±.

Wychodzê.

Do granicy idzie siê drog± zrywkow±, raz po raz ton±c± w buczynach. Co najciekwawsze jesieñ nie zbrzydnie mi do koñca wyjazdu. Metr po metrze robi siê coraz cieplej. Zdejmujê kalesony, czapkê i rêkawiczki. Wkrótce bêdê szed³ w samej koszulce. 300 m. ró¿nicy poziomów, przy du¿ej wilgotno¶ci powietrza wyrywa mi oddech z piersi.

B³oto, na przemian z koleinami i mokr± traw±. Stuptuty okazuj± siê równie niezbêdne, co w zimie. Szlak meandruje, tak wiêc nie mam drogi na rozwa¿ania. Z tego fragementu marszu pamiêtam tylko zdziwienie, w momencie gdy spojrza³em za siebie.

Dochodzê do granicy, ma³e ¶wiêto. Jeszcze 48 godzin temu by³em niedaleko granicy pó³nocnej, teraz zagl±dam do S³owaków za miedzê. Globalizacja, czy têsknota.

Jem cha³wê i ¶wi±tecznie pijê herbatê. Drêtwienie d³oni ostatecznie ustêpuje.

Wreszcie jest Wysoki Groñ. Ostro w dó³, wszystko z górami w tle. Granica wygl±da jak cudowny park, ton±cy w s³oñcu. Zimno z nocy sta³o siê wspomnieniem. Jest nierealnie, raz po raz droga wychodzi na polany i znika w lasach. Skrawki panoram idealnie komponuj± siê z lasem. Na którym¶ z zakrêtów granicy widzê drogê dnia dzisiejszego.

Idê dalej, zatrzymuj±c siê, by uczyniæ kilka zdjêæ i spostrze¿eñ.

W pewnej chwili widzê mroczki i czujê k³ucie w mostku. Zatrzymujê siê, dojadam cha³wê i dopijam herbatê. Po chwili poprawia mi siê. Kiedy¶ takie k³ucie mia³em, na po³oninie w ¶rodku ¶nie¿ycy.

W pewnej chwili s³yszê ha³as przed sob±. Zamieram i widzê stado jeleni, przenosz±cych siê przez zielon± (bior±c pod uwagê t³o raczej czerwono-rud±) granicê.

Idzie mi siê ¶wietnie. £ykam s³upki i wra¿enia, tak jak ³ykam pejza¿e. Bez czkwaki, albo niestrawno¶ci.

Wreszcie okolice Balnicy. Spotykam le¶niczego i biorê od niego wodê. Koty jak zwykle straj± siê uciec w moim plecaku.My¶lê powoli nad obiadem.

¦wiat zaczyna siê robiæ prosty i klarowny. Jest droga, jestem ja i nie ma nic wa¿nego ponadto. Wszystko inne jest dekoracj±, u³ud±.

Wychodzê bez obiadu, jednak po kilku strawersowanych w±wozikach opuszczaj± mnie si³y i stajê.

Pijê herbatê i dojadam chlebem z kie³abs± i serem. Na deser kisiel. ¦wiat nieco siê zaokr±gla, z górki jakby ³atwiej siê toczyæ.

Kolejne polany, pachn±ce trawami i ciep³em. Ju¿ za kilka godzin bêdê marz³ w ¶piworze a teraz muszê znale¼æ jakie¶ mazid³o, ¿eby nie mieæ jednocze¶nie odmro¿eñ i spalonej skóry.

Dogania mnie nieprzyjemny ha³as. Czy¿by rzeczywisto¶æ, tudzie¿ inna kochanka mnie tu znalaz³a?

Stra¿ Graniczna.

Tak wiem, ¿e nocleg tutaj jest niezgodny z przepisami. Paaanie, ale ten namiot to ja dla kolegi niosê. Nieeenooo, tylko idota by spa³ przy minusach w namiocie. Mi³ego dnia ¿yczê!

Wreszczie zaczynam rozgl±daæ siê za noclegiem. Czujê, ¿e od niego zale¿y, czy pójdê dalej czy zawrocê. Nie w smak mi kolejna noc z ryzykiem odmro¿enia, zw³aszcza teraz, gdy jestem nieco zmêczony.

Widzê drobne ¿ebro, dajê siê skusiæ i odbijam. Rozstawiam namiot w "Domu Wiatrów". Choæ wieje dooko³a strasznie, to jednak namiot jest niewidoczny od strony granicy. Nie muszê siê obawiaæ, ¿e kto¶ mi po snach przejedzie butami.

Kolacja. Woda po ry¿u idzie na sos. Tylko wody na herbatê musi mi wystarczyæ. Nie chce mi siê schodziæ w pó³mroku i szukaæ ¼róde³. Ry¿ by³ kolejn± b³êdn± decyzj±, jak± podj±³em. Niby sos z kie³abch±, a zg³odnia³em jeszcze zanim od³o¿y³êm ³ychê.

Bety rozk³adam na karimacie, nawet NRCa psiakrew nie wzi±³êm. Gdyby nie to zimno ci±gn±ce od ziemii da³oby siê nawet nie¼le spaæ. W pewnej chwili u¶wiadamiam sobie, ¿e to moja ostatnia noc na granicznym. Idzie Zima!

Byleby mnie nie zadepta³a.
Wczoraj mia³em wra¿enie, ¿e zamarzam. Dzisiejsza noc pokaza³a mi, ¿e by³em w b³êdzie.
Temperatura zesz³a z gór w doliny i chyba tam zosta³a. W nocy budzê siê, by rozcieraæ zgrabia³e nogi i rêce. W tle noclegu akompaniuje wicher, urozmaicaj±c letarg wizjami wiatro³omów spocyzwaj±cych na ma³ym, zielonym namiocie.

Co ciekawe, w ¶rodku wichury, przeplatanej mrozem czujê siê swobodnie. Nie ma nikogo, nie muszê przed nikim zgrywaæ twardziela. (No chyba, ¿e przed butami, one s± najmniej tolerancyjne) Sytuacja jest klarowna i jasna.

Rano budzê siê i widzê szron i odrobinê ¶niegu. Czerwone li¶cie, przybrane w bia³e szmaty strasz± mnie, niby duchy zamarzniêtych turystów. Gotujê herbatê, jem kisielek, zagryzam kie³abs±, chlebem i serem. Na dok³adkê cha³wa i trochê czekolady.

Szacujê, ¿e w nocy by³o ko³o -3 / -5 stopni, bo szron nie stopnia³ od razu po pierwszych dawkach s³oñca, ale trzyma³ siê a¿ do ok. 10.

Decyzjê o celu wêdrówki odk³adam na pó¼niej, póki co trzeba dotrzeæ do Roztoków. Pakujê namiot, odgrzebujê spod li¶ci kijki i idê.

Dzisiaj jest inaczej. Nieco zmarzniête nogi wolniej reaguj± na teren, a jesieñ piêknieje w miarê, jak s³oñce ogrzewa Ziemiê. Jako¶ czerwieñ li¶ci wydaje siê bardziej ognista, gdy cz³owiek nie ma odmro¿onych nóg.

Droga wiedzie przez wysokie le¶ne polany. Niegdy¶ pastwiska, dzi¶ takie mikropo³oniny, Pachn±ce sianem i zio³ami stanowi± mi³± odmianê po¶ród "krain buczynowych".

Wbrew pozorom Graniczny nie jest ca³kiem p³aski. Raz po raz schodzê i wchodzê na kolejne wzniesienia, pokonuj±c w ci±gu dnia oko³o 600 m. ró¿nicy poziomów. Co ciekawe strona s³owacka jest cieplejsza i wiêcej li¶ci wisi na drzewach.

W pewnej chwili s³yszê szelest ga³êzi. Co gorsza dobiega ze strony ostrego zbocza s³owackiego. Zatrzymujê siê i czekam na rezultat.

Ludzie. Dwie sztuki. Tury¶ci - zawodowcy. Plecaki, namiot i kijki. Ruchy spokojne, ale twarze nieco zdyszane. Zapewne od podej¶cia w kierunku s³owackiego piwa.

Rozmowa przebiega³a w radosnym nastroju. Jêzykiem obowi±zuj±cym by³a mieszanina s³owackiego, anigleiskiego, polskiego i niemieckiego. Chc± mapê i kierunek do wody. Wskazujê im szlak na Balnicê i opowiadam po angielsku o znacznie bli¿ych Roztokach. Wspominam o ¼róde³kach zboczowych. S³owacy decyduj± siê na Balnicê, wyjmuj± aparat, ja przybieram bohaterski i odkrywczy wyraz twarzy, gdy nagle robi± oni zdjêcie ... mapie.

Trudno, wiem, ¿e Bieszczady s± piêkne nawet na mapie. (1:60 000 Krukar, Bieszczady )

Idê dalej, zej¶cie do Roztoków. Ostre, ³atwe do przyziemienia i nieco melancholijne. To chyba koniec granicznego. 3 noc w namiocie, przy temperaturze minusowej i kiepskiej odeñ izolacji mog³aby siê skoñczyæ niesmerfnie. Schodzê do Roztoków, niemal tak samo, jak ponad rok temu.

Na prze³êczy oddycham chwilê i ¿egnam siê z Okr±glikiem. Jego "ba³uchowaty" kszta³t zawsze pozostanie dla mnie symbolem Bieszczadu.

Schodzê przez Roztoki i Liszn± w kierunku Cisnej. Po drodze ³apiê stopa i spotykam le¶niczego. Wymieniamy uwagi o jesieni. Robiê zdjêcia. Czujê ulgê, koniec ryzkowania ty³kiem, mo¿na odsapn±æ.

¯yjê. Idê do Cisnej i na Wetlinê. Pora na deser i epilog.
...wyjdê na wy¿ynê i zawo³am do niej ...hej Hanno .....
to je dobre...
Cisna. Siedzê przy skrzy¿owaniu i gapiê siê w mapê. Nie chce mi siê i¶æ "Pod Hona", nie chce mi siê i¶æ po jedzenie, nic mi siê nie chce. Gdy min±³ graniczny jako¶ sflacza³em, choæ pogoda ¶liczna, to ja mam jak±¶ burzê w oczach. £ykam zawód, podobnie jak koñcówkê wody z potoku.

W sklepie kupujê trochê jedzenia i jogurt. Witamin mi nieco brakowa³o, jogurt zdzia³a³ cuda. Znowu czujê, ¿e ¿yjê.

Stop do Wetliny, jacy¶ miejscowi. Po drodze pauza na rozmowê przez komórkê. Ze Smereka do W. idê piechot±, jest mi jako¶ dziwnie. Niby dooko³a jesieñ, a jednak cz³owieka k³uj± troche w³asne b³êdy. Z drugiej strony tak jest lepiej : lepszy niedosyt od przesytu i lepsze marudzenie od znoszenia (przez goprowców).

PTSM zajêty. Nici z w³asnej kuchni i Nienackiego. Idê do PTTKu. Zbiorówka na jeden dzieñ potem w³asny pokój. Trochê mnie kusi namiot, ale wolê moje szczê¶cie zostawiæ na pó¼niej. Gotujê sobie obiad na campgazie, przybywa wspó³spacz. Obiad smakuje nie¼le. Kuskus, zaprawiony kie³bas± i serem z sosem my¶liwskim. Kawalerskie ¿ycie.

Czeka mnie trochê napraw. Najpierw rozwieszam namiot, potem rozkrêcam czo³ówkê. Spacerujê po okolicy. Taki dzieñ odpoczynku.

Pomimo pustek, w schronisku czujê siê dziwnie. Jako¶ tak nie mogê znale¼æ sposobu na te góry. Chyba przez to namiotowanie zdzicza³em do reszty. W Wetlinie trochê ludzi, jaka¶ senna atmosfera rodem z "Przystanku Alaska".

Jutro skoczê na lekko, na Wetliñsk±. Tak zupe³nie bez zobowi±zañ, czyste bieganie po górkach. Chcê siê nieco zmêczyæ, bo odpoczynek daje siê mi trochê we znaki. Go¶cie schroniskowi dziwni. Nie mogê siê z nimi dogadaæ, ani chybi czego¶ innego szukaj± w Wetlinie. Mo¿e ³adnego widoku sponad kufli piwa ?

Idê spaæ
Z rana wyprowadzam siê ze zmarzniêtej sypialni. Przypominam sobie jak w ¶rodku nocy zacz±³em ¿a³owaæ, ¿e nie spa³em w namiocie.

Jem jajecznicê w PTTKu. Chyba najwiêkszy plus tego lokalu. Choæ schronisko czyste i zadbane, to jakie¶ takie nie moje. W sam raz na nocleg, ale nie na pobyt. Jeszcze tylko wrz±tek na herbatê i mogê i¶æ. Proroczym odruchem wrzucam do plecaka kapelusz.

W drodze na sto³ówkê widzê szron. Bia³o¶æ jest wszechobecna. Idzie zima. Ubieram siê szybko w wariant szturmowy. Getry, spodnie, stuptuty, czapka i rêkawiczki.

Idê na Or³owicza, ¿ó³tym szlakiem. Po drodze mijam piêkny widok. Mg³y podnosz±ce siê znad dolin i po³oniny w s³oñcu. Czym prêdzej przebieram siê w wariant nieco bardziej letni, tak, aby unikn±æ przegrzania.

Droga mija mi zgrabnie. W miarê zag³êbiania siê w las, s³oñce roz¶wietla buczynowe katedry coraz to npowymi barwami. Dokonuje siê misterium drogi. Na szlaku jestem sam.

Wêdrówkê przerywaj± mi g³osy ludzi. Wyrwany z medytacji jestem nieco zawiedziony. Ludzie siedz± na ska³kach, na ma³ym wzniesieniu i gor±czkowo my¶l± co dalej. Mijam ich godnym krokiem, aserkuruj±c siê kijkami. Nie odpowiadaj± na moje pozdrowienie. Ludzie, bo z kijkami ju¿ od dawna nie umiem siê dogadaæ.

Wreszcie po³oniny. Podchodzê na Or³owicza i wyjmujê kapelusz. Troczê polar, zostaj±c w kurtce. Wkrótce i ona do³±czy do polara. Na ³aweczkach opala siê jaka¶ istota. Cia³o zakryte kurtk± i czapk±, pozwala tylko domniemywaæ p³ci zjawiska. Dopiero g³os miazmatu pozwala stwierdziæ jego kobieco¶æ.

Uda³o mi siê uciec z Orlowicza, zanim nostalgia z¿ar³a mnie doszczêtnie.

Idê spokojnie Or³owiczem i sycê siê s³oñcem. Ma³o brakowa³o a wêdrowcy ³aziliby po mnie. Pomimo upa³u, czujê dreszcze na wspomnienie grudniowej ¶nie¿ycy. Nie przypuszczam nawet, ¿e po miesi±cu zacznê planowaæ nastêpn± zimow± wyprawê.

Gawêdzê z jakim¶ cz³owiekiem, który wyrós³ mi w miêdzyczasie zza ska³y. Parê s³ów z obcym facetem, odrobina porad z mojej strony i rozchodzimy siê.

Dochodzê do Puchatka. T³ok i gwar psuj± mi nieco nastrój chwili. Widzê Lutka uk³adaj±cego drewno na opa³. Nieco z nudów, nieco dla zagajenia rozmowy, zaczynam mu pomagaæ. Idzie nam nie¼le, choæ drewna wcale nie chce ubywaæ. Schodzê do ¼róde³ka, po ¶wie¿± wodê i widzê sopelki. Uk³adam siê nieco ponad nimi i sycê siê listopadowym s³oñcem.

Po krotkiej chwili schdozê na dó³. ¯egnam siê z Lutkiem, podobnie jak ¿egnam siê z górami. W zimie, gdy znowu tu bêdê nie bêdzie czasu ni si³ na sentymenta.

Schodzê do pomnika Harasymowicza. Zatrzymujê siê na chwilê i wspominam, po czym idê ³apaæ stopa do Wetliny. Mijaj± mnie zmotoryzowani, gdy u¶wiadamiam sobie, ¿e kije stercz±ce z ³ap s± ¶rednim stopowabem.

Nied³ugo po schowaniu kijów ³apiê stopa i l±dujê znowu w schronisku. 20 z³ za noc w samotno¶ci i cieple to nieco wygórowana cena. W miêdzyczasie do schroniska dotarli moi bracia. Dok³adniej ko³o 20 sztuk. Dok³adniej harcerze z bratniej organizacji.

Dogadujê siê z nimi bez k³opotów i noc koñczê, jako go¶æ na ¶wiecowisku. Moi harcerze s± 1000 km st±d, ale pomimo to nie czujê siê sam.

[/b]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • brytfanna.keep.pl