bigos - mĂłj pamiÄtnik, wspomnienia, uczucia, przeĹźycia ...
Tam i z powrotem, tam i z powrotem
Uporczywa wycieraczka próbuje zgarnąć krople, wciąż osiadające na szybie samochodu. Ciemność za oknami nie pozwala podziwiać mijanych widoków.
âźCiemność, ciemność widzę â No, niezupełnie. Przejeżdżające samochody rozbijają ją, przy okazji tworząc oślepiającą matówkę na szybie.
Te ponure odczucia tworzone przez aurę nie są w sumie niczym dziwnym o tej porze roku. Mamy przecież początek grudnia 2007 roku.
I cóż poradzić że o tej porze wcześnie zapada zmrok, że deszcz tłucze o szyby, że chandra siada na duszę.
Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?
Jedziemy w samochodzie , ale ta myśl nie daje spokoju. Jeszcze godzinę temu żona rozpaczliwymi pytaniami usiłowała odwieść mnie od tego pomysłu.
To trudne pytania : co się stało ? czy muszę jechać ? czy to coś mi da ?
.
Gdy w szyby samochodu uderzają kolejne krople , ja usiłuję znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na te pytania.
Ale przychodzi kolejny dylemat do rozwiązania. Późna pora, zatrzymujemy się przed sklepem w Dubiecku . Trzeba zrobić uzupełniające zaopatrzenie.
Ale ile puszek kupić ? Wiadomo nie od dziś, że najlepiej smakuje na górze. Ale każda kolejna puszka to co najmniej 0,5 kilo dodatkowej wagi plecaka który trzeba będzie nosić. Idąc w góry wolę mieć lżejszy plecak niż cięższy. Taki jestem.
No więc ile ? Być może to już ostatni czynny sklep na naszej drodze.
Miało być wszystko proste, a tu już na początku takie dylematy.
.
Na szczęście po dwóch godzinach jazdy deszcz przestał padać.
Jest więc szansa że dzisiejsze dojście pójdzie na sucho.
Mijamy kolejne bieszczadzkie miejscowości całkowicie wyludnione, no bo i kto miałby o tej porze wychodzić z domu.
Ale, ale - nie całkiem. Ciemność przed nami zostaje ubarwiona machaniem czerwonej pałeczki. No więc są tacy co nie siedzą w domu jeno pilnie strzegą naszych granic. Wykorzystujemy ich jako podręczną informację o warunkach w górze. Na odjezdnym zostawiam chłopakom nadzieję, że być może jeszcze coś dzisiaj pojedzie, niech nie tracą sensu stania.
Wkrótce docieramy na miejsce. Zostawiamy samochód, rozstajemy się z wymuszoną trzeźwością w przydrożnej budzie konsumując wykwitną bieszczadzką kolację opartą na składnikach zamkniętych w puszkach. Wreszcie wrzucamy na siebie plecaki i idziemy.
Wokół jest czarno i biało. Czarna noc przysadziła się na białym śniegu który zalega tu sporą warstwą.
Przed nami dojściówka do schroniska. Niespiesznie, z namaszczeniem wdychamy głębokie hausty rzeźkiego powietrza.
Czołówka oświetla ślady na śniegu które prowadzą nas do lampki nadzieji (foto)
Ewentualne pytanie : po kiego diabła tu przyszliśmy ? rozkrusza trzask nakrętki.
Nakrętki na flaszeczce którą kolega wyciągnął z plecaka - oznajmiając - to ta przywieziona z Czarnohory.
Tam i z powrotem, tam i z powrotem
...Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?....
Wkrótce docieramy na miejsce. ...Przed nami dojściówka do schroniska. Niespiesznie, z namaszczeniem wdychamy głębokie hausty ....
Ewentualne pytanie : po kiego diabła tu przyszliśmy ? rozkrusza trzask nakrętki.
. Henek , ale robisz "smaka ...na pójście..", już po doczytaniu do:
.....Wkrótce docieramy na miejsce. ...
. bez ogladania zdjęcia wiedziałem ,że poniosło Was pod Rawki.
...Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?....
. Właśnie po "TEGO diabła" :grin:tam się jeżdzi, pisz ,pisz dalej-, fajnie sie zaczyna.
Henek, nie mogę z tobą!! :) A ja tu uwiązana w Warszawie.
Ale rozumiem cię - dwa przełomowe listopadowo/grudniowe weekendy spędziłam w Górach Słonnych szlajając się z kursem po lasach - zimno, ciemno, błotniście - szukając tego diabła, po którego... No i właśnie o to chodzi!
Czekamy na ciąg dalszy.
trzask czarnohorskiej nakretki jest jedyny w swoim rodzaju!!!! :D zwlaszcza jak zimno, ciemno i do domu daleko ;) ;)
a i odwiedzenie dubiecka po drodze napewno dodawalo uroku!!!
co dalej???? co dalej???
Dziewczyny - a macie zdjęcia ?
Jeśli tak - to pokażcie.
B.
Henek! Przez Ciebie smaki mnie biorą okrutne...a na razie z wyjazdu "nulki". Kolejną dawkę poproszę.
Poranek.
Wszelkie próby wypatrzenia promyków słonecznych spełzają na niczym.
Śniadanie we wspólnej sali spożywamy w towarzystwie kota (foto), który spoglądając przez okno już wie. Wie, że w taką pogodę nawet psa by nie wygonił.
Ale my wiemy swoje.
Nie zniechęceni kocimi grymasami pakujemy manele i ruszamy.
Zgodnie z instrukcją umieszczoną na słupku obok , przeganiamy psa który też chciałby na spacer - a nie może.
Delikatna warstwa świeżego śniegu nie zasłoniła całkowicie starych śladów, po których idziemy w górę.
W górę i w górę, jest więc okazja na liczne odpoczynki i naukowe wywody.
Na moje zagajenie rozmowy typu ... po kiego diabła tu idziemy ? kolega wygłasza obszerny monolog o zbawiennym wpływie ruchu obciążonego na perestaltykę jelit.
Ale mają spłaszczone myślenie - myślę sobie - ludzie związani ze służba zdrowia. Wszystko sprowadzają do mianownika zdrowotności.
Jakby już nie było ducha. A duch widzi że z każdym metrem wyżej jest więcej śniegu. Oblepione gałęzie uginają się tworząc bajkowe obrazki.(foto)
Brak tylko światła. Wszystko jest przyduszone pochmurnością.
.... ponoć najlepiej jest chore miejsca nagrzewać w celu wymuszenia dotleniającego krwioobiegu.
No dobra, gorąco jak cholera. Trzeba się schłodzić, rozpiąć kurtkę a przede wszystkim psyknąć pierwszą aluminiową puszeczkę, zawsze to lżej w plecaku.
Czasy przejścia mamy dobre, czyli to co pisze w książce razy dwa.
Za następnym zakrętem dowiaduję się, oto że teraz przechodzimy krioterapię czy leczenie przez wychłodzenie. Na tej wysokości las zastąpiły krzewy i wiatr hula na całego. Trzeba z powrotem się pozapinać alby nie przesadzić z tą zimną-terapią.
To pewny znak że dochodzimy do szczytu.
Na szczycie wiatr i śnieg bawią się w rzeźbiarzy, tworząc nieopisane formy przestrzenne na najprostszych przedmiotach.
To tu mieliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie i podjąć decyzję co dalej.
...
Czasy przejścia mamy dobre, czyli to co pisze w książce razy dwa.... Stara, dobra szkoła:D Pisz...skołatana dusza się wycisza:)
Pozdrawiam,
Derty
...no i ? no i?
Nie muszę chyba dodawać, że ze szczytu nie było żadnych widoków. Powiem więcej, - widać, ledwie na kilka kroków.
Tak to już bywa jak się buja w obłokach.
Przez mydlasty obraz przebija się w wyobraźni tylna projekcja zatrzymanych dawniejszych kadrów:
-zachwycające w oddali zielone panoramy z barankami na niebie,
-wylegujących się na trawie turystów, którzy trzymając błogie napoje w dłoni wystawiali się na słońce.
Ech !
To miałoby jakiś sens, a tak ?.
.
Tak , tak, trzeba ocenić sytuację i wybrać. Tak postanowiliśmy jeszcze na dole , że w zależności od warunków albo wracamy do schroniska, albo idziemy dalej.
Mimo wiatru który na tej wysokości bardzo starannie zatarł wszelkie ślady po ludziach decydujemy się na dalszą drogę.
Będziemy mieć więc marsz na orientację.
Dla ułatwienia nie mamy żadnego kompasu ani gepeesa.
Na szczęście mamy dobrą mapę dzięki której możemy się co pewien czas lokalizować.
Torowanie trasy przez śnieg znakomicie wydłuża czasy przejścia (tak 2 do 3 razy) ale nie jest źle bo śniegu w sumie nie tak dużo, może ze 40 cm.
Trochę w dół, czasem pod górkę.
Robimy częste odpoczynki aby nie dopuścić do przeforsowania. I tak godzina za godziną podążamy, prowadząc ożywioną dyskusję
Na wszelkie tematy, byle tylko nie zadać sobie najważniejszego pytania :
...po kiego diabła tu jesteśmy.. ?
.
Gdy już dzień miał ustąpić przed nadchodzącym zmrokiem spotykamy pierwszych ludzi na trasie. Jako pozdrowienie słyszę >>psiakrew<<
Cóż za dziwne pozdrowienie ? Ale czy to wszystko nie jest dziwne ?
Ostatnią godzinę podążamy w ciemnościach, zbliżając się do schroniska. Jesteśmy pewni że otrzymamy palmę pierwszeństwa za głupotę,
Za chodzenie o tej porze, w takiej porze - oczywiście.
Rzeczywiście , jesteśmy sami. Nastrojowe światełko świeczki (foto) akompaniuje nam przy kolacji.
Ale cóż to za hałasy na zewnątrz ? Godzinę po nas, dociera jeszcze dwóch wędrowców.
Przekazujemy im âźpalmę głupotyâ pytając przy okazji skąd idą.
- z Bereżek - pada w odpowiedzi
- Aaa ! to wy pewnie z Korowodu ?
- Z jakiego korowodu ?
Coś nie wychodzi to mówienie na skróty. Muszę więc po koleji objaśniać że pewien Pan Reżyser zrobił ostatnio polski film , w którym wyjście z przystanku w Bereżkach jest głównym zwrotem akcji. .... film można zobaczyć w kinie i ma tytuł .... itd., itp
(Kiedyś ktoś mnie opiepszy za te dydaktyczne teksty)
Czekam na dalszą część!!!!!!!!!!;)
Henek! Chyba znowu w tym samym czasie w Bieszczadzie się szlajajiśmy.
Pozdrawiam
Poranek. Po raz kolejny przekręcam się na pryczy.
Huk. Potężny huuuuk dominuje nad wszystkim.
Łapię się za głowę , ale nie przestaje, znaczy się - to nie to. Ten huk dochodzi z zewnątrz. Tak jakbym stał na lotnisku obok maszyny przygotowującej się do lotu.
Potężny huk warczących silników.
Nie do końca dowierzając własnym zmysłom zwlekam się z łoża. Łyk czegoś co wyostrzy zmysły i ruszam na dół. Natykam się na jegomościa w czerwono-niebieskim kubraczku. Oczywiście, że w czasie dyżuru taki stój jest obowiązkowy. Otrząsując z siebie resztki śniegu opowiada że był właśnie odczytać na wskaźnikach siłę wiatru.
120 km/h
Teraz już wszystko jasne skąd ten olbrzymi huk. Cieszę się że chata w zasadniczej części jest murowana.
Rozniecony na powrót ogień w zbawczym kominku oddaje zbawienne ciepełko. Z przyjemnością można zasiąść do śniadania w tym klimatycznym, niepowtarzalnym wnętrzu. Śniadanie z nieznanych powodów wydłuża się i wydłuża.
Tak właściwie to powody są znane. Ten huraganowy wiatr wyprostował momentalnie nasze plany na dzisiaj. Jak najszybciej zejść w doliny. Nie jesteśmy przygotowani na takie warunki. Nie mamy sprzętu, ani właściwego (czyt. odpornego) ubioru, nie mówiąc o okularach itp..
Czas się pożegnać
Starannie spakowane plecaki, przytroczone troki które na wietrze mogą zrobić wiele szkody, ubrane wszystko co było i wychodzimy.
Już na narożniku budynku podmuch wiatru zakołysał całą moją sylwetką. Ostatnie zdjęcia (foto) w tych warunkach i idziemy. Przez malutki otwór w zaciągniętym kapturze wypatrujemy majaczących w chmurze słupków wbitych w śniegową ziemię. Mimo że idziemy trasą znaną nam na pamięć, to w pewnym momencie tracimy orientację.
Wiatr odrywa z powierzchni odrobiny śniegu i wali w nas z wściekłością. W ciągu kilku minut twarz nabiera nowego, czerwono- zimnego kolorytu. Zimno przeszywa końcówki palców i słabo osłonięte nogi. Na szczęście odzyskujemy właściwy kierunek i odpadamy z grani w dół. A tam już za chwilę wchodzimy w las.
Las który stanowczo walcząc z wiatrem daje osłonę. Tu już był luzik.
Po następnej godzinie , gdy wyszliśmy poniżej chmur, naszym oczom ukazał się łagodny widok cichej doliny (foto) z malowniczą drogą w tle.
Nie wierząc własnym oczom i uszom wchodziliśmy w krainę łagodności.
p.s. dwie godziny później nad zielonymi polami Lutowisk zaświeciło słoneczko.
Przyszedł nam kolejny rok. Rok 2008
Przyszedł a właściwie to już odchodzi zamykając swój czas miesiącem grudniem.
To pora aby ruszyć. Nie jest łatwo opuścić cywilizację, która mocno trzyma korkami ulicznymi. Dzwonię po resztę ekipy aby doszła pieszo na wylotówkę. Będzie szybciej niż samochodem. Posuwając się tempem jednego światła na jeden samochód czuję, że jestem wyjątkowo spokojny.
Dlaczego ?
To wszystko co przez ostatnie dni przygniatało, zostało już z tyłu. Teraz tylko cierpliwie wydostać się z miasta.
Są już, doszli na równi z samochodem, graty wrzucone do bagażnika i ruszmy.
Którą wersja dzisiaj ? Bircza czy Sanok ?
Zwycięża ta pierwsza. Spokojnie oddalamy się od zgiełku a zarazem jasności dnia.
Godzina 17 o tej porze roku okrywa zmrokiem całą okolicę.
Po ciemku mijamy Birczę, Kuźminę i Dolne. Szybkie dyskusje powodują że droga szybko umyka. Tradycyjnie w Lutowiskach zajeżdżamy aby zrobić ostatnie zapasy na które wcześniej brakło czasu.
Ciągnie przenikliwy ziąb, trzeba ubrać kurtki i na wszelki słuczaj dokupić coś mocniejszego.
Późna pora wygoniła ostatnich klientów do domu. Spokojnie podjeżdzamy kilka kilometrów dalej do zagubionego przydrożnego sklepiku. Oczywiście nie ma nikogo.
O przepraszam ! jest właściciel który miał już chwilę temu zamknąć , ale jakby przeczuwając że może się coś zdarzyć nie uczynił tego. To są te właściwe klimaty. Głęboka noc położyła się nad szumiącym w oddali Sanem a my sączymy sobie złocisty napój gaworząc z gospodarzem o miejscowych plotkach.
O chatach które są , a których nie było, o chatach których nie ma a będą, o kasie której brakuje szczególnie w piekiełu,
Nie wytrzymuje i pyta : a wy gdzie ?
- do Lutka
- to pozdrówcie go ode mnie
- jasne i do widzenia.
Bez problemu wyjeżdamy na Wyżną , tylko ten deszcz, jakby nie z tej pory się urwał. Nic to. T
rzeba się tylko odpowiednio omotać.
Nikt tu nie przyjechał dla przyjemności.
To że jest ciemno, ślisko i do domu daleko ? To cóż właśnie o to chodziło. A deszcz, cóż taki deszcz.
Zarzucamy plecaki i ruszamy w górę. Niespiesznie, no bo po co się śpieszyć? Czy my jesteśmy z tych co najszybciej biegają po górkach ?
No na pewno nie.
A przerwy są najfajniejsze, tym bardziej że oferowany asortyment jest prima sort. Niby taka prosta naleweczka ! a ile zawiera w sobie optymizmu i siły. Człapiemy jak kaczuszki po wodzie spływającej duktem pomazianym żółtą farbą. A w dodatku deszcz przestał padać bo wleźliśmy w chmurę.
Jest bosko.
Znaczy jest hu......o
Nasz spokój tworzony jest przez świadomość tego domku. On tam na pewno stoi i jest otwarty zarówno dla kasiastych jak i popapranych.
Spokojnie możemy podążać z taką świadomością.
Na połoninie widoki jak to widoki , są prześliczne, ciemno, chmurzasto i śniegow-błotniście. Ale gwiazdka nadzieji świeci w oddali.
To gwiazdka pokazująca lokalizację schroniska.
GOPR-owiec czuwa i ze zdziwieniem patrzy w naszą stronę. Poza tym żywego ducha.
Pytamy o Lutka, ale nie ma go w tej chwili na tej półkuli.
Ściągając zamoczone ciuchy bierzemy się do rozpalania prześwietnego kominka, hałasując przy okazji.
I tu się sprawa rypnęła. Obudziła się Dorotka i wykazała postawę właściwą w takim miejscu opiepszając nas na dzień dobry (na dobranoc)
najbardziej za to że zabraliśmy goprowskie drewno.
Jasny gwint, sprawa się rypła.
Próbowaliśmy ją udobruchać, ale wiecie jak jest gdy ktoś was obudzi w środku snu .
Pozostało nam tylko w cichych tonach spłukać ze siebie resztki cywilizacji. Do płukania jest dobra naleweczka.
Dobranoc
Extra, Henek.Właśnie zasiliłem pewien metalowy pojemniczek na jutrzejsze plątanie po Gorcach-ognista woda siły doda,he he.Pozdrowienia dla Ciepłego.
Poranek.
Kot siedzący na parapecie ze zdziwieniem spogląda przez okno. Cóż on tam chce zobaczyć ?
Mgłę ? Mżawkę ? Chmurę ? przecież nic więcej ?
W takiej atmosferze wszystko się dzieje w zwolnionym tempie.
Nie spieszymy się z porannym posiłkiem delektując każdy kęs i grając na zwłokę.
Może nastąpi jakaś cudowna odmiana ?
Podobnie jak kot też staram się coś zobaczyć przez okno.
Stojąca opodal szopa lewie przebija się przez chmury.
Natomiast chmury opuściły naszą gospodynię i chętnie pomaga radośnie gaworząc.
Ciepło palącego kominka nie zachęca do opuszczenia tego gniazdka zawieszonego u grani.
W końcu jednak przychodzi ta chwila. Czas się pożegnać i rozpłynąć wśród mgieł.
Szeroki trakt którym prowadzi szlak zalegają płaty śniegu które wkrótce gwałtownie się kończą.
Ze wszystkich stron wybijają nieznane źródła łącząc wspólnie swe wodne siły w jedność.
Wynikiem tej jedności jest nagle powstały potok który zajmuje na swe potrzeby całą szerokość traktu.
Zabawę z pokonywaniem tej niezapowiedzianej rzeki łączymy z pracami hydrologicznymi. Zupełnie jak dzieci.
Polegają one na wyznaczeniu nowych kierunków przepływu nurtu, takich aby
nie kolidowały z naszym kierunkiem marszu.
Wydawało mi się że wiele widziałem, ale to zjawisko (zjawa) nagłego potoku zaskoczyła mnie.
Co jeszcze rzeczy nas zaskoczy ?
To ostatnie zdjęcie jest niesamowite, wygląda jakby strumień pokonywał grzbiet w poprzek...
To ostatnie zdjęcie jest niesamowite, wygląda jakby strumień pokonywał grzbiet w poprzek... Niczym potoki lawy wypływające z wulkanu
Fajny efekt uzyskałeś fotografując wodę. Zdradź tajemnicę, robiłeś to z ręki czy na statywie?
No tak, ostatnio Browar wyśmiewał się po kiego diabła noszę ze sobą statyw
to teraz go nie brałem.
W takich warunkach trzeba mieć pewną rękę,( po 20-stu latach pewne nawyki wchodzą same.)
Ja się nie wyśmiewałem,tylko dziwowałem że Ci się chce to dźwigać,pełny szacun ;)
Podziwiam zdjęcie kota. Jest w nim wszystko: nastrój, pogoda, KOT, świetna grafika i kompozycja kadru. Brawo
Długi
Browar
Wiem doskonale że się nie wyśmiewałeś, ale poetyka mnie poniosła.
Poprawię się : sam się dziwię :po kiego mi ten statyw ?
No to polejemy jeszcze trochę wody ...
- Jakaś górka by się przydała, na rozgrzewkę - rzecze Ciepły
- przecież za późno na połoniny, Lutka nie obskoczymy .
- może Rzepedka ?
- nie, tam byłem tydzień temu.
- no to proponuję Hłystejkę , co ?
- a gdzie to jest ?
- niedaleko, taki krótki spacerek, biorąc pod uwagę że dochodzi 15-sta i mamy listopad, damy radę.
Parkujemy samochód pośród krzaków i zakładamy buty.
.
Załącznik 27023
.
Dobra, trzeba się jakoś zaaklimatyzować.
- Weź latarkę
- Po co , przecież to blisko.
No tak, blisko.
Hłystejka - nazwa istniejąca tylko na niektórych mapach, jest szczycikiem zamykającym zachodni grzbiet Magurycznego.
Prosty temat. Nie bierzemy mapy, nie bierzemy latarki, damy radę na taki spacerek.
Droga prowadzi w górę potoku Liszna.
Tegoroczna jesień nas rozpieszcza, zamiast typowego bieszczadzkiego błotka mamy wyschnięte zrywkowe drogi, które wspinają się metrami na grań.
Gdy już ją osiągamy okazuje się że słońce osłabiło swoją moc.
Lekki mrozik złapał otoczenie i pomalował kilka ściętych metrówek.
Załącznik 27024
Jest już ciemno, ale złapaliśmy grań i droga powrotna przez Szybenicę powinna być prosta, tym bardziej że przemierzałem ją już kilka razy.
Łagodnie spadamy w dół wypatrując krzyżówek ścieżek.
Ale ich nie ma. Odpadamy w dół i w dół, aż drogę zagradza siatka leśników.
O kurna, chyba spadliśmy za bardzo, no to nic , wykręcamy trawersując po ciemku.
Telefon w kieszeni się dobija, to Pierogowy
- gdzie jesteście ?
- gdzieś w lesie, ale jest ciemno i kurcze nie wiemy dokładnie gdzie.
- ale ja wiozę żurek śląski - zachęca Pierogowy
- dobra , dobra, tylko my nie wiemy kiedy wyjdziemy z tego cholernego lasu.
Nic to , łapiemy po omacku scieżkę która łagodnymi zakrętami wspina się lekko w górę.
- co to za światła tam prześwitują - pyta Ciepły
- to chyba Rzepedź, - odpowiadam
- ty popatrz, takie drzewinka już były ?!!!
Załącznik 27024
Ty , przecież myśmy już tu byli, tylko teraz idziemy w drugą stronę !!!
Ja pierdziu !
Kierunki nam się popiepszyły o 180 stopni.
Po kiego diabła to wszystko ?
Zapowiada się ciekawie :-)
Czy to wyjaśnia waszą nieobecność na pierwszym noclegu???
...
Czy to wyjaśnia waszą nieobecność na pierwszym noclegu??? No właśnie Zbyszku.
Plany, planami a potem ciemny las je koryguje i zamiast smacznie sączyć przy płonącym kominku trzeba się błąkać w ciemnościach.
I to wszystko z ciągnącym się pytaniem : po kiego ?
Ale Ty wiesz najlepiej - po siedmiu godzinach jazdy gdy łapiesz oddech, patrzysz w niebo i nie myślisz że Nasiczański jest lodowaty.
dla przyjemności rzekłbym gdyby nie to że wyklinany jestem co chwila:-)ech jeszcze trzy tygodnie tu na dole:-(
To pytanie Heńku w moim przypadku było na początku, a teraz tylko została odpowiedź.
Spotkać znajomych, znajome krajobrazy i poczuć lodowaty dotyk potoku:mrgreen:
Jak nie mogę być w górach to czytam relacje z wypraw i odrobinę leczę swą tęksnotę :-)
Jak udało się bezpiecznie powrócić?
Witaj, Henek.
Z przyjemnością przeczytałem Twoją relację, jest świetnie napisana. Dobrze pokazuje bezbronność niektórych z nas wobec magnetycznego i tajemniczego uroku gór.
Jej! A tu jeszcze tyle tak dobrych zdjęć!
Rozpoczynam przygode, Ty to znasz, Twoje relacje, opisy sa bezcenne !!!
Wiele przyjemnosci zycze i pozdrawiam !
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl brytfanna.keep.pl
Uporczywa wycieraczka próbuje zgarnąć krople, wciąż osiadające na szybie samochodu. Ciemność za oknami nie pozwala podziwiać mijanych widoków.
âźCiemność, ciemność widzę â No, niezupełnie. Przejeżdżające samochody rozbijają ją, przy okazji tworząc oślepiającą matówkę na szybie.
Te ponure odczucia tworzone przez aurę nie są w sumie niczym dziwnym o tej porze roku. Mamy przecież początek grudnia 2007 roku.
I cóż poradzić że o tej porze wcześnie zapada zmrok, że deszcz tłucze o szyby, że chandra siada na duszę.
Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?
Jedziemy w samochodzie , ale ta myśl nie daje spokoju. Jeszcze godzinę temu żona rozpaczliwymi pytaniami usiłowała odwieść mnie od tego pomysłu.
To trudne pytania : co się stało ? czy muszę jechać ? czy to coś mi da ?
.
Gdy w szyby samochodu uderzają kolejne krople , ja usiłuję znaleźć jakąś sensowną odpowiedź na te pytania.
Ale przychodzi kolejny dylemat do rozwiązania. Późna pora, zatrzymujemy się przed sklepem w Dubiecku . Trzeba zrobić uzupełniające zaopatrzenie.
Ale ile puszek kupić ? Wiadomo nie od dziś, że najlepiej smakuje na górze. Ale każda kolejna puszka to co najmniej 0,5 kilo dodatkowej wagi plecaka który trzeba będzie nosić. Idąc w góry wolę mieć lżejszy plecak niż cięższy. Taki jestem.
No więc ile ? Być może to już ostatni czynny sklep na naszej drodze.
Miało być wszystko proste, a tu już na początku takie dylematy.
.
Na szczęście po dwóch godzinach jazdy deszcz przestał padać.
Jest więc szansa że dzisiejsze dojście pójdzie na sucho.
Mijamy kolejne bieszczadzkie miejscowości całkowicie wyludnione, no bo i kto miałby o tej porze wychodzić z domu.
Ale, ale - nie całkiem. Ciemność przed nami zostaje ubarwiona machaniem czerwonej pałeczki. No więc są tacy co nie siedzą w domu jeno pilnie strzegą naszych granic. Wykorzystujemy ich jako podręczną informację o warunkach w górze. Na odjezdnym zostawiam chłopakom nadzieję, że być może jeszcze coś dzisiaj pojedzie, niech nie tracą sensu stania.
Wkrótce docieramy na miejsce. Zostawiamy samochód, rozstajemy się z wymuszoną trzeźwością w przydrożnej budzie konsumując wykwitną bieszczadzką kolację opartą na składnikach zamkniętych w puszkach. Wreszcie wrzucamy na siebie plecaki i idziemy.
Wokół jest czarno i biało. Czarna noc przysadziła się na białym śniegu który zalega tu sporą warstwą.
Przed nami dojściówka do schroniska. Niespiesznie, z namaszczeniem wdychamy głębokie hausty rzeźkiego powietrza.
Czołówka oświetla ślady na śniegu które prowadzą nas do lampki nadzieji (foto)
Ewentualne pytanie : po kiego diabła tu przyszliśmy ? rozkrusza trzask nakrętki.
Nakrętki na flaszeczce którą kolega wyciągnął z plecaka - oznajmiając - to ta przywieziona z Czarnohory.
Tam i z powrotem, tam i z powrotem
...Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?....
Wkrótce docieramy na miejsce. ...Przed nami dojściówka do schroniska. Niespiesznie, z namaszczeniem wdychamy głębokie hausty ....
Ewentualne pytanie : po kiego diabła tu przyszliśmy ? rozkrusza trzask nakrętki.
. Henek , ale robisz "smaka ...na pójście..", już po doczytaniu do:
.....Wkrótce docieramy na miejsce. ...
. bez ogladania zdjęcia wiedziałem ,że poniosło Was pod Rawki.
...Po kiego diabła jechać teraz w Bieszczady ?....
. Właśnie po "TEGO diabła" :grin:tam się jeżdzi, pisz ,pisz dalej-, fajnie sie zaczyna.
Henek, nie mogę z tobą!! :) A ja tu uwiązana w Warszawie.
Ale rozumiem cię - dwa przełomowe listopadowo/grudniowe weekendy spędziłam w Górach Słonnych szlajając się z kursem po lasach - zimno, ciemno, błotniście - szukając tego diabła, po którego... No i właśnie o to chodzi!
Czekamy na ciąg dalszy.
trzask czarnohorskiej nakretki jest jedyny w swoim rodzaju!!!! :D zwlaszcza jak zimno, ciemno i do domu daleko ;) ;)
a i odwiedzenie dubiecka po drodze napewno dodawalo uroku!!!
co dalej???? co dalej???
Dziewczyny - a macie zdjęcia ?
Jeśli tak - to pokażcie.
B.
Henek! Przez Ciebie smaki mnie biorą okrutne...a na razie z wyjazdu "nulki". Kolejną dawkę poproszę.
Poranek.
Wszelkie próby wypatrzenia promyków słonecznych spełzają na niczym.
Śniadanie we wspólnej sali spożywamy w towarzystwie kota (foto), który spoglądając przez okno już wie. Wie, że w taką pogodę nawet psa by nie wygonił.
Ale my wiemy swoje.
Nie zniechęceni kocimi grymasami pakujemy manele i ruszamy.
Zgodnie z instrukcją umieszczoną na słupku obok , przeganiamy psa który też chciałby na spacer - a nie może.
Delikatna warstwa świeżego śniegu nie zasłoniła całkowicie starych śladów, po których idziemy w górę.
W górę i w górę, jest więc okazja na liczne odpoczynki i naukowe wywody.
Na moje zagajenie rozmowy typu ... po kiego diabła tu idziemy ? kolega wygłasza obszerny monolog o zbawiennym wpływie ruchu obciążonego na perestaltykę jelit.
Ale mają spłaszczone myślenie - myślę sobie - ludzie związani ze służba zdrowia. Wszystko sprowadzają do mianownika zdrowotności.
Jakby już nie było ducha. A duch widzi że z każdym metrem wyżej jest więcej śniegu. Oblepione gałęzie uginają się tworząc bajkowe obrazki.(foto)
Brak tylko światła. Wszystko jest przyduszone pochmurnością.
.... ponoć najlepiej jest chore miejsca nagrzewać w celu wymuszenia dotleniającego krwioobiegu.
No dobra, gorąco jak cholera. Trzeba się schłodzić, rozpiąć kurtkę a przede wszystkim psyknąć pierwszą aluminiową puszeczkę, zawsze to lżej w plecaku.
Czasy przejścia mamy dobre, czyli to co pisze w książce razy dwa.
Za następnym zakrętem dowiaduję się, oto że teraz przechodzimy krioterapię czy leczenie przez wychłodzenie. Na tej wysokości las zastąpiły krzewy i wiatr hula na całego. Trzeba z powrotem się pozapinać alby nie przesadzić z tą zimną-terapią.
To pewny znak że dochodzimy do szczytu.
Na szczycie wiatr i śnieg bawią się w rzeźbiarzy, tworząc nieopisane formy przestrzenne na najprostszych przedmiotach.
To tu mieliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie i podjąć decyzję co dalej.
...
Czasy przejścia mamy dobre, czyli to co pisze w książce razy dwa.... Stara, dobra szkoła:D Pisz...skołatana dusza się wycisza:)
Pozdrawiam,
Derty
...no i ? no i?
Nie muszę chyba dodawać, że ze szczytu nie było żadnych widoków. Powiem więcej, - widać, ledwie na kilka kroków.
Tak to już bywa jak się buja w obłokach.
Przez mydlasty obraz przebija się w wyobraźni tylna projekcja zatrzymanych dawniejszych kadrów:
-zachwycające w oddali zielone panoramy z barankami na niebie,
-wylegujących się na trawie turystów, którzy trzymając błogie napoje w dłoni wystawiali się na słońce.
Ech !
To miałoby jakiś sens, a tak ?.
.
Tak , tak, trzeba ocenić sytuację i wybrać. Tak postanowiliśmy jeszcze na dole , że w zależności od warunków albo wracamy do schroniska, albo idziemy dalej.
Mimo wiatru który na tej wysokości bardzo starannie zatarł wszelkie ślady po ludziach decydujemy się na dalszą drogę.
Będziemy mieć więc marsz na orientację.
Dla ułatwienia nie mamy żadnego kompasu ani gepeesa.
Na szczęście mamy dobrą mapę dzięki której możemy się co pewien czas lokalizować.
Torowanie trasy przez śnieg znakomicie wydłuża czasy przejścia (tak 2 do 3 razy) ale nie jest źle bo śniegu w sumie nie tak dużo, może ze 40 cm.
Trochę w dół, czasem pod górkę.
Robimy częste odpoczynki aby nie dopuścić do przeforsowania. I tak godzina za godziną podążamy, prowadząc ożywioną dyskusję
Na wszelkie tematy, byle tylko nie zadać sobie najważniejszego pytania :
...po kiego diabła tu jesteśmy.. ?
.
Gdy już dzień miał ustąpić przed nadchodzącym zmrokiem spotykamy pierwszych ludzi na trasie. Jako pozdrowienie słyszę >>psiakrew<<
Cóż za dziwne pozdrowienie ? Ale czy to wszystko nie jest dziwne ?
Ostatnią godzinę podążamy w ciemnościach, zbliżając się do schroniska. Jesteśmy pewni że otrzymamy palmę pierwszeństwa za głupotę,
Za chodzenie o tej porze, w takiej porze - oczywiście.
Rzeczywiście , jesteśmy sami. Nastrojowe światełko świeczki (foto) akompaniuje nam przy kolacji.
Ale cóż to za hałasy na zewnątrz ? Godzinę po nas, dociera jeszcze dwóch wędrowców.
Przekazujemy im âźpalmę głupotyâ pytając przy okazji skąd idą.
- z Bereżek - pada w odpowiedzi
- Aaa ! to wy pewnie z Korowodu ?
- Z jakiego korowodu ?
Coś nie wychodzi to mówienie na skróty. Muszę więc po koleji objaśniać że pewien Pan Reżyser zrobił ostatnio polski film , w którym wyjście z przystanku w Bereżkach jest głównym zwrotem akcji. .... film można zobaczyć w kinie i ma tytuł .... itd., itp
(Kiedyś ktoś mnie opiepszy za te dydaktyczne teksty)
Czekam na dalszą część!!!!!!!!!!;)
Henek! Chyba znowu w tym samym czasie w Bieszczadzie się szlajajiśmy.
Pozdrawiam
Poranek. Po raz kolejny przekręcam się na pryczy.
Huk. Potężny huuuuk dominuje nad wszystkim.
Łapię się za głowę , ale nie przestaje, znaczy się - to nie to. Ten huk dochodzi z zewnątrz. Tak jakbym stał na lotnisku obok maszyny przygotowującej się do lotu.
Potężny huk warczących silników.
Nie do końca dowierzając własnym zmysłom zwlekam się z łoża. Łyk czegoś co wyostrzy zmysły i ruszam na dół. Natykam się na jegomościa w czerwono-niebieskim kubraczku. Oczywiście, że w czasie dyżuru taki stój jest obowiązkowy. Otrząsując z siebie resztki śniegu opowiada że był właśnie odczytać na wskaźnikach siłę wiatru.
120 km/h
Teraz już wszystko jasne skąd ten olbrzymi huk. Cieszę się że chata w zasadniczej części jest murowana.
Rozniecony na powrót ogień w zbawczym kominku oddaje zbawienne ciepełko. Z przyjemnością można zasiąść do śniadania w tym klimatycznym, niepowtarzalnym wnętrzu. Śniadanie z nieznanych powodów wydłuża się i wydłuża.
Tak właściwie to powody są znane. Ten huraganowy wiatr wyprostował momentalnie nasze plany na dzisiaj. Jak najszybciej zejść w doliny. Nie jesteśmy przygotowani na takie warunki. Nie mamy sprzętu, ani właściwego (czyt. odpornego) ubioru, nie mówiąc o okularach itp..
Czas się pożegnać
Starannie spakowane plecaki, przytroczone troki które na wietrze mogą zrobić wiele szkody, ubrane wszystko co było i wychodzimy.
Już na narożniku budynku podmuch wiatru zakołysał całą moją sylwetką. Ostatnie zdjęcia (foto) w tych warunkach i idziemy. Przez malutki otwór w zaciągniętym kapturze wypatrujemy majaczących w chmurze słupków wbitych w śniegową ziemię. Mimo że idziemy trasą znaną nam na pamięć, to w pewnym momencie tracimy orientację.
Wiatr odrywa z powierzchni odrobiny śniegu i wali w nas z wściekłością. W ciągu kilku minut twarz nabiera nowego, czerwono- zimnego kolorytu. Zimno przeszywa końcówki palców i słabo osłonięte nogi. Na szczęście odzyskujemy właściwy kierunek i odpadamy z grani w dół. A tam już za chwilę wchodzimy w las.
Las który stanowczo walcząc z wiatrem daje osłonę. Tu już był luzik.
Po następnej godzinie , gdy wyszliśmy poniżej chmur, naszym oczom ukazał się łagodny widok cichej doliny (foto) z malowniczą drogą w tle.
Nie wierząc własnym oczom i uszom wchodziliśmy w krainę łagodności.
p.s. dwie godziny później nad zielonymi polami Lutowisk zaświeciło słoneczko.
Przyszedł nam kolejny rok. Rok 2008
Przyszedł a właściwie to już odchodzi zamykając swój czas miesiącem grudniem.
To pora aby ruszyć. Nie jest łatwo opuścić cywilizację, która mocno trzyma korkami ulicznymi. Dzwonię po resztę ekipy aby doszła pieszo na wylotówkę. Będzie szybciej niż samochodem. Posuwając się tempem jednego światła na jeden samochód czuję, że jestem wyjątkowo spokojny.
Dlaczego ?
To wszystko co przez ostatnie dni przygniatało, zostało już z tyłu. Teraz tylko cierpliwie wydostać się z miasta.
Są już, doszli na równi z samochodem, graty wrzucone do bagażnika i ruszmy.
Którą wersja dzisiaj ? Bircza czy Sanok ?
Zwycięża ta pierwsza. Spokojnie oddalamy się od zgiełku a zarazem jasności dnia.
Godzina 17 o tej porze roku okrywa zmrokiem całą okolicę.
Po ciemku mijamy Birczę, Kuźminę i Dolne. Szybkie dyskusje powodują że droga szybko umyka. Tradycyjnie w Lutowiskach zajeżdżamy aby zrobić ostatnie zapasy na które wcześniej brakło czasu.
Ciągnie przenikliwy ziąb, trzeba ubrać kurtki i na wszelki słuczaj dokupić coś mocniejszego.
Późna pora wygoniła ostatnich klientów do domu. Spokojnie podjeżdzamy kilka kilometrów dalej do zagubionego przydrożnego sklepiku. Oczywiście nie ma nikogo.
O przepraszam ! jest właściciel który miał już chwilę temu zamknąć , ale jakby przeczuwając że może się coś zdarzyć nie uczynił tego. To są te właściwe klimaty. Głęboka noc położyła się nad szumiącym w oddali Sanem a my sączymy sobie złocisty napój gaworząc z gospodarzem o miejscowych plotkach.
O chatach które są , a których nie było, o chatach których nie ma a będą, o kasie której brakuje szczególnie w piekiełu,
Nie wytrzymuje i pyta : a wy gdzie ?
- do Lutka
- to pozdrówcie go ode mnie
- jasne i do widzenia.
Bez problemu wyjeżdamy na Wyżną , tylko ten deszcz, jakby nie z tej pory się urwał. Nic to. T
rzeba się tylko odpowiednio omotać.
Nikt tu nie przyjechał dla przyjemności.
To że jest ciemno, ślisko i do domu daleko ? To cóż właśnie o to chodziło. A deszcz, cóż taki deszcz.
Zarzucamy plecaki i ruszamy w górę. Niespiesznie, no bo po co się śpieszyć? Czy my jesteśmy z tych co najszybciej biegają po górkach ?
No na pewno nie.
A przerwy są najfajniejsze, tym bardziej że oferowany asortyment jest prima sort. Niby taka prosta naleweczka ! a ile zawiera w sobie optymizmu i siły. Człapiemy jak kaczuszki po wodzie spływającej duktem pomazianym żółtą farbą. A w dodatku deszcz przestał padać bo wleźliśmy w chmurę.
Jest bosko.
Znaczy jest hu......o
Nasz spokój tworzony jest przez świadomość tego domku. On tam na pewno stoi i jest otwarty zarówno dla kasiastych jak i popapranych.
Spokojnie możemy podążać z taką świadomością.
Na połoninie widoki jak to widoki , są prześliczne, ciemno, chmurzasto i śniegow-błotniście. Ale gwiazdka nadzieji świeci w oddali.
To gwiazdka pokazująca lokalizację schroniska.
GOPR-owiec czuwa i ze zdziwieniem patrzy w naszą stronę. Poza tym żywego ducha.
Pytamy o Lutka, ale nie ma go w tej chwili na tej półkuli.
Ściągając zamoczone ciuchy bierzemy się do rozpalania prześwietnego kominka, hałasując przy okazji.
I tu się sprawa rypnęła. Obudziła się Dorotka i wykazała postawę właściwą w takim miejscu opiepszając nas na dzień dobry (na dobranoc)
najbardziej za to że zabraliśmy goprowskie drewno.
Jasny gwint, sprawa się rypła.
Próbowaliśmy ją udobruchać, ale wiecie jak jest gdy ktoś was obudzi w środku snu .
Pozostało nam tylko w cichych tonach spłukać ze siebie resztki cywilizacji. Do płukania jest dobra naleweczka.
Dobranoc
Extra, Henek.Właśnie zasiliłem pewien metalowy pojemniczek na jutrzejsze plątanie po Gorcach-ognista woda siły doda,he he.Pozdrowienia dla Ciepłego.
Poranek.
Kot siedzący na parapecie ze zdziwieniem spogląda przez okno. Cóż on tam chce zobaczyć ?
Mgłę ? Mżawkę ? Chmurę ? przecież nic więcej ?
W takiej atmosferze wszystko się dzieje w zwolnionym tempie.
Nie spieszymy się z porannym posiłkiem delektując każdy kęs i grając na zwłokę.
Może nastąpi jakaś cudowna odmiana ?
Podobnie jak kot też staram się coś zobaczyć przez okno.
Stojąca opodal szopa lewie przebija się przez chmury.
Natomiast chmury opuściły naszą gospodynię i chętnie pomaga radośnie gaworząc.
Ciepło palącego kominka nie zachęca do opuszczenia tego gniazdka zawieszonego u grani.
W końcu jednak przychodzi ta chwila. Czas się pożegnać i rozpłynąć wśród mgieł.
Szeroki trakt którym prowadzi szlak zalegają płaty śniegu które wkrótce gwałtownie się kończą.
Ze wszystkich stron wybijają nieznane źródła łącząc wspólnie swe wodne siły w jedność.
Wynikiem tej jedności jest nagle powstały potok który zajmuje na swe potrzeby całą szerokość traktu.
Zabawę z pokonywaniem tej niezapowiedzianej rzeki łączymy z pracami hydrologicznymi. Zupełnie jak dzieci.
Polegają one na wyznaczeniu nowych kierunków przepływu nurtu, takich aby
nie kolidowały z naszym kierunkiem marszu.
Wydawało mi się że wiele widziałem, ale to zjawisko (zjawa) nagłego potoku zaskoczyła mnie.
Co jeszcze rzeczy nas zaskoczy ?
To ostatnie zdjęcie jest niesamowite, wygląda jakby strumień pokonywał grzbiet w poprzek...
To ostatnie zdjęcie jest niesamowite, wygląda jakby strumień pokonywał grzbiet w poprzek... Niczym potoki lawy wypływające z wulkanu
Fajny efekt uzyskałeś fotografując wodę. Zdradź tajemnicę, robiłeś to z ręki czy na statywie?
No tak, ostatnio Browar wyśmiewał się po kiego diabła noszę ze sobą statyw
to teraz go nie brałem.
W takich warunkach trzeba mieć pewną rękę,( po 20-stu latach pewne nawyki wchodzą same.)
Ja się nie wyśmiewałem,tylko dziwowałem że Ci się chce to dźwigać,pełny szacun ;)
Podziwiam zdjęcie kota. Jest w nim wszystko: nastrój, pogoda, KOT, świetna grafika i kompozycja kadru. Brawo
Długi
Browar
Wiem doskonale że się nie wyśmiewałeś, ale poetyka mnie poniosła.
Poprawię się : sam się dziwię :po kiego mi ten statyw ?
No to polejemy jeszcze trochę wody ...
- Jakaś górka by się przydała, na rozgrzewkę - rzecze Ciepły
- przecież za późno na połoniny, Lutka nie obskoczymy .
- może Rzepedka ?
- nie, tam byłem tydzień temu.
- no to proponuję Hłystejkę , co ?
- a gdzie to jest ?
- niedaleko, taki krótki spacerek, biorąc pod uwagę że dochodzi 15-sta i mamy listopad, damy radę.
Parkujemy samochód pośród krzaków i zakładamy buty.
.
Załącznik 27023
.
Dobra, trzeba się jakoś zaaklimatyzować.
- Weź latarkę
- Po co , przecież to blisko.
No tak, blisko.
Hłystejka - nazwa istniejąca tylko na niektórych mapach, jest szczycikiem zamykającym zachodni grzbiet Magurycznego.
Prosty temat. Nie bierzemy mapy, nie bierzemy latarki, damy radę na taki spacerek.
Droga prowadzi w górę potoku Liszna.
Tegoroczna jesień nas rozpieszcza, zamiast typowego bieszczadzkiego błotka mamy wyschnięte zrywkowe drogi, które wspinają się metrami na grań.
Gdy już ją osiągamy okazuje się że słońce osłabiło swoją moc.
Lekki mrozik złapał otoczenie i pomalował kilka ściętych metrówek.
Załącznik 27024
Jest już ciemno, ale złapaliśmy grań i droga powrotna przez Szybenicę powinna być prosta, tym bardziej że przemierzałem ją już kilka razy.
Łagodnie spadamy w dół wypatrując krzyżówek ścieżek.
Ale ich nie ma. Odpadamy w dół i w dół, aż drogę zagradza siatka leśników.
O kurna, chyba spadliśmy za bardzo, no to nic , wykręcamy trawersując po ciemku.
Telefon w kieszeni się dobija, to Pierogowy
- gdzie jesteście ?
- gdzieś w lesie, ale jest ciemno i kurcze nie wiemy dokładnie gdzie.
- ale ja wiozę żurek śląski - zachęca Pierogowy
- dobra , dobra, tylko my nie wiemy kiedy wyjdziemy z tego cholernego lasu.
Nic to , łapiemy po omacku scieżkę która łagodnymi zakrętami wspina się lekko w górę.
- co to za światła tam prześwitują - pyta Ciepły
- to chyba Rzepedź, - odpowiadam
- ty popatrz, takie drzewinka już były ?!!!
Załącznik 27024
Ty , przecież myśmy już tu byli, tylko teraz idziemy w drugą stronę !!!
Ja pierdziu !
Kierunki nam się popiepszyły o 180 stopni.
Po kiego diabła to wszystko ?
Zapowiada się ciekawie :-)
Czy to wyjaśnia waszą nieobecność na pierwszym noclegu???
...
Czy to wyjaśnia waszą nieobecność na pierwszym noclegu??? No właśnie Zbyszku.
Plany, planami a potem ciemny las je koryguje i zamiast smacznie sączyć przy płonącym kominku trzeba się błąkać w ciemnościach.
I to wszystko z ciągnącym się pytaniem : po kiego ?
Ale Ty wiesz najlepiej - po siedmiu godzinach jazdy gdy łapiesz oddech, patrzysz w niebo i nie myślisz że Nasiczański jest lodowaty.
dla przyjemności rzekłbym gdyby nie to że wyklinany jestem co chwila:-)ech jeszcze trzy tygodnie tu na dole:-(
To pytanie Heńku w moim przypadku było na początku, a teraz tylko została odpowiedź.
Spotkać znajomych, znajome krajobrazy i poczuć lodowaty dotyk potoku:mrgreen:
Jak nie mogę być w górach to czytam relacje z wypraw i odrobinę leczę swą tęksnotę :-)
Jak udało się bezpiecznie powrócić?
Witaj, Henek.
Z przyjemnością przeczytałem Twoją relację, jest świetnie napisana. Dobrze pokazuje bezbronność niektórych z nas wobec magnetycznego i tajemniczego uroku gór.
Jej! A tu jeszcze tyle tak dobrych zdjęć!
Rozpoczynam przygode, Ty to znasz, Twoje relacje, opisy sa bezcenne !!!
Wiele przyjemnosci zycze i pozdrawiam !